"My do kryminalnych"
15.04.2022 • Mariusz Mrozek
To był ciepły, letni dzień. Musiałem podjechać w al. Solidarności, gdzie czekała ekipa reporterska przygotowująca program o naborze do stołecznej Policji. Przed siedzibą Sekcji do spraw Doboru kłębił się niewielki tłumek. Przeważali panowie, ale reprezentacja chcących założyć mundur pań także była widoczna. Reporterka i kamerzysta czekali przy budynku.
Szybko nagraliśmy wypowiedź o tym, jakie warunki muszą spełniać kandydaci oraz jak wygląda ścieżka naboru i szkolenie podstawowe. Ekipa telewizyjna poprosiła o możliwość nagrania wypowiedzi kilku osób, które mogłyby opowiedzieć o swoich motywacjach i oczekiwaniach. Obok nas stały dwie dziewczyny. Poszło szybko i nad wyraz profesjonalnie. Ładne w formie i stylu wypowiedzi, brak widocznej tremy, uśmiech.
- To jeszcze jakiś pan – poprosiła dziennikarka. Rozejrzałem się na boki. Kilka metrów od nas stało trzech młodych mężczyzn, wcześniej z zainteresowaniem przyglądających się nagrywaniu dziewczyn. Podszedłem do nich i w kilku słowach powiedziałem, o co chodzi. - Nas nie można nagrywać rzeczniku – odpowiedział pierwszy. - My idziemy do kryminalnych – powiedział drugi. - Bo my będziemy „tajniakami” – trzeci z młodzieńców uznał za konieczne doprecyzowanie wypowiedzi dwóch pierwszych.
Uśmiechnąłem się w myślach i podziękowałem, kierując się starą zasadą, że z niewolnika nie ma pracownika. Kolejny mężczyzna nie widział przeszkód w swoim wystąpieniu przed kamerą. Służbę w Policji traktował jako kontynuację mundurowych tradycji swojej rodziny. Chciał zostać dzielnicowym w jednym z podwarszawskich powiatów.
Po powrocie do Pałacu Mostowskich zacząłem przeglądać bieżącą korespondencję, ale przed oczami miałem jeszcze trzech „kryminalnych”. Pomyślałem, że niezbyt dokładnie zapoznali się z informacjami o początkach ścieżki zawodowej w Policji. Zgodnie z obowiązującymi regułami po przejściu sita kwalifikacyjnego czekało ich szkolenie podstawowe, a później staż adaptacyjny w Oddziale Prewencji Policji. Ponieważ w tamtym czasie istotnego uzupełnienia wymagały komórki pionu prewencji praktycznie wszystkich naszych jednostek, można było z dużym prawdopodobieństwem obstawiać, że młodzi „tajniacy”, zanim trafią do wymarzonej pracy, będą musieli poznać smak służby patrolowej lub popracować w rejonie właśnie w charakterze dzielnicowych. Czy to ich zniechęci lub rozczaruje? A może któryś z nich odnajdzie swoje powołanie właśnie w „mundurowym” pionie naszej formacji i nie będzie chciał tego zmieniać.
Miałem wrażenie, że ci młodzi ludzie Policję postrzegali przez pryzmat filmów i seriali, gdzie to kryminalni byli tymi „prawdziwymi glinami”, a dzielnicowi i policjanci pełniący służbę patrolową albo nie występowali w ogóle, albo najczęściej robili za tło dla tych pierwszych. Tymczasem bliższe poznanie specyfiki policyjnej służby szybko pokazuje, że dzielnicowi określani są nie bez przyczyny „policjantami pierwszego kontaktu”, a także coraz częściej „solą tej formacji”. Profesja, często niezbyt szanowana wśród młodych i początkujących policjantów, zmienia swój obraz z kolejnymi latami służby i nabywaniem niezbędnego obycia. Wówczas okazuje się, że to bardzo ważny rodzaj służby, doceniany przez doświadczonych policjantów kryminalnych i śledczych, którzy doskonale zdają sobie sprawę, że dzielnicowy mający bogatą wiedzę na temat ludzi i wydarzeń w podległym mu rejonie, to często chodząca encyklopedia, z której zasobów warto korzystać.
Na przestrzeni lat miałem okazję do wielu rozmów z policjantami-dzielnicowymi. Wyłania się z tego obraz służby wymagającej prawdziwego poświęcenia, zaangażowania, znajomości wielu aktów prawnych, często także olbrzymiej wiedzy pozazawodowej, cierpliwości, życzliwości i… dobrej kondycji. Wszystko ograniczone niewielkim pułapem awansu, a na co dzień także realnym ryzykiem stanowiącym nieodłączny element każdego patrolu.
Ludzie zwracają się do dzielnicowych z przeróżnymi sprawami, poważnymi i błahymi. Dzielnicowy pracuje przede wszystkim sam. Nie może być anonimowy, bo nie pozwala na to noszony mundur, a umundurowany zawsze jest w centrum uwagi. Ludzie przyglądają się jego zachowaniu, sposobowi postępowania i temu, jak rozwiązuje problemy, z którymi się do niego zgłaszają. Musi być nieskazitelny i dawać dobry przykład. Przekrój spraw, którymi się zajmuje, jest bardzo szeroki i obejmuje między innymi postępowania w sprawach o wykroczenia, poszukiwania osób, dozory policyjne.
W zasadzie dobry dzielnicowy powinien stanowić kompilację erudyty, prawnika „od wszystkiego”, analityka i pedagoga, a momentami także agenta do zadań specjalnych i spowiednika, na sędzim skończywszy. Słowo daję, nie ma tu żadnej przesady. A wiecie, co jest najciekawsze? Sami dzielnicowi podkreślają, że takiego 100% idealnego dzielnicowego jeszcze nie spotkali. Osobiście znam co najmniej kilku, a o kolejnych słyszałem, którzy do takiego tytułu mogliby pretendować, więc ich opinię na ten temat traktuję jako wrodzoną skromność.
Potrzeba dużo czasu i cierpliwości, by dobrze rozpoznać swój rejon oraz nawiązać kontakt z mieszkańcami. Jest to prostsze na terenach wiejskich i w małych miejscowościach. Sama Warszawa, z uwagi na dużą rotację ludzi i wiele innych czynników, to taki swoisty roller coaster. Anonimowość życia, jaka towarzyszy metropoliom, a taka jest stolica, powoduje, że praca dzielnicowego w stolicy jest bardzo trudna. Ciężej nawiązuje się pewną nić porozumienia z mieszkańcami. Jeżeli postawa policjanta nie będzie w ich ocenie wystarczająco prospołeczna, pojawia się ryzyko, że ludzie zamkną się w sobie i niechętnie będą współpracować. Jeżeli taką współpracę uda się nawiązać, to należy uważać, ponieważ łatwo ją zerwać, na przykład na skutek zmiany kadrowej, a nowy dzielnicowy będzie musiał zaczynać wszystko od podstaw. Dlatego rotacje na stanowiskach dzielnicowych nie służą dobrze tej pracy, a w Warszawie „od zawsze” były dużą bolączką.
Teoretycznie, największy procent swojego czasu dzielnicowy powinien spędzać w rejonie. Z tym bywa różnie… Zazwyczaj w jego szafie i szufladach biurka leżą sterty dokumentacji, która czeka na swoją kolej. Zdarza się, że dzielnicowy musi „awaryjnie” pomóc w służbie dyżurnej, ochronnej lub konwojowej.
To wszystko sprawia, że w tej specyficznej służbie najlepiej sprawdzają się osoby bardzo empatyczne, otwarte na pomoc innym ludziom, umiejące „wczuć się” w ich codzienne problemy i wesprzeć w poszukiwaniu ich rozwiązania. O tym, że w naszej formacji ich nie brakuje, świadczyć może konkurs „Policjant, który mi pomógł”, którego celem jest w szczególności promocja postaw i umiejętności policjantów osobiście zaangażowanych w pomoc osobom pokrzywdzonym przestępstwem lub poszkodowanym w wyniku nieszczęśliwych wypadków. Dzielnicowi, którzy zostali jego laureatami, są najlepszą wizytówką polskiej Policji.
Nie wiem, jak potoczyły się zawodowe losy osób, które spotkałem wówczas przed siedzibą stołecznej Sekcji ds. Doboru. Czy udało im się spełnić marzenia, z którymi do nas przyszli? Jeżeli chłopak chcący zostać dzielnicowym dopiął swego, to wierzę, że jest świadomy, jak ważna jest jego praca i że wypełniając swoje codzienne obowiązki, odnajduje w tym co robi źródło osobistej satysfakcji. Życzę tego każdemu dzielnicowemu, w każdej z naszych jednostek. Jesteście bardzo potrzebni.