Aktualności

Rafał Baca - Historia jednego specjalsa

12.07.2022 • Ewa Kacprzyk

Były pirotechnik i instruktor w Samodzielnym Plutonie Antyterrorystycznym Komisariatu Policji Warszawa Okęcie, operator/instruktor w Wydziale Szkoleniowo-Bojowym Biura Operacji Antyterrorystycznych Komendy Głównej Policji oraz koordynator krajowy do spraw pododdziałów antyterrorystycznych Policji.


Foto: Stołeczny Magazyn Policyjny

W trakcie służby aktywnie brał udział w działaniach i przygotowaniach do działań związanych z przeciwdziałaniem i fizycznym zwalczaniem terroryzmu, jak również w tworzeniu projektu aktualnie obowiązującej Ustawy z dnia 10 czerwca 2016 roku o działaniach antyterrorystycznych oraz Ustawy z dnia 24 maja 2013 roku o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej.

W 2004 roku po dołączeniu Polski do Unii Europejskiej, stawiał wraz z BOA pierwsze kroki w Atlasie, czyli grupie roboczej zrzeszającej centralne jednostki antyterrorystyczne Policji państw Unii Europejskiej, co umożliwiło Polskiej Służbie Antyterrorystycznej nawiązanie kontaktu z czołowymi, światowymi jednostkami specjalnymi takimi jak: niemiecka GSG9 (Grenzschutzgruppe 9), Cobra (austriacka jednostka antyterrorystyczna) czy DSU (belgijska jednostka antyterrorystyczna).

W „służbie po służbie” jest projektantem i wykonawcą systemu trenażera laserowego LaserShot Polska. Działa społecznie, wspierając organizacje charytatywne i służby mundurowe.

Wspominając służbę lubi mówić, że służba w AT, to nie tylko kominiarki, karabiny, miny i drewniane 5 złotych, ale także poświęcenie, samodyscyplina, stanie na rozkazie i kwitach. Często zdarzały się też zabawne sytuacje, które pozwalały złapać dystans do rzeczywistości. O tym, jak z humorem pokonywać własne słabości i radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach, rozmawiamy dziś z Rafałem Bacą ps. „BACA”.

Co cię skłoniło do wyboru służby w Policji?

Zaczęło się od maleńkości (śmiech). Przez moją mamę, która prężnie działała w harcerstwie, zostałem zuchem, potem harcerzem. W wieku dwóch lat byłem na pierwszym obozie harcerskim. I tak praktycznie całe życie w mundurze (śmiech). Wszystkie wakacje i ferie zimowe mama zabierała mnie i moje rodzeństwo na takie obozy pod namiotami i zimowiska. Coś nam zaszczepiła, bo ja wylądowałem w mundurze, mój brat także, tylko w wojsku. Jedna z sióstr pracuje w szpitalu MSWiA na Wołoskiej. Tylko najmłodszej siostry nie wzięło (śmiech). Tak minęła podstawówka, potem technikum w Skawinie pod Krakowem. Wielkie miasto dawało też więcej możliwości, to były inne czasy, LOK (Liga Ochrony Kraju) działał prężnie. Można było robić za darmo różne kursy, w tym spadochronowe, czy z walki wręcz. Do tego wychowałem się na czasopiśmie „Komandos”, w którym opisywano te wszystkie sławne jednostki antyterrorystyczne jak COBRA, GSG9, GIGN i wiele innych, z którymi, jak się później okazało, miałem możliwość się wspólnie szkolić. Tak mi to wszystko wyprało mózg, że ten mundur był mi przeznaczony. Plan był prosty. Ukończyć technikum, zdać maturę i zostać antyterrorystą (śmiech). Ale jak to zwykle bywa, plan planem, a życie lubi płatać figle i usiać drogę wybojami. Chyba zdawało mi się wtedy, że AT nic innego nie robi, tylko na mnie czeka (śmiech). Tak więc wybrałem się do krakowskich antyterrorystów. Znalazłem ich bazę niedaleko Sukiennic. O dziwo wpuścili mnie, rozmawiałem z zastępcą dowódcy, a ten skierował mnie do kadr do KWP. Pojechałem, wchodzę i do kadrowego mówię: Dzień dobry, nazywam się Rafał Baca i chcę zostać antyterrorystą. To był 1992 r. Kadrowy zmierzył mnie od stóp do głów i pyta: czy byłem w wojsku. Odpowiadam, że nie. Że dopiero co zdałem maturę. To trzeba być po wojsku, odpowiedział mi. I że najlepiej po desancie. No to poszedłem. Z lękiem wysokości (śmiech). Ale przeszło mi po pierwszym skoku spadochronowym (śmiech). Po wyjściu z wojska wracam do krakowskiego KWP. Przyjął mnie ten sam kadrowy. Przypominam się więc: Dzień dobry, nazywam się Rafał Baca. Byłem u pana 2 lata temu, kazał mi pan iść do desantu, to ja już jestem po. Oczywiście nie trafiłem do antyterrorystów (śmiech), ale ostatecznie 18 lipca 1994 roku zostałem warszawskim policjantem. Przydział: Batalion Patrolowo-Interwencyjny Komendy Stołecznej Policji.


Foto: Polonez z L-ką na dachu (Stołeczny Magazyn Policyjny)

Batalion Patrolowo-Interwencyjny Komendy Stołecznej Policji?

W skrócie BPI KSP. To była taka specyficzna jednostka Policji w ramach Komendy Stołecznej Policji, odrębna od wszystkich komend rejonowych, tzw. Pogotowie Policji 997. Praca BPI polegała na załatwianiu wszystkich interwencji zgłoszonych na telefon alarmowy 997, który był obsługiwany przez dyżurnych stanowiska kierowania w Pałacu Mostowskich. BPI było umundurowane w czarne mundury. Patrole zmotoryzowane były wystawiane po kilka na każdą dzielnicę. Braliśmy i robiliśmy wszystko. Każdej służby człowiek się czegoś uczył. Kto przeszedł przez BPI, żadnej roboty później się nie bał… (śmiech). W pewnym sensie był to też dobry wstęp do „specjalsów”. Pamiętam w garażu kilkadziesiąt starych Polonezów, którymi pełniliśmy służbę. Jak zaczęły przychodzić Polonezy Caro, to każdy chciał dostać. Dostawali ci, co mieli najlepsze wyniki. Dużo fajnych wspomnień mam z tego okresu. Roboty uczyło się od naprawdę doświadczonych ludzi. Rozumieliśmy się bez słów. Inne czasy. Pamiętam też, jak robiłem wkładkę na radiowóz. Wtedy wyglądało to tak, jakby drugi raz robił człowiek prawo jazdy. Czyli należało zdać przepisy ruchu drogowego i wyjeździć ileś tam godzin specjalnym radiowozem z L-ką na dachu. Podczas kursu uczyliśmy się także jazdy na sygnałach uprzywilejowania. Dzisiaj, radiowóz z L-ką na dachu jadący na „bombach”, to byłby niezły widok (śmiech). Do dziś pamiętam słowa instruktora: Jak w mieście jedziesz na „bombach”, to wszyscy cię słyszą, ale mało kto widzi. Powtarzał jak mantrę, że choćbyś miał zwolnić przed każdym skrzyżowaniem, to zwolnij. Jeżeli będziesz musiał się zatrzymać, żeby wszyscy cię zobaczyli, zatrzymaj się. Lepiej dojechać na zdarzenie kilkanaście sekund później, niż wcale nie dojechać.


Foto: Pirotechnik w akcj. Port Lotniczy Warszawa Okęcie (Stołeczny Magazyn Policyjny)

Jak zostałeś Pirotechnikiem?

Zdawałem sobie sprawę, że służba w BPI to tylko taki mój obowiązkowy przystanek, ponieważ do AT przyjmowali tylko policjantów w służbie stałej. Takim przyczynkiem do pirotechniki było niewątpliwie tragiczne wydarzenie z 24 kwietnia 1996 roku, kiedy na stacji benzynowej Shell w Warszawie, w wybuchu zginął pirotechnik Piotrek Molak. Poprosiłem wtedy przełożonych o skierowanie na kurs rozpoznania minersko-pirotechnicznego. To taki wstęp do pirotechniki, ale musiałem też tę prośbę umotywować, że skoro w BPI jesteśmy pierwsi na miejscu zdarzenia, to z pewnością takie umiejętności się przydadzą. Zostałem skierowany na taki kurs i zakochałem się (śmiech). Na tym kursie w Centrum Szkolenia Policji w Legionowie, oprócz przyswojenia sporej dawki wiedzy, poznałem też prawdziwych pirotechników, którzy byli naszymi instruktorami. Wszyscy z nich zostali później moimi serdecznymi kolegami. Złapałem bakcyla na tyle, że podjąłem starania o dostanie się do AT do pirotechników. W jednej z jednostek był taki problem, że ich kombinezony pirotechniczne miały dla mnie za krótkie rękawy (śmiech). Na moje szczęście pirotechnicy byli też w Plutonie AT na Okęciu w Warszawie i tam po serii testów i badań się dostałem. Tam też rozpocząłem moją wielką przygodę z fizycznym zwalczaniem terroryzmu i specjalistycznymi szkoleniami strzeleckimi, taktycznymi, wysokościowymi i wieloma innymi.


Rys. Baca przed akcją (Narojek)

Kiedy trafiłeś do BOA?

Do Biura Operacji Antyterrorystycznych Komendy Głównej Policji trafiłem praktycznie po roku od jego powstania. Moje przejście do BOA wiązało się również z ogromną tragedią, która wydarzyła się 6 marca 2003 roku w Magdalence. Moim zadaniem było wypracowanie procedury minersko-pirotechnicznej w prowadzonych przez BOA działaniach bojowych. Z pewnością było to dla mnie wielkie wyróżnienie, ale także kredyt zaufania, którego przez cały okres służby w BOA starałem się nie utracić. Trafiłem do „szkoleniówki”. Oczywiście musiałem przejść obowiązkowy kurs bojowy w BOA. Prowadził go mój kolega Marek P. Mieliśmy wspólną szatnię i pamiętam, jak w pierwszy dzień kursu Marek podszedł do mnie, klepnął w ramię i powiedział „No Baca, to kolegami będziemy znowu po kursie” (śmiech). Nie powiem, żeby było łatwo, ale chciałbym teraz mieć taką kondycję jak wtedy. Permanentny trening strzelecki, taktyczny, wysokościowy oraz wiele innych specjalistycznych tematów. 8 do 10 godzin dziennie, tylko to. Miałem wówczas „moc”, a któregoś dnia obudziłem się rano, usiadłem na łóżku, przeciągnąłem się i żebro mi pękło (śmiech). Na jesieni 2004 roku weszliśmy do ATLAS-u. Rozpoczęły się wspólne szkolenia z czołowymi zachodnimi jednostkami antyterrorystycznymi. Działania bojowe, szkolenia, poligony, wyjazdy, kursy. Nie obyło się także bez różnych perturbacji, jak to w Policji bywa. Było BOA, potem ZOA. I taka ciekawa, a zarazem śmieszna historia, ponieważ w ZOA występowała u nas najdłuższa nazwa stanowiska służbowego w historii tej jednostki. Pisałem przykładowy druk o urlop, to musiałem napisać „sierżant Rafał Baca, asystent Sekcji Szkoleniowo-Bojowej Wydziału Szkoleniowo-Taktycznego Zarządu Operacji Antyterrorystycznych Głównego Sztabu Policji Komendy Głównej Policji” (śmiech).

Jest w Twojej służbie w BOA taka historia jednego patrolu...

Genezy przedstawiał nie będę, ale tak. Zostaliśmy skierowani w pełnym oporządzeniu do służby patrolowej. Pieszo. Ludzie zdjęcia nam robili na mieście. Nudy nie było (śmiech). No ale szybko przestało nam się chcieć, bo ile można te kilkadziesiąt kilogramów na sobie nosić. Koniec końców dostaliśmy samochody i polecenie na zasadzie macie być w rejonie, ale róbcie co chcecie. To robiliśmy. Braliśmy dzielnicowego na pokład z pełnym bloczkiem mandatowym i przykładnie ujawnialiśmy wykroczenia. I te mandaty sprzedawało się każdemu, kto je popełnił. Kiedy ja jeździłem w patrolu Land Roverem 3,5 litra V8, ten samochód jechał po wszystkim. Miejski czołg. Raz zatrzymaliśmy nim na Targowej do kontroli tramwaj (śmiech). Za niezastosowanie się do sygnalizacji świetlnej. Był nawet pościg po torowisku. Ukaraliśmy motorniczego mandatem karnym. Korek tramwajów to kończył się w okolicy starego stadionu Dziesięciolecia (śmiech). Na szczęście ten patrolowy epizod nie trwał długo i wróciliśmy do swoich zadań.

Bywało śmiesznie, ale doskonale wiemy, że nie zawsze do śmiechu było. Zdarzały się i niebezpieczne sytuacje. Tak w służbie jak i na szkoleniach.

Wiadomo, że trening jednostki antyterrorystycznej polega na tym, aby szkolić się tak, jakby coś się działało w rzeczywistości. Do szkoleń przywiązywaliśmy bardzo dużą uwagę opartą na realności, treningu na ostrej amunicji, w warunkach jak najbardziej zbliżonych do prawdziwych działań. Na szkoleniach zdarzały się oczywiście przypadkowe wypadki, ale w działaniach już takich nie pamiętam. Sam na ćwiczeniach zgrywających, kończących okres przygotowań do działań w warunkach kolejowych, otrzymałem postrzał w głowę. Miałem ogromne szczęście, że uchyliłem ją ułamek sekundy przed wystrzałem snajpera. Pocisk kaliber 308 przeszedł po czaszce, rozrywając mi na szczęście tylko skórę na głowie. Kilku moich kolegów tego szczęścia miało więcej lub mniej. Przyszło mi też jeden raz mieć obawę, że mogę nie wrócić z akcji i przed tym konkretnym działaniem, wykonać tzw. pożegnalny telefon do córki. Na szczęście wróciłem.

W ostatnich 5 latach swojej służby pełniłeś obowiązki koordynatora krajowego do spraw pododdziałów antyterrorystycznych w BOA KGP. Czyli w kwitach?

Nastał kiedyś taki dzień, kiedy wezwał mnie Dowódca. W krótkich słowach przekazał mi informację, że jest taka potrzeba, żebym objął stanowisko Koordynatora Krajowego do Spraw Pododdziałów Antyterrorystycznych Policji. Typowo biurowo robota, ale ciekawa. BOA nadzoruje działania pododdziałów z KWP. Chwilę pomyślałem i odpowiedziałem, że pod jednym warunkiem: pozostaję w szkoleniówce, w bojówce i resztę ogarnę. Nie chciałem iść za biurko. Dowódca się zgodził na takie rozwiązanie i od tego czasu ogarniałem dwa etaty, tylko płacili za jeden (śmiech). Tak więc oprócz szkoleń i udziału w działaniach bojowych, realizowałem w imieniu dowództwa BOA czynności służbowe w postaci koordynowania działań pododdziałów KWP, odpraw z dowódcami tych pododdziałów, relokacją sił i środków w skali kraju, a także wyższy poziom kwitologiczny, czyli opiniowanie, wprowadzanie zmian na lepsze wszelkiego rodzaju aktów prawnych, ustawowych i podstawowych oraz wewnętrznych policyjnych, dotyczących w jakimkolwiek stopniu działań antyterrorystycznych. Dla przykładu: 3 lata pracowałem z ramienia BOA nad projektem ustawy o środkach przymusu i broni palnej. Udało mi się wprowadzić i uzasadnić kilka przepisów tej ustawy, dla przykładu takich, jak użycie pojazdu służbowego jako środka przymusu bezpośredniego, a także moim pomysłem, który dość burzliwie był procedowany, był przepis użycia lub wykorzystania śpb i broni palnej. To wynikało z naszych działań, bo jak taranowaliśmy np. bramę przy ataku na posesję, a nasz pojazd służbowy uległ uszkodzeniu, to była typowa kolizja drogowa podlegająca postępowaniu mandatowemu. A użycie strzelby z amunicją proszkową przy odstrzeliwaniu zamków i zawiasów w drzwiach, to było użycie broni palnej, z której trzeba było pisać raport. Przepisu dotyczącego użycia materiałów wybuchowych do pokonywania przeszkód i zamknięć budowlanych nie było w przepisach tej rangi nigdy. Zawsze wcześniej trzeba było jakoś kombinować. Teraz ta ustawa jest bardziej przyjazna służbom. Tak uważam.

Jest taka historia, że podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012 namierzono terrorystę z ładunkiem wybuchowym na sobie, zamierzającego go zdetonować w jednej ze stref kibica. Został zatrzymany. Przez kogo?

Przeze mnie (śmiech). Było to podczas jednego z meczów, odbywającego się fizycznie w Ukrainie. W Warszawie transmitowano ten mecz w Strefie Kibica i faktycznie otrzymaliśmy taką informację. Powiem więcej, każda następna informacja w tej sprawie była coraz bardziej poważna. W miarę przekazywania nam większej ilości szczegółów, w swoich rejonach poszukiwaliśmy konkretnego samochodu i konkretnej osoby, której zdjęcie nam przesłano. Trudno w to uwierzyć, ale ten poszukiwany trafił na mnie. A może ja na niego? Mając doświadczenie pirotechniczne, już na samym początku stwierdziłem, że nie ma na sobie ładunku wybuchowego. Miałem go śledzić i podprowadzić do zatrzymania przez CBŚ. Tak się jednak nie stało z różnych przyczyn i zatrzymałem go osobiście. Wieczorem w wiadomościach oficjalny wynik ogłosiło ABW. Po wysokości premii, z tego co pamiętam chyba 400 złotych, to był terrorysta przez małe „t” (śmiech), aczkolwiek na ten czas sytuacja wyglądała dość poważnie.

Co robisz na emeryturze?

Na emeryturze robię to co lubię, czyli pozostałem trochę w klimatach taktycznych i strzeleckich. Zajmuję się wszelkiego rodzaju tematyką symulatorów strzeleckich oraz interwencyjnych. Na podstawie własnych doświadczeń i na bazie amerykańskiego oprogramowania opracowałem projekt Police JTS, czyli interaktywny symulator interwencji policyjnych. To urządzenie multimedialne służące, przy pomocy specjalnego oprogramowania oraz zaprojektowanych scenariuszy interwencji policyjnych, do szkolenia i doskonalenia funkcjonariuszy z użycia lub wykorzystania środków przymusu bezpośredniego i broni palnej. Mam nadzieję w niedalekiej przyszłości przybliżyć ten ciekawy temat w Policji.

Więcej o Twojej historii przeczytać można w książce Kasi Puzyńskiej pod tytułem „POLICJANCI W BOJU”.

Tak. I nie tylko mojej, ale także innych policjantów antyterrorystów, ich żon, a także wdów po naszych kolegach. Z Kasią Puzyńską poznałem się na jednej ze sportowych imprez policyjnych i dałem się namówić. Dodam, że zakup tej książki, to wsparcie rodzin policjantów poległych w służbie. Połowę swojego honorarium Kasia – sympatyzująca z Policją – przekazuje na Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach.

Dziękujemy za Twoją Służbę.

Ja też dziękuję. Moja służba była tym, czego zawsze chciałem. Była moją pasją. Wspominając kolegów z jednostki wiem, że ta służba była także ich pasją. Wiele zrobiliśmy razem, wiele osobno, ale wszystkie te rzeczy robiliśmy dla wspólnego celu. Życzę wszystkim, żeby ich służba czy praca była dla nich przyjemnością i celem samym w sobie. Z niewolnika nie ma pracownika. Pozdrawiam.


Ogłoszenie SPKP: Stołeczny Magazyn Policyjny