Całym sercem z Wami!
15.04.2022 • Daniel Niezdropa
Minął już ponad miesiąc od początku rosyjskiej agresji w Ukrainie, a exodus przed wojną wciąż trwa. Nie słabną przy tym działania instytucji, służb i wolontariuszy, którzy pracują w pocie czoła na pierwszej linii, dając uchodźcom nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale też niosąc pomoc i wsparcie, a także uśmiech, który potrafi choć na chwilę pomóc zapomnieć o dźwiękach alarmowych syren, eksplozjach czy nadlatujących śmigłowcach i samolotach. W jednostkach Policji organizowane są zbiórki na rzecz potrzebujących, a także tych, którzy stoją na straży wolności i suwerenności Ukrainy. Ciepło ludzkich serc jest w naszym środowisku wszechobecne. Są wśród nas policjanci oraz pracownicy, którzy w swoich domach stworzyli azyl dla uchodźców. To wrażliwość na ludzką krzywdę nakazała im działać i pomagać.
ROTA I ETYKA
Wypowiadając rotę ślubowania, każdy funkcjonariusz składa nie tylko deklarację, ale „podpisuje” specyficzny kontrakt ze społeczeństwem, zgodnie z którym ma strzec bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia, chronić ustanowiony konstytucją porządek prawny i postępować zgodnie z zasadami etyki zawodowej. To właśnie etyka, nasz policyjny kodeks moralności, wskazuje jakimi wartościami należy kierować się w służbie i wobec obywateli. Bez względu na stanowisko, stopień służbowy, umiejscowienie w policyjnej hierarchii, każdy policjant zgadza się na postępowanie zgodnie z normami, które obligują formację do działania na rzecz dobra innych ludzi. Czy w służbie czy poza nią, to bycie ludzkim i serdecznym przysparza - nie tylko każdemu z nas, ale całej formacji - więcej chluby i chwały. Wystarczy być po prostu wrażliwym na ludzkie cierpienie i krzywdę. Mieć w sobie empatię. Patrząc na to, czego doświadczają właśnie teraz uchodźcy z Ukrainy, pamiętajmy o tym, że każda pomoc, czy to w służbie czy poza nią, pokazuje prawdziwe i ludzkie cechy charakteru.
POLICYJNE UCZYNKI
W Policji służy i pracuje wielu funkcjonariuszy, w tym policjantów, policjantek, a także pracowników, którzy są pełni najbardziej pozytywnych wartości. Kiedy widzą potrzebujących, nie przejdą obok nich obojętnie. Każdego dnia policyjne patrole są obecne na warszawskich dworcach i w miejscach czasowego przebywania uchodźców. Ich obecność, to nie tylko realizacja ustawowych zadań, to także dzielenie się tym, co płynie wprost z serca - chęcią niesienia pomocy. Widok policjanta tłumaczącego skąd odjeżdża pociąg, gdzie jest przystanek czy też punkt, w którym można uzyskać pomoc psychologiczną, zdrowotną, jedzenie, to już standard. Policjant roznoszący na dworcu napoje, wodę, batoniki dla dzieci, czasami zabiegany, widać że zmęczony, ale uśmiechnięty i chcący pomagać, to obraz codzienności dla tych mundurowych, którzy pełnią służbę w takich miejscach. Policjant pomagający w zniesieniu wózka, trzymający na rękach małe dziecko, to nie są wyreżyserowane obrazy, tylko samo życie. Policjanci, którzy w tych miejscach pełnią służbę, wykazują się zawodowym profesjonalizmem, ale na pewno w oczach niejednego z nich zakręciła się łza. Swoimi postawami pokazują, że są nie tylko dobrymi policjantami, ale wspaniałymi ludźmi. Takie zachowania to coś więcej niż etyka, to bycie prawdziwym sobą. Policyjne patrole i wsparcie dla uchodźców, okraszone bywa wizytami policyjnych maskotek, borsuka, wyderki, których pojawienie się ma wygenerować uśmiech na zmęczonych wojną i ucieczką twarzyczkach małych uchodźców z Ukrainy. Te uczynki widzimy ostatnio bardzo często, lecz jest jeszcze druga ważna sfera tego policyjnego dobra. W naszych szeregach są policjantki i policjanci oraz pracownicy Policji, których domy i mieszkania stały się prawdziwym azylem dla uchodźców. Nie sposób nie wymienić także tych, którzy wyruszyli pomagać uchodźcom na granicy. Ci wszyscy, o których wspominamy i piszemy, działający przy wsparciu kolegów oraz koleżanek z pracy, niejednokrotnie też w czasie wolnym od służbowych obowiązków, postanowili pomagać uchodźcom. I to nie dla chęci bycia zauważonym, bo to zwykły gest człowieczeństwa, całkowicie niezaplanowany, a jednak zrealizowany. To najlepsza promocja samego siebie, jako człowieka, a także pokazania, że wspólnymi siłami można zrobić więcej.
Gdybyśmy chcieli napisać o wszystkich policyjnych uczynkach na rzecz pomocy potrzebującym, nie starczyłoby stron naszego magazynu. Nie ma jednostki czy też wydziału, a w nich osób, które nie zaangażowałyby się w pomoc uchodźcom. Dlatego wszyscy ci ludzie zasługują na wyróżnienie.
HISTORIA JEDNA Z WIELU
Foto: Daniel Niezdropa
Poznaliśmy wiele wspaniałych historii, pełnych wzruszeń i tego co w ludziach jest najlepsze, czyli DOBRA. Przedstawimy Wam jedną z wielu opowieści o tym, jak ludzkie, szczere współczucie zainicjowało pozytywną reakcję łańcuchową, aby dać rodzinom z Ukrainy ciepło domowego ogniska. To historia Marty - stołecznej policjantki i ukraińskiej rodziny, której pomogła. Marta to jedna z tych osób, których serca były i są pełne ciepła dla potrzebujących. Nie robimy z niej bohaterki, chociaż dla nas jest i będzie wielka.
Marta, dziękuję że zgodziłaś się z nami porozmawiać o prawdziwym odruchu serca, o dobroci, o tym, że widok ludzkiej krzywdy powinien inicjować w nas wszystkich same dobre uczynki. W ogromie ludzkiej tragedii, jaką teraz przeżywają uchodźcy oraz ich bliscy, którzy pozostali w Ukrainie, motywuje to nas do bycia jak najlepszymi w służbie i poza nią. Żeby było jasne, nikt nie kieruje się tutaj chęcią poprawy wizerunku, bo najważniejsza jest przecież pomoc drugiemu człowiekowi. Można w tym miejscu zacytować słowa pewnego amerykańskiego policjanta polskiego pochodzenia: „Będziesz dobrym ojcem, dobrym sąsiadem, dobrym człowiekiem - to będziesz dobrym policjantem”. O wielkości człowieka, a tym bardziej policjanta, świadczą jego uczynki. I chyba wszyscy się zgodzą, że tak to powinno wyglądać. Jak to się stało, że postanowiłaś pomagać uchodźcom? Czy to był przypływ chwili, nagła eksplozja potrzeby wyciągnięcia do innych pomocnej ręki, czy decyzja, którą zdążyłaś spokojnie i organizacyjnie przemyśleć? Jak odnalazłaś potrzebujących?
Na pewno wszystko zaczęło się od przypływu chwili i od tego, że od początku rozumiałam, że należy pomagać w różnych sytuacjach, nie mówiąc już o takiej, gdzie ludzie uciekają przed wojną, szukając schronienia i poczucia bezpieczeństwa. Wszystko wydarzyło się w przypływie chwili, czułam że chcę pomóc i musiałam to zrobić. Bardzo szybko doszło do mnie, że zaproszę do siebie obce osoby i dam im dach nad głową i opiekę. Czułam tą odpowiedzialność, że przyjmę ich nie na kilka dni, a na dłużej. Wiedziałam, że z tej decyzji nie można się wycofać. Pamiętam datę 24 lutego, kiedy rozpoczęły się ataki rakietowe i pierwsze czołgi wjechały do Ukrainy, wszyscy tę datę zapamiętamy i na zawsze już w nas pozostanie. Śledziłam, jak każdy wtedy, wszystkie informacje dotyczące wojny i te, że uchodźcy napływają do Polski. Dowiedziałam się też, że coraz więcej jest ich w moim mieście. To już wtedy pojawiła się ta myśl, że skoro mogę i wiem, że ci ludzie naprawdę potrzebują wsparcia i pomocy, to bez chwili wahania podejmę decyzję, że tak, mój dom będzie właśnie takim schronieniem, takim azylem, gdzie będą mogli przynajmniej na jakiś czas znaleźć to bezpieczeństwo i spokój.
Jak ja pomogłam, jak odnalazłam potrzebującą pomocy ukraińską rodzinę? Otóż nawiązałam kontakt z grupą, która działała w moim mieście, która pomagała uchodźcom z Ukrainy. Tam pojawiały się przeróżne wpisy i ogłoszenia dotyczące apeli o pomoc. Czasami chodziło o kilkudniowy nocleg czy doraźną pomoc. Od samego początku nie zastanawiałam się nad tym, czy te osoby zostaną u mnie tydzień, dwa, czy ta pomoc będzie na wiele, wiele miesięcy. Taką świadomość miałam. Właśnie na tej grupie dowiedziałam się, że jest osoba, która oczekuje na dworcu we Wrocławiu i szuka jakiejkolwiek pomocy, schronienia. Przekazała mi to znajoma, która też należała do tej grupy, mówiąc mi, że wzięła pod swój dach rodzinę. Tak to się zaczęło. I wtedy podjęliśmy wspólnie rodzinną decyzję, że przejmiemy do siebie młodą kobietę z dzieckiem (córką). Moja znajoma pojechała do Wrocławia i przywiozła tę rodzinę do naszego domu. Młodą kobietę Ksenię, samotnie wychowującą 10 letnią córkę Wiolę, które uciekły z obwodu donieckiego. Były same w naszym kraju, bez znajomych, rodzin. Na miejscu w Ukrainie zostali rodzice Kseni.
Czy w tej szczytnej misji miałaś wsparcie, rodziny, przyjaciół, znajomych, jeżeli tak, to jakie, kto Ci pomagał. Skąd w Tobie tyle wspaniałej empatii oraz zrozumienia?
Oczywiście ta decyzja była skonsultowana z moją rodziną, to nie była taka decyzja, że ja powiedziałam tak, teraz i już i przyjmujemy, ale wspólnie podjęliśmy decyzję, że weźmiemy pod swój dach rodzinę z Ukrainy. Na naszą decyzję miało też wpływ to, co wspólnie przeżyliśmy wiele lat temu, ja i mój mąż, wyjeżdżając „za chlebem” za ocean na północnoamerykański kontynent. Moje życie przez kilka lat związane było z emigracją, przebywałam w innym kraju i też, tak jakby wyjechałam z Polski w zupełnie innych okolicznościach. W Polsce był spokój, żyłam w wolnym kraju i wyjechałam bardziej ze względów ekonomicznych i gospodarczych, nie musiałam uciekać przed bombami i wojną. Dlatego dobrze znam takie życie, kiedy zaczyna się od początku. Wyjeżdżając na emigrację, jako pierwsze pokolenie do innego kraju, mając już ze sobą swoją rodzinę, to oczywiście wiedziałam, jak to jest zaczynać od zera, od początku w kraju, w którym jest inny język, inna kultura. Wiem co to jest spać na materacu, bo nie stać cię na nic więcej i wiem też, jak bardzo w takich sytuacjach potrzebna jest pomoc drugiego człowieka. Tak jak mówię, moje okoliczności były zupełnie inne i nie można tego porównywać, bo ludzie tutaj potrzebują schronienia i bezpieczeństwa. Chociażby ze względu na to, że byłam emigrantką i nie znałam obcego języka, dlatego pomoc drugiego człowieka była dla mnie tak ważna, kogoś kto przetłumaczy, pokaże gdzie mam pójść, jak coś załatwić w urzędzie. To była obca kultura, wszystko było dla mnie nowe i zaczynałam praktycznie od zera, bez większych środków na starcie. Wiem co to znaczy przyjechać do obcego kraju, tak naprawdę z jedną walizką. Nie zawsze wiemy, gdzie skierować pierwsze kroki. Nawet jeżeli znamy język, to każda pomoc jest nieoceniona. Podobnie jest z obywatelami z Ukrainy, nawet jeżeli potrafią się komunikować, to są to dla nich nowe, całkiem inne realia, w których trzeba się odnaleźć. Tak też było w naszym przypadku. Dlatego rozumiem tych ludzi doskonale.
Jak wyglądała Twoja pomoc, na czym polegała, wiemy że to bardzo osobiste, ale co czułaś pomagając potrzebującym, czy były ciężkie chwile?
Oprócz pomocy Kseni i Wioli, wspieramy też inną ukraińską rodzinę, która mieszka w drugim polskim domu, kobietę z dwójką dzieci. Organizujemy im czas, zabieramy dzieci na słodkości, staramy się im pomagać, jak tylko możemy, w inny sposób, niekiedy rzeczowy. Pokazujemy im swoje miasto. Chcemy, żeby odzyskali spokój i żeby na buziach dzieci pojawił się uśmiech, aby poczuli, że odnaleźli swoją oazę spokoju. Oprócz tego, że przyjęliśmy uchodźców pod nasz dach, postaraliśmy się o to, żeby dzieci poszły do szkoły, pomogliśmy im nawet w przygotowaniu szkolnej wyprawki. Ksenia i Wiola cały czas mieszkają u nas, mają swój pokój, kuchnię i łazienkę. Dziewczynka poszła już do polskiej szkoły, jej mama podjęła pracę. Nie mogłam ich pozostawić samych sobie, pomogliśmy im załatwić wszelkie formalności i sprawy urzędowe. Wydaje mi się, że stworzyliśmy im azyl bezpieczeństwa. Pomagają też nam sąsiedzi. Wiolę na zmianę wozimy i odbieramy ze szkoły. Traktujemy ich jak członków swojej rodziny. Nawet ostatnio powiedziałam córce, że teraz jest dla Wioli jak starsza siostra. Staramy się, żeby czuły się tu przede wszystkim dobrze. Chcemy, żeby wiedziały, że mogą na nas liczyć i żeby w miarę możliwości niczego im nie brakowało. Dziewczyny stały się częścią naszej rodziny, zdecydowanie tak. Czy były ciężkie chwile? Łzy w oczach, zdarzały się nie powiem, że nie, ale trzeba być konsekwentnym, jeżeli chce się pomóc. Nie ma co się wstydzić łez, w końcu jesteśmy tylko ludźmi.
Jesteś policjantką, musisz być mocna, odporna, czasami nie dając po sobie poznać prawdziwych emocji. Jak sobie z tym radziłaś?
Nigdy nie zapomnę tego pierwszego widoku, kiedy stanęły przed moimi drzwiami, ich zagubienie i ten widok - mały plecak, walizka, torebka. Nie wyobrażam sobie osobiście takiej sytuacji, że muszę gdzieś uciekać. Pamiętam jedną sytuację, jak Ksenia i Wiola usłyszały lecący helikopter i schowały się za mną ze strachu. Musiałam im wytłumaczyć, aby się nie bały, bo w pobliżu jest szpital, a helikopter leci właśnie tam. Wojna na pewno odcisnęła piętno na ich psychice, dlatego uważam, że z takimi ludźmi trzeba dzielić się dobrem. Kiedy pojawiły się pierwszy raz, to myślały tylko o kąpieli i śnie, były bardzo zmęczone. Emocje udzielają się cały czas. Jednak uważam, że musimy im pomagać dopóty, dopóki będą potrzebować wsparcia. Nie założyliśmy sobie żadnego limitu czasowego. Wtedy kiedy one poczują się już pewnie, mocno, że mogą zacząć żyć samodzielnie, to my też pomożemy im w tym, żeby na przykład znaleźć mieszkanie i na pewno będziemy dalej wspierać. Nie było nawet takiego momentu, żebyśmy powiedzieli, że zrobiliśmy nie wiadomo co, że pomogliśmy uchodźcom, tym ludziom. To jest chyba takie naturalne. W takiej sytuacji nie mogliśmy zachować się inaczej, mając warunki i wiedząc, że jesteśmy w stanie pomóc im na dłuższą metę. To nie jest tak, że przenocowały u nas 2 dni i do widzenia. Pozostaną u nas tak długo, jak będą tego potrzebować. Cieszymy się z tego co zrobiliśmy, po pierwsze widać, że u nas w domu czują się o wiele lepiej, po drugie dużo bezpieczniej. Dla nas nagrodą jest to, że mama znalazła pracę, dziecko poszło do szkoły i coraz częściej są uśmiechnięte.
Mam wielkie wsparcie męża, naszych dzieci, sąsiadów, przyjaciół, koleżanek i kolegów z pracy. Serce nam dyktowało co mamy zrobić, że mamy pomóc. Nie było niczego, co by mówiło przeciwnie. Na pierwszym miejscu człowiek, taką mam zasadę. Jestem policjantką i to też miało na to wpływ, rola munduru, zobowiązanie do niesienia pomocy. Do etyki podchodzę bardzo poważnie. Życzliwość mamy wpisaną w nasze zasady. Uważam, że ludzie powinni sobie pomagać.
Czy czujesz się związana z Waszymi dziewczynami? Na pewno często myślisz o ich losie, czy znajdą bezpieczną przystań, czy wrócą jeszcze do swojej ojczyzny? Czy to takie momenty, w których są dla Ciebie jak rodzina?
Wiadomo, że pierwsze relacje z nami były bardzo ograniczone, dziewczyny mało mówiły, bariera językowa i tak dalej. Są u nas od 8 marca, zaraz minie miesiąc. Widać zdecydowanie różnicę, że bardziej się na nas otworzyły, częściej rozmawiamy i to nie tylko o potrzebach typu: co na dzisiaj potrzebujesz, w czym Ci możemy pomóc? Relacje zaczynają być bardzo rodzinne, jesteśmy wszyscy w jednym domu. My ich traktujemy jak członków rodziny, mówimy o nich „NASZE DZIEWCZYNY”, nie padają nawet słowa, że są to uchodźcy z Ukrainy. Są traktowane jak osoby najbliższe i cała rodzina jest zaangażowana w pomoc dla nich. Nie spotkałam się w mojej rodzinie i wśród najbliższych z jakąkolwiek krytyką, że to co robimy jest niewłaściwe. Wręcz przeciwnie mamy w tej naszej rodzinnej misji samych sprzymierzeńców. Staraliśmy się do tej pory pomagać we wszystkim. Jeżeli chodzi o dokumentację pobytową, numery pesel, ubranie i wyżywienie, szkołę, wyprawkę do szkoły, pomagam jak tylko mogę. Staramy się, aby nabierały pewności siebie, aby pewna część, ta smutna część ich życia była już poza ich myślami, żeby czuły się coraz lepiej. Ksenia, mama Wioli zdecydowanie i ciągle, jak rozmawiamy, mówi o tym, że chce jak najszybciej stanąć na nogi, że chciałaby zacząć życie na własną rękę. Na swój sposób czuję to i rozumiem. Każdy z nas czułby się niekomfortowo, że jest na utrzymaniu kogoś i jest zależny od kogoś. Dlatego pracuje i jest szczęśliwa. Ostatnio przytuliła się do mnie i wspólnie płakałyśmy jak dwa bobry. Naprawdę, to są zwykli normalni ludzie, jak my, którzy mieli swój życiowy rytm dnia, uczyli się, pracowali. Tylko ze względu na to, że wybuchła wojna, nie mieli innego wyjścia, jak uciekać i chronić życie swoje i najbliższych. Oni nie mieli nawet czasu na jakieś przemyślane ze szczegółami spakowanie się, na zabranie swojego dobytku. Musieli po prostu uciekać, żeby przeżyć. Czuję się z nimi związana. Nie wiem, czy wrócą do ojczyzny, tego nikt nie wie. Mój dom jest dla nich otwarty, to jest ich dom. Czy polski czy ukraiński, po prostu DOM.
Nie zrobiłaś tego dla poklasku? Gdybyś cofnęła czas, czy zrobiłabyś to samo?
Nie zrobiłam tego dla braw i owacji, zrobiłabym to dla każdego, bez względu na narodowość. Będę ich wspierać bez względu na wszystko. Jako matka, żona, policjantka, nie zostawiłabym nikogo w potrzebie. To jest poświęcenie i to widać też w naszym środowisku. Rozumiem, że nie każdy ma warunki mieszkaniowe, które pozwolą na przyjęcie uchodźców, ale każdy najmniejszy choćby gest pomocy jest mile widziany, nawet szczera rozmowa, zabranie dzieci do kina, na lody, na plac zabaw. Jestem zwykłym człowiekiem, nie bohaterem, a to co zrobiłam to tylko z serca. Nasze zachowanie, pomoc, życzliwość jest nierozerwalnie związane z etyką, której powinniśmy przestrzegać i w momencie, kiedy kończymy służbę, pracę, zdejmujemy mundur, wracamy to domu, to nie zapominajmy o tym. Jesteśmy wszyscy ludźmi i bądźmy ludzcy. Po tym co stało się po 24 lutego 2022 roku, każdy z nas powinien mieć z tyłu głowy to, że dzisiaj to ktoś inny potrzebuje pomocy. Oby to nigdy nie nastąpiło, że my też będziemy do tego zmuszeni. Nigdy nie wiadomo, czy jutro, może za tydzień, miesiąc, rok, dwa, to nie będę ja czy moi najbliżsi. Jeżeli tak by się stało, to wtedy też chciałabym, żeby ktoś mi po prostu, po ludzku pomógł, żeby wyciągnął do mnie pomocną dłoń i zrozumiał sytuację w jakiej się znalazłam. Wojna to agresja, zło i cierpienie. Abyśmy nigdy tego nie doświadczyli.
Foto: Daniel Niezdropa
Historia Marty pokazuje, że w Policji nie brakuje prawdziwych społeczników i ludzi bezinteresownie niosących pomoc. Wszyscy policjanci oraz pracownicy, ci którzy pełnią służbę w miejscach przebywania uchodźców lub pomagają w inny możliwy sposób, dają dach nad głową i jedzenie, wspierają finansowo i rzeczowo, pomagają po służbie i pracy jako wolontariusze, tak jak już podkreśliliśmy, są WIELCY, bo dzielą się DOBREM. Ich uczynki pozostaną w pamięci ukraińskich uchodźców na wiele lat, a społeczny wizerunek i odbiór nie tylko naszej policyjnej formacji, ale nas jako społeczeństwa i narodu będzie rósł z dnia na dzień. „Jak nas widzą, tak nas piszą” – nieprawdaż…