Dzielnicowi. Sól policyjnej formacji
08.02.2022 • Joanna Węgrzyniak
O dzielnicowych mówi się sporo, a jeszcze więcej można napisać. Na przestrzeni lat pojęcie, wyobrażenie, a wreszcie rzeczywistość wiążąca się z tą funkcją, mocno ewaluowały. Warto więc pokazać bliżej ludzi, którzy są tymi „osławionymi” dzielnicowymi i to dzielnicowymi z prawdziwego zdarzenia, a także jakby nie brzmiało to trywialnie, z powołania. Czwórka dzielnicowych, o których mowa, to policjanci z komisariatów, niedużych, takich w których jest nieco ponad 30 etatów. A to oznacza, że jeśli się tam służy, to trzeba umieć wszystko i ze wszystkim dawać sobie radę. Śmiem twierdzić, że te dwa komisariaty dzielnicowymi stoją, tymi dzielnicowymi...
Foto: Joanna Węgrzyniak
Asp. sztab. Stanisław Siwek, 18 lat w Policji, od 2009 roku dzielnicowy, od zawsze na terenie osiedla Stara Miłosna.
Skoro jest Staszek, to zaraz obok natychmiast musi pojawić się asp. sztab. Artur Zielski, policjant od 2007 roku, od 2009, kilka miesięcy po Stasiu, dzielnicowy i też z rejonem w Starej Miłośnie, tylko w drugiej jej części.
Obaj od początku służby związani z komisariatem w Wesołej. Starą Miłosnę znają jak własną kieszeń, poznali tam każdy zakamarek, każdą przysłowiową dziurę, ale co ważne, także ludzi. No i, o czym szerzej później, poznali również siebie nawzajem, na wskroś, do tego z olbrzymią sympatią, przyjaźnią i wielkim wzajemnym szacunkiem. Relacja pomiędzy nimi jest godna uwagi i podziwu.
Ze Staśkiem i Arturem ze Starej Miłosnej rozmawiam u siebie w pokoju służbowym. Znamy się przysłowiowe 100 lat. Pamiętam, kiedy pojawili się, jak to zawsze mawiam w „uroczym domeczku”, w starym komisariacie w Wesołej. Ilekroć o nich myślę od razu się uśmiecham. Teraz jak tylko przyjechali, otworzyli drzwi do pokoju, od razu zrobiło się wokół jaśniej, milej, radośniej i pozytywniej. Nigdy nie słyszałam, by któryś z nich narzekał, jęczał, że ma coś zrobić, albo że czegoś jest za dużo lub, że się nie da, że to bez sensu. Nawet jeśli czasem tak faktycznie jest, to oni są jeszcze z tej starej, dobrej szkoły i doskonale wiedzą i rozumieją, że przecież i tak trzeba się sprawą zająć, a łatwiej zawsze, kiedy obejdzie się bez marudzenia. Nigdy też nie spotkałam się z sytuacją, by któryś z nich czegoś, na temat związany ze swoim rejonem, zdarzeniem stamtąd lub mieszkańcem, nie wiedział. Ile razy potrzebowałam informacji, choćby dla dziennikarzy, wystarczył krótki telefon, rzucone szybko hasło, miejsce, nazwisko, data, cokolwiek i już po drugiej stronie słuchawki słyszałam potok słów. Otrzymywałam pełną wiedzę, wszystkie informacje, ot tak od ręki, i to "wysypane wprost z rękawa". Pełen profesjonalizm.
Foto: Joanna Węgrzyniak
Panowie jak to się stało, że trafiliście w rejon, dlaczego dzielnicowi, skąd ten pomysł?
Staszek: To wyszło tak naprawdę trochę samo. Wiadomo, najpierw była patrolówka przez kilka pierwszych lat. Były wyniki, pracowało się, zatrzymywało, więc pewnie trochę dlatego ówczesny komendant jadąc ze mną kiedyś radiowozem zaproponował, żebym został dzielnicowym. To było wyróżnienie, no i jakby nie patrzeć awans. Cieszyłem się.
No dobrze, a gdzie w tym wszystkim Artur, co z nim, przecież wy od zawsze, wszędzie razem?
Artur: Ja musiałem jeszcze chwilę poczekać, byłem młodszy, krócej pracowałem. Chociaż od dłuższego czasu jeździliśmy razem w jednej załodze i pracowaliśmy jako patrolowcy w jednym teamie, to kiedy Staszek poszedł do dzielnicowych, ja jeszcze patrolowałem i załatwiałem interwencje. Na szczęście Stasiu o mnie nie zapomniał.
Staszek: To tak naprawdę dzięki mnie Artur szybko dołączył i jeszcze, żeby było zupełnie pięknie, został obdarowany sąsiednim rejonem, drugą częścią Starej Miłosny. Wszystko dokładnie pamiętam. Ten sam komendant, który mnie zrobił dzielnicowym, po niedługim czasie zapytał, kto moim zdaniem nadawałby się jeszcze do tej roboty, bo kolejny rejon się zwalnia i potrzebujemy nowego dzielnicowego. Od razu wskazałem na Artura. Szef jednak uważał, że Artur jest jeszcze za młody, że to dla niego za wcześnie. Ja jednak uparcie, konsekwentnie, jak mantrę wciąż powtarzałem „On się nadaje, szefie, nadaje się, znam go”. Tak ciągle urabiałem komendanta. No i wreszcie uległ, może zaufał? Przystał na moją propozycję, chociaż wciąż pod nosem mruczał „z takim stażem, już dzielnicowy..., hmm...”. Nie zawiódł się jednak. I to jest najważniejsze. Widzisz Arturze (Staszek się śmieje), to ja ci to załatwiłem, mnie zawdzięczasz tę swoją karierę. Artur nie zaprzecza, ale też się szczerze śmieje i powtarza: Co racja to racja, zgadza się, wszystko się zgadza, tak było.
A to wstawiennictwo, ta pomoc i wciągnięcie Artura w szeregi dzielnicowych, to jak rozumiem, efekt czasów spędzonych wspólnie w radiowozie, we wspólnych patrolach? To tam się poznawaliście, zaprzyjaźnialiście?
Staszek: O tak. Szybko przekonaliśmy się, że mamy podobne podejście do służby. Podobnie myślimy, reagujemy, nadajemy na tych samych falach. Możemy na siebie liczyć. Lubiliśmy te wspólne patrole, było co robić, a jak chwilowo nie było, to potrafiliśmy znaleźć sobie zajęcie. Szukaliśmy, a skoro szukaliśmy to i znajdowaliśmy. Mieliśmy wyniki, cieszyło nas to.
Artur: Później, jak już zostaliśmy dzielnicowymi to tylko nieco zmienił się charakter pracy, ale wciąż odnajdywaliśmy w tym coś zajmującego i nadal mieliśmy pełne ręce roboty. No i tak jest do dziś.
Jak to jest z tą waszą nierozłącznością? Po was naprawdę widać, że najzwyczajniej po ludzku, lubicie siebie, że się szanujecie, no i ufacie sobie wzajemnie.
Kiedy kilka dni temu zadzwoniłam do Artura, chciałam poprosić o zdjęcia. Uzgadniamy sprawę i żeby go nie kłopotać, mówię, że ze Staszkiem wszystko załatwię. Wybieram numer Staśka, a tam już sygnał zajęty, chłopaki już ze sobą rozmawiają. Kiedy w końcu Stasiek oddzwania mówi, że wszystko wie, że Artur itd. Przyznaje, że oni tak jakoś już mają, że faktyczne rozmawiają ze sobą ciągle, więcej niż z żonami, z kimkolwiek innym. Kiedy kończą pracę, za godzinę, dwie już telefonują do siebie, bo już jest o czym pogadać. Nie tylko o pracy rzecz jasna.
Staszek: Od początku naprawdę dobrze się rozumieliśmy i dogadywaliśmy, lubiliśmy pracę, byliśmy szczerzy i prawdziwi, przynajmniej zawsze bardzo się staraliśmy. Pamiętam, jak kiedyś ludzie powiedzieli o nas, że „to są nieskazitelni, kryształowi policjanci, dzielnicowi jak marzenie”. Wielokrotnie przekonałem się, że Artur jest niezawodny.
Artur: Ja mogę tylko to samo powiedzieć. Zawsze, naprawdę zawsze wiem, że mogę na niego liczyć. Nigdy się nie zawiodłem i zawodowo i prywatnie.
Staszek: Bo to jest tak właśnie jak powiedziałaś przed chwilą, my ciągle ze sobą rozmawiamy i mamy o czym. Przecież na dobrą sprawę wciąż ogromną część życia spędzamy razem i zdarzało się nam być w naprawdę różnych sytuacjach.
- Zamieniam się w słuch. Opowiedzcie, co przychodzi wam do głowy kiedy tak sobie wspominacie.
Artur: Oj, jest co wspominać. Mamy to szczęście, że pamiętamy te tzw. „stare czasy”, uroki służby w starym komisariacie, gdzie dzielnicowi funkcjonowali tak naprawdę w przybudówce do budynku głównego, który zresztą, choć urokliwy, to był w opłakanym stanie. Mieliśmy okazję jeździć i polonezem i skodą.
Staszek: O tak, zarówno jeden jak i drugi radiowóz nie zawsze chciały nas wieźć, odpalić lub robić to, czego od nich oczekiwaliśmy.
Artur: Staszku, przypominasz sobie jak zatrzymaliśmy jakiegoś poważnego poszukiwanego przy Trakcie Brzeskim?
Staszek: No pewnie i wtedy właśnie radiowóz zastrajkował. Musieliśmy jakoś sobie poradzić. Dziś chyba już możemy powiedzieć, pomógł zatrzymany. W kajdankach z jednym z nas pchał radiowóz, aż ten odpalił i można było pojechać do komisariatu. Oczywiście nie ryzykowaliśmy nigdy, staraliśmy się zawsze i robimy tak do dziś być bardzo odpowiedzialni.
Pamiętam waszego zatrzymanego, poszukiwanego grabarza. Pisałam o tym. Pomyślałam wtedy, że nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko chcieć i umieć wszystko profesjonalnie zrobić.
Artur: O tak, to była historia... Tu właśnie musieliśmy naprawdę w pewnym momencie mocno się spiąć, żeby można było to nazwać „profesjonalnym”. Niewiele brakowało, a nie zdążylibyśmy wyprowadzić poszukiwanego przed przybyciem na miejsce konduktu. Kiedy pojawiliśmy się na cmentarzu okazało się, że interesujący nas mężczyzna kopie dół pod grób, a pogrzeb za chwilę. Dosłownie w ostatniej chwili zdążyliśmy wydobyć poszukiwanego z dołu i umknąć przed żałobnikami, którzy właśnie podchodzili do miejsca pochówku.
Staszek: Kiedyś na przykład chcieliśmy skontrolować jadący samochód. Jechało nim kilku mężczyzn. Podejrzewaliśmy, że kierowca może być pod wpływem alkoholu. Nie zatrzymał się, to my w pościg. W pewnym momencie auto uciekających wjechało na szutrową drogę. Widzieliśmy przed sobą jedynie tumany kurzu i biegnących na oślep w pole kierowcę z pasażerami. Musieli być bardzo zdesperowani i faktycznie żądni wypicia swoich piw. Uciekali, a po drodze gubili butelki. My podążaliśmy za nimi po tych butelkowych śladach. I znaleźliśmy całe towarzystwo. Wszyscy pod wpływem alkoholu posnęli w wysokiej trawie. Kierowca, jak się okazało prowadził auto w stanie nietrzeźwości.
Powiedzcie mi proszę, do czego może przydać się policyjna tonfa?
Artur: Raz uratowaliśmy dzięki niej całkiem ładne mienie przed zniszczeniem, a konkretnie toyotę przed spaleniem.
Staszek: To była astra, biała astra.
Artur: Nie Staszku, na pewno nie, biała owszem, ale toyota yaris.
No i tak przez kilka dobrych minut, co prawda bez nerwów i agresji, ale dyskusja między chłopakami trwa w najlepsze...
Moi drodzy, to był samochód i na pewno biały. Opowiedzcie jednak, co się stało?
Staszek: Paliła się wiata śmietnikowa. Zaraz obok niej, był zaparkowany ten rzeczony biały samochód i na naszych oczach też zaczynał się palić. Widzieliśmy, jak topią się uszczelki. Wszelkie próby skontaktowania się i dotarcia do właścicieli pojazdu pozostawały bez odzewu. Musieliśmy coś zrobić. Należało przestawić auto, ale do tego trzeba było dostać się do środka. Okazało się, że wybicie szyby to wcale nie taka prosta rzecz, żaden kamień, ani inne ciężkie rzeczy znalezione wokół nie dawały rady. No i wtedy służbowa tonfa okazała się niezawodna. Dzięki niej szyba została wybita, a my przepchnęliśmy samochód w bezpieczne miejsce i nic gorszego się nie stało. Zadowolona pani właścicielka na ręce komendanta złożyła nawet pisemne podziękowania dla nas. To było bardzo miłe, cieszyliśmy się.
A dzielnicowi, którzy zatrzymują podejrzanego o zabójstwo, przecież to też wy, prawda, dobrze pamiętam?
Artur: O tak, warto było nie rezygnować, nie dać za wygraną i nie zjeżdżać z rejonu od razu jak tylko padło w radiostacji: „Kończymy na dziś!”. W Wawrze doszło do zabójstwa taksówkarza. Wszyscy, którzy byli w służbie i mogli, zostali skierowani w tamten rejon. Pojechaliśmy i my. Przemierzaliśmy te dziesiątki uliczek, zaglądaliśmy w różne miejsca. Wiedzieliśmy, czuliśmy, że sprawca nie mógł zapaść się pod ziemię i nie mógł zbyt daleko uciec. W którymś momencie zdecydowano o zakończeniu prowadzonych poszukiwań. My jednak nie zrezygnowaliśmy tak od razu i nie wróciliśmy do swojej Wesołej. No i warto było. Przejechaliśmy po raz setny chyba okolicę miejsca zdarzenia. I co? I nagle patrzymy, dosłownie z przeciwka idzie poboczem wprost na nas mężczyzna w zakrwawionym ubraniu. To był on. Zatrzymaliśmy podejrzanego o zabójstwo.
Staszek: Tak zostaliśmy nauczeni. Że nie powinno się odpuszczać, że warto robić, próbować, że samo nic się nie zadzieje, że wszystko wymaga pracy. Mieliśmy już tu kilku komendantów, jeszcze więcej zastępców. Każdy z nich coś wniósł do naszej służby i muszę przyznać, że sporo nas nauczyli.
Artur: O tak. Jeden z nich np. uważał, i tu miał absolutną rację, że dzielnicowy musi umieć wszystko, a w komisariacie to już na 100%. Musi też znaleźć na wszystko czas. Dlatego właśnie co rano przynosił mi po kilka postępowań w sprawach o wykroczenia, kładł na biurko i z rozbrajającym uśmiechem mówił: „Panie Arturze, to tak do porannej kawki. I tak ciągle, do kawki. 3 sprawy do kawki, a to 2 sprawy, do kawki. Miałem dość, ale robiłem. Wiedziałem, jak wiele wpływa tych spraw i trzeba wesprzeć koleżanki i kolegów. Ale z czasem odpowiadałem komendantowi, że już nie mogę tylu tych porannych kawek pić, bo jak będę tyle ich pił, to moje serce tego nie wytrzyma i żeby może już mnie tak ochoczo nie zachęcał do porannych kawek w zestawie ze sprawami o wykroczenia.
Staszek: A jeszcze wcześniej, lata temu był taki zastępca komendanta, który kiedy wchodził rano do komisariatu i widział pustki w pomieszczeniu przejściowym dla zatrzymanych, natychmiast się burmuszył i to nie na żarty. U niego robota to była święta rzecz i nie było możliwości, żeby go jakoś przekonać, dlaczego nikogo nie zatrzymaliśmy. Używaliśmy różnych argumentów, że mieliśmy kilkanaście interwencji i wylegitymowaliśmy 20 osób. Komendant tylko na nas spoglądał i ze stoickim spokojem i wyrzutem stwierdzał: „Nie tych legitymujecie, nie tych, Panowie”. No i tyle w temacie. Nie miał racji? No miał przecież.
Artur: Trzeba mu jednak przyznać, że kiedy wchodził i widział, że jest ktoś zatrzymany od razu potrafił to docenić. Natychmiast entuzjastycznie wołał do nas: „Panowie, a co wy tu jeszcze robicie, zmykać do domu. Już, już. Dobra robota” Stasiek i Artur są bardzo kontaktowi, otwarci, rozmowni i życzliwi dla ludzi. Wiem, że jeśli ktoś w komisariacie potrzebuje przesłuchać czy wykonać jakąkolwiek czynność z udziałem osoby, ta nie stawia się na wezwania, a mieszka w rejonie któregoś z chłopaków, wystarczy ich jeden telefon, ich jedno: ” Panie Janku, Pani Kasiu, miałbym taką prośbę...”. I już sprawa załatwiona. Tacy to dzielnicowi, tak pracują, tacy są. Prawdziwi i naj...
Przez całą naszą rozmowę, a wyszłam tego dnia prawie dwie godziny później z pracy, tyle było opowiadania, tak miło się rozmawiało, wciąż padały z ust obu chłopaków: „A pamiętasz... weź sobie przypomnij..., a to..., a wtedy....”. Z prawdziwym zaciekawieniem, rozbawieniem, ale i mnóstwem refleksji pojawiających się wciąż w głowie, słuchałam ich opowieści, dyskusji, droczenia się, szczerego zaangażowania w to, o czym mówią. To było bardzo pozytywne, budujące i cenne doświadczenie. Powiedziałam im, że są kolejnym duetem, w naszej komendzie, o którym warto opowiedzieć, który warto pochwalić. Tamten, dwukrotnie na łamach Magazynu dawał świadectwo, że „ma moc”, a po roku, że nadal „trzyma poziom” (polecam uwadze wywiad SMP grudzień 2020 i tekst SMP grudzień 2021). W przypadku operacyjnych wydziału mienia od niedawna sytuacja nieco się zmieniła, co tylko dowodzi, że ci policjanci rzeczywiście są tacy, jak o nich pisano. Jeden z nich właśnie awansował, zostały mu powierzone obowiązki zastępcy naczelnika w jego wydziale. Naturalna kolej rzeczy, jeśli jest się bardzo dobrym. Naczelniku, szczere gratulacje i życzenia samych sukcesów w imieniu Redakcji.
Dlatego Staszku i Arturze, życzę Wam, byście szli do przodu, nie zmieniali się, by nadal ta służba dawała Wam satysfakcję i radość, ale też przyniosła realne korzyści, życzę sukcesów, no i awansów, najlepiej wspólnych.
Foto: Joanna Węgrzyniak
Asp. Katarzyna Wacławiak i sierż. szt. Robert Lewandowski. Dzielnicowi z komisariatu w Rembertowie. Znani i kojarzeni jako tytani pracy. Wspólnie w rejonach pracują od maja 2021.
Kasia jest w służbie od 2009 roku, od 9 lat jest dzielnicową w tym samym rejonie. Robert rozpoczął swoją przygodę w Policji w 2015 roku. Oboje od początku związani z Rembertowem i od początku z pionem prewencji.
Robert wcześniej był patrolowcem. Miał też epizod wojskowy, jednak nie wytrzymał w koszarach zbyt długo. Po miesiącu już chciał wracać. Procedury i formalności zajęły troszkę więcej czasu, ale po 4 miesiącach był znów szczęśliwym policjantem na ulicach Rembertowa. Opowiada, że zupełnie czego innego się spodziewał i w założeniu, co innego miał w wojsku robić. Kiedy okazało się, że jedyna jego praca to wypełnianie i tworzenie niekończącej się sterty papierów, stwierdził, że to nie dla niego, że jednak chce i musi łapać przestępców i faktycznie komuś i czemuś służyć. Gdy już wrócił, w ciągu roku zatrzymał 110 osób, w tym 40 pijanych kierowców. Robert „tak już ma”. Wciąż działa, wciąż mówi i opowiada o działaniu, o robocie, o tym jak denerwują go ludzie, którzy bezmyślnie popełniają wykroczenia czy dokonują przestępstw. Kiedy słyszy o jakimkolwiek zdarzeniu, od razu się wyrywa, chce jechać, sprawdzać, ustalać, zatrzymywać. Teraz, kiedy od prawie roku jest dzielnicowym jego doświadczenie i wiedza, które trzeba mu to przyznać, faktycznie posiada rewelacyjne, nadal się sprawdzają i bardzo przydają.
Razem z Kasią rzeczywiście „są” w tych swoich rejonach, bywają wśród mieszkańców, rozmawiają z ludźmi. Dzięki temu wiele się dowiadują, ale przede wszystkim pomagają. Wiedzą gdzie i komu trzeba pomóc. Nie oznacza to wcale, że drzemiąca w Robercie żyłka do zatrzymań zaczyna wygasać.
Foto: Joanna Węgrzyniak
Kasia to też „prewencjuszka”. Lubi pracę, nie stroni od działania, ale wręcz go szuka. Dlatego tak dobrze im się razem służy. Zdarza się, że jednego dnia, a nawet podczas jednej interwencji są w stanie zatrzymać kilka osób. Przykładowo poszukiwanego i nietrzeźwego w jednym samochodzie. Dobrze wiedzą dokąd pójść, gdzie zajrzeć, kogo zapytać, by znaleźć tego, który się ukrywa. Wiedzą, gdzie pozyskać informacje na temat szczegółów zdarzenia. Czy jeżdżą, czy chodzą po swoich rejonach, ciągle coś zauważają, reagują, zatrzymują. Robert dużo widzi i kojarzy. Nie czekają, szukają, kontrolują. Wyniki mówią same za siebie. Od początku maja do końca ubiegłego roku, czyli przez pierwsze miesiące wspólnej pracy tej pary dzielnicowych, to między innymi kilkunastu zatrzymanych poszukiwanych, w tym również takich, za którymi wydane zostały listy gończe, 3 zatrzymanych z zakazami prowadzenia pojazdów mechanicznych, 6 nietrzeźwych kierowców i 6 znajdujących się po użyciu alkoholu.
Do tego wszystkiego Kasia z Robertem to dzielnicowi, którzy bardzo aktywnie działają na rzecz profilaktyki, prewencji i edukacji, szczególnie najmłodszych mieszkańców Rembertowa. Sami inicjują różne akcje i działania. Starają się urozmaicać spotkania, szukają nowych, ciekawych sposobów i metod edukowania na temat bezpieczeństwa. Ich dorobek to nie tylko coroczne cykle pogadanek w ramach „Bezpiecznej drogi do szkoły”, bezpieczeństwa podczas ferii czy wakacji. Nie zapominają o zagadnieniach ruchu drogowego, np. poprzez działania „Jabłuszko czy cytrynka”, a ostatnio wielką akcję wspólnie z Pogotowiem Ratunkowym i Strażą Pożarną. To właśnie z inicjatywy Kasi i Roberta wszystkie trzy służby razem odwiedzały kolejne placówki w dzielnicy, uczyły dzieci i prezentowały tajniki swojej pracy i zawodu. Warto też napomknąć, o bardzo ciekawym i nietypowym spotkaniu w szkole, gdzie razem z dzielnicowymi zaproszonym gościem była sędzia Anna Maria Wesołowska. Wspólnie z Kasią i Robertem edukowali młodzież. Dyrektorzy przedszkoli i szkół tak się już przyzwyczaili do profesjonalnych „usług” dzielnicowych i ich oferty, że teraz tylko pytają, co będzie następnym razem. Kasia w rozmowie przyznała, że aktualnie intensywnie myśli nad nowymi propozycjami i snuje plany na wiosnę. A wszystko po to, by być atrakcyjnym i autentycznym, przekonującym i wiarygodnym dla dzieci i młodzieży. Żeby skuteczniej do nich dotrzeć. Robert z wykształcenia jest nauczycielem (między innymi) i to zarówno matematyki, informatyki jak i wychowania fizycznego. Prowadził też zajęcia trenerskie z piłki nożnej. Kasia z wykształcenia informatyk biznesu, ale kiedy patrzy się na jej zaangażowanie w prowadzenie zajęć z dziećmi, na pewno sercem jest profilaktykiem. Oboje doskonale spełniają się w roli edukatorów. Robert, w zasadzie wciąż mówiący o działaniu, ściganiu, szukaniu i nieodpuszczaniu, dzięki Kasi, która oczywiście dorównuje mu kroku, poznał też inną stronę policyjnej roboty. Sam przyznaje, że oczywiście wiedział, że praca z dziećmi i młodzieżą może być satysfakcjonująca, ale nie podejrzewał, że będzie to robił w mundurze. Teraz może nadal spełniać się jako nauczyciel. I trzeba przyznać, że się w tym odnalazł.
Foto: Joanna Węgrzyniak
Cała czwórka dzielnicowych jednogłośnie mówi o społecznym, ludzkim zaufaniu, którym są obdarzani przez mieszkańców. O tym, że jest to bardzo budujące, ale przede wszystkim zobowiązuje. Zwracają uwagę na bardzo ważną część ich pracy, jaką są czynności związane z procedurą Niebieskich Kart i rolą, jaką odgrywają tu dzielnicowi. Spotykają się z przeróżnymi sytuacjami, wiedzą jakie to trudne sprawy i ważne problemy. Często są to wieloletnie ludzkie tragedie. I choć policjanci są świadomi, że nie zawsze i nie we wszystkim będą w stanie do końca pomóc, to zgadzają się w jednym: wszyscy podopieczni potrzebują wsparcia, zainteresowania, rozmowy, obecności, telefonu. Czasem tylko po to, żeby usłyszeć kilka słów, czasem żeby samemu móc do kogoś życzliwego kilka słów powiedzieć i zostać wysłuchanym. Niby nic, a jednak dużo. To właśnie stanowi o byciu dobrym dzielnicowym. Wiele osób może powiedzieć: a kto to znowu taki - ten dzielnicowy? Właśnie. Otóż dzielnicowy to jest ten Ktoś!
Ktoś ważny i potrzebny mieszkańcom, a w naszej służbie dużo wiedzący i dużo mogący w swoim rejonie i wśród ludzi. Nie można lekceważyć jego roli i pracy. Bo to ciągła, nieustająca praca u podstaw. Służba, która wymaga wyjątkowej cierpliwości, ogromnej empatii, wyczucia, zrozumienia i niewątpliwie zaangażowania.
Kasia z Robertem swoją wspólną służbę jako dzielnicowi w zasadzie dopiero niedawno rozpoczęli. Widać, że świetnie się w tym razem odnajdują, że lubią tę pracę. Widać to po osiąganych wynikach i po wyjątkowym zapale oraz szczerych chęciach. To wszystko dobrze wróży na przyszłość.