Biegnij Jaworek, biegnij!
14.09.2022 • Joanna Węgrzyniak
Maraton, podwójny maraton, 100 km, 150km, 180km, 240km biegiem i do tego w górach? W przyszłości może i 377 km? Czy to możliwe? Owszem. O tym, jak to możliwe rozmawiamy z asp. szt. Łukaszem Jaworskim z Komendy Rejonowej Policji Warszawa VII, a wszystko za sprawą Zastępcy Naczelnika Wydziału do walki z Przestępczością Przeciwko Mieniu. Kiedy opowiedział mi o swoim policjancie i jego niezwykłym hobby, byłam w szoku. Chodziło bowiem o chłopaka, z którym znam się prawie 20 lat, tyle czasu pracujemy już razem w jednej komendzie. Pojęcia jednak nie miałam, że on od 6 lat uprawia górskie biegi długodystansowe. 100, 180, a nawet 240 kilometrów! To są dystanse, które w polskich górach przebiega kilka razy w roku. Brawo Łukasz! Szacunek!
Foto: Wiktor Bubniak
Dla mnie „Jawor” czy „Jaworek”, bo tak od zawsze na niego mówimy, to spokojny poukładany, szczery, dobry człowiek. Policjantem jest od 2003 roku, od początku w KRP Warszawa VII. Na przestrzeni tych 19 lat związany z pionem kryminalnym, pracował między innymi w wydziałach kryminalnym, samochodowym, czy tak jak dziś, zajmującym się przestępczością przeciwko mieniu. Zaczynał jako operacyjny. Od wielu lat prowadzi dochodzenia. Solidny w swej pracy, jak mówi o nim wspomniany naczelnik, rzetelny, odpowiedzialny. Jego przełożony dostrzegł jednak coś więcej i stwierdził , że to „coś” jest na tyle ciekawe i wyjątkowe, że warto byłoby pokazać to światu. Znając Łukasza on sam nigdy by się o nic nie upomniał, nie pochwalił i być może właśnie dlatego nie miałam pojęcia o jego „drugim życiu” i mega wielkich osiągnięciach.
Łukasz, chciałabym porozmawiać nie tyle o Policji, na ten temat bowiem bardzo niewiele, ale raczej o tym, co robisz poza służbą. Na początek najoczywistsze pytanie. Jak to się zaczęło, skąd wziął się pomysł na bieganie setek kilometrów i do tego w górach? Warto dodać, że zdecydowałeś się na ten krok dość późno, chociaż lat ci nie wypominam (śmiech). Czyżby dopadł cię jakiś kryzys wieku średniego?
Tak naprawdę zadziało się to chyba zupełnie zwyczajnie. Chciałem zacząć robić coś dla siebie. Coś, co by nie tylko było odskocznią, ale też pozwalało się realizować. Nie łączyłbym tego z jakimś kryzysem, raczej z chęcią przełamania swoich granic psychofizycznych i odstresowania się od obowiązków życiowych i służbowych, gdyż głowa wówczas się wycisza, a człowiek może spojrzeć na swoje problemy z zupełnie innej perspektywy. Chyba potrzebowałem po prostu do tego dojrzeć, stąd dopiero w takim wieku i na tym etapie i służby i życia. Sport zawsze był mi bliski. Kiedyś trenowałem ju-jitsu, czasem był rower i zawsze pływanie z nurkowaniem na bezdechu. Stąd zwrot w tę stronę. Na dobry początek postanowiłem przebiec maraton. Przygotowałem się i przebiegłem, jeden, potem drugi, trzeci... Szybko okazało się, że to jednak nie było to, nie tego szukałem i potrzebowałem. Tłum ludzi, asfalt, samochody, spaliny, miasto... to zdecydowanie nie było to.
Co było w takim razie później? Trenowałeś dalej, szukałeś innych możliwości?
Dokładnie tak. Bieganie samo w sobie bardzo mnie pochłonęło, trenowałem, ćwiczyłem, a poza tym dużo czytałem, rozmawiałem, słuchałem. Dziś są duże możliwości w tej kwestii. Internet jest wielki. Natknąłem się w końcu na informacje o biegach długodystansowych i do tego w górach. Zacząłem dociekać, zagłębiać się w szczegóły i okazało się, że są organizowane biegi nieco dłuższe niż maratony, a nawet znacznie dłuższe – tutaj na twarzy Łukasza pojawił się znaczący uśmiech – i do tego to, co bardzo ważne, w pięknych okolicznościach przyrody.
Zacząłeś biegać na oszałamiających, jak dla przeciętnego zjadacza chleba, dystansach i dodatkowo w górach.
Tak właśnie było i bardzo szybko okazało się, że tego właśnie szukałem i że to chcę robić. Kocham góry, wolność, przygodę i przyrodę, a dodając do tego znaczne przestrzenie powstało cudowne połączenie – biegów górskich, które okazały się moim przeznaczeniem. Codzienny, wielkomiejski świat okazał się dla mnie za mały, wszystko jest tak blisko na wyciągnięcie ręki, a wystarczy sięgnąć trochę dalej i odkryć nowe możliwości, tylko trzeba mieć odwagę, aby to realizować.
Foto: Michał Sadowski - Festiwal Biegowy Ultra Way
Jak długo to już trwa i jakie były początki, jak wygląda przygotowanie się do takich wyzwań?
Biegam od 2016 roku. Wtedy połknąłem bakcyla. Pierwszy bieg ultra w górach był na dystansie 73 kilometrów. To było duże wyzwanie, ale zakończone sukcesem. Trenuję 6 razy w tygodniu, biegam najczęściej na Agrykoli, tam robię podbiegi i zbiegi, a także wchodzę na skarpę, co jest kluczowe przy zdobywaniu gór. Ja to nazywam „pracą z górą”. Na treningach spędzam około 2 godzin, do których należy jeszcze doliczyć dojazdy. Wszystko w zależności od planowanego biegu tj. dystansu i przewyższeń. I to w zasadzie tyle. Nie stosuję żadnych specjalnych diet, jem zwyczajnie, to co lubię i na co mam chęć. Wychodzę z założenia, że organizm sam wie najlepiej, co i ile mu się przyda, a jeśli czegoś brakuje to ci podpowie. Należy tylko go uważnie słuchać. Na ten moment takie podejście się sprawdza, a ja nie narzekam. Nigdy podczas biegów nie używam kijków ani zegarka, gdyż uważam, że jest to zbędne. Potrafiłem na treningi wstawać przed godziną 5 rano, biegać w południe, w środku lata w największym słońcu lub podczas deszczu czy opadów śniegu, przy minus 15 stopniach.
Wówczas, przygotowując się w najgorszych warunkach, wiedziałem, że nic mnie nie zaskoczy. Wtedy czułem, że żyję w pełni, każdą cząstką siebie, a po prysznicu byłem jak nowo narodzony.
6 razy w tygodniu? Do tego trzeba przecież dodać pracę, a ta nasza wiadomo, że bywa różna, w różnych porach i w różnym wymiarze. Gdzieś jeszcze trzeba znaleźć chwilę na dom i rodzinę? Masz żonę i nastoletnią córkę, co one na to?
Uff, tu muszę przyznać, że na swoje szczęście mam bardzo wyrozumiałych bliskich (śmiech). Żona w zasadzie pozwala mi na przysłowiowe „wszystko”, w kwestii uprawiania biegania rzecz jasna. Żadna z moich dziewczyn nie podzieliła mojego hobby, nie biegają ze mną, ale nie przeszkadza im, że ja to robię. Żona pojechała ze mną na jeden z pierwszych biegów. Więcej już się nie wybiera, ponieważ jedyne, co ją tam spotkało to nudy i czekanie. Czekanie przez kilkanaście długich godzin, które dla niej mogły być dosyć monotonne. Dodam, że był to jeden z krótszych biegów, a zdarzały się i ponad 200 kilometrowe, trwające około 40 godzin.
Foto: Aleksander Hordziej Ultra Trail ® Małopolska
Co z pracą? Czy służba była po części tym bodźcem, który skłonił cię do poszukiwania tego „czegoś dla siebie”? Skąd Policja w twoim życiu?
Po studiach pracowałem w wydawnictwie, niestety przyszedł moment redukcji etatów, no i wiadomo, najmłodsi byli zwalniani jako pierwsi. Miałem kolegę, który bardzo chciał zostać policjantem. Namówił mnie, żebym spróbował razem z nim. A ja zwyczajnie pomyślałem sobie: „Czemu nie?” Skończyło się tak, że ja dostałem się od razu, a kolega musiał coś poprawiać i tak znaleźliśmy się razem na szkole w Szczytnie. To był 2003 rok. Przez tych 19 lat różnie bywało, nie zawsze byłem zachwycony i prawdę mówiąc nie zawsze chętnie szedłem do służby. Były momenty, w których bardziej lubiłem, to co robię, a czasem było ciężej, lecz zawsze starałem się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafiłem. Jestem zwolennikiem teorii, że nic nie dzieje się bez powodu, w życiu nie ma przypadków. Dlatego na przykład dziś, kiedy od ładnych już paru lat prowadzę dochodzenia, a nie jestem operacyjnym, tak jak było to na początku, czuję, że to odpowiednie miejsce. Myślę, że do wszystkiego trzeba dojrzeć, wiem, że dobrze się stało. Podejrzewam, że Policja i specyfika naszego zawodu chociaż w części sprawiły, że zacząłem szukać czegoś, co by mnie zajęło, dało satysfakcję. Pewnie jak większość z nas, po latach służby, potrzebowałem odskoczni.
Przejdźmy do konkretów, do tych liczb, na początek. Powiedziałeś przed chwilą, że podczas dłuższego biegu żona mogłaby czekać na ciebie nawet 40 godzin. Chcesz mi powiedzieć, że biegniesz przez 40 godzin? Jak to jest możliwe, jak wygląda w praktyce?
Na każdy bieg w zależności od dystansu przewidziany jest przez organizatora określony limit czasowy. Przykładowo bieg „7 Dolin”: 100 km należało przebiec w 17 godzin, gdzie łączna suma przewyższeń wyniosła 7940 metrów. W przypadku „UTM” na pokonanie 172 km było 46 godzin, a przewyższenia w obie strony to prawie 18 tysięcy metrów. Bieg „7 Szczytów”, to już 240 km z maksymalnym czasem wynoszącym 52 godziny i sumą przewyższeń 15300 metrów.
Foto: Karol Czajka
Mówiłeś , że zaczynałeś od kilkudziesięciu kilometrów, co było potem? Pochwal się proszę trochę, wymień te dystanse, czasy, zajęte miejsca.
Tych biegów uzbierało się już naprawdę sporo. Startuję co najmniej kilka razy w roku. Mogę podać kilka przykładowych: ULTRA WAY – I miejsce w swojej kategorii wiekowej zająłem na dystansie 160 km, który pokonałem w 22 godziny i 26 minut. Suma przewyższeń wyniosła ponad 7 tysięcy metrów. Ultramaraton Magurski - bieg na 101 km przebiegłem w 12 godzin i 58 minut. UTM – na 172 kilometry potrzebowałem 34 godzin i 19 minut. Ten bieg można dobrze scharakteryzować jednym zdaniem: mniej osób go ukończyło, niż zdobyło Mount Everest, czyli przez ten czas wszedłem z poziomu morza ciut powyżej najwyższej góry świata i zszedłem z niej z powrotem. Bieg 7 Szczytów – przebiegnięcie najdłuższego dotychczas dystansu, czyli 240 km zajęło mi 43 godziny i 15 minut. To był kosmos.
Wszystko to robi niesamowite wrażenie. Czyli Twój najdłuższy bieg to 240 kilometrów? Dla mnie brzmi to jak jakiś matrix, coś nierealnego i niewyobrażalnego. Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś osiągnąć? Dystans, który chciałbyś pokonać?
Jeśli chodzi o udowadnianie sobie czegokolwiek, to mam to już za sobą. Nic nikomu nie muszę udowadniać, a tym bardziej sobie. Już nie. Wszystko to, co chciałem, osiągnąłem. Mam taką zasadę, że nigdy nie startuję dwa razy w tym samym biegu, za każdym razem wybieram nowy, inny. Nie chcę biec kolejny raz tą samą trasą. Jest jeszcze jedna rzecz, wyzwanie, które jest przede mną. To najdłuższy bieg w Polsce, „Bieg Kreta Ultra” na dystansie 377 km i łącznym przewyższeniu około 23600 metrów. Jednorazowo może wziąć w nim udział zaledwie 10 osób. To już bardzo wymagający dystans, stąd organizatorzy muszą panować nad każdym uczestnikiem. Mam nadzieję, że jeszcze wezmę w nim udział, no i że go ukończę.
Od 377 km to już totalnie zakręciło mi się w głowie, niesamowite... Ukończyłeś każdy bieg, w którym wystartowałeś? Co z kontuzjami, bo to chyba część stała tego rodzaju sportu i to uprawianego w tak ekstremalnym wymiarze?
Na przestrzeni tych wszystkich lat i wszystkich startów zdarzyło mi się raz nie ukończyć biegu SUT. To był start w tragicznych warunkach atmosferycznych, zapadającym się śniegu sięgającym ponad kolana, na dystansie 104 kilometrów. Z każdym krokiem stopy pod śniegiem spotykały się z zimną spływającą ze szczytu wodą, a na dodatek w nocy wpadłem cały do leja o głębokość około 0,5 metra w ścieżce leśnej z lodowatą wodą i byłem cały mokry. Po 40 kilometrze zszedłem z trasy. Powód, poza obiektywnymi trudnościami związanymi z porą roku, był prosty, najzwyczajniej w świecie przeceniłem się, nie byłem wystarczająco przygotowany. Szczerze przyznaję, że to doświadczenie było mi bardzo potrzebne. To była ogromna, najlepsza lekcja pokory, zobaczyłem, a w zasadzie przypomniałem sobie, że jestem tylko człowiekiem. Wyciągnąłem wnioski, odrobiłem lekcje, zweryfikowałem wiele rzeczy i dzięki temu, bynajmniej do teraz, już nigdy nie popełniłem tego samego błędu.
A ewentualne kontuzje?
Jeśli chodzi o kontuzje, to najpoważniejszej, wstyd przyznać, doznałem z własnej głupoty na treningu na Agrykoli. Dlaczego? Bo zagapiłem się w telefon... Podczas biegu raz byłem kontuzjowany. To był bieg Jura Ultra na 202 kilometry, biegłem wtedy po pewne zwycięstwo. Do 120 kilometra prowadziłem, potem doznałem urazu, ale nie poddałem się, kolejne 82 kilometry „szedłem” przy wsparciu znalezionego kija i nadal byłem w czołówce. I pomimo kontuzji i tych wszystkich trudności znalazłbym się na podium jako trzeci, ale... No właśnie, ale... Proszę sobie wyobrazić, 5 kilometrów przed metą zabłądziłem. Zająłem 4 miejsce. Oprócz powyższych kontuzji miałem również hipotermię, z której wychodziłem około godziny, lecz nie poddałem się i ukończyłem bieg pomimo tego, że aż 35% zawodników zrezygnowało. To był Ultra Rzeźnik, 108 kilometrów w błocie, deszczu i burzy. Ciężko było iść, a co dopiero biec. Cały mokry musiałem dochodzić do siebie ogrzewając się pod folią aluminiową w punkcie odżywczym, trzymałem w kubku herbatę, którą rozlewałem trzęsąc się z zimna.
Powiedz mi proszę, kim są „Ultrasy”?
Haaa, tak mówi się o biegaczach długodystansowych. Zawsze jednak dyskusyjna pozostaje kwestia, od kiedy się nim jest, co trzeba zrobić, ile przebiec. Moja teoria na ten temat jest jedna. Dopóki nie złamie cię na trasie słabość, dopóki nie rozpłaczesz się i nie poczujesz tej jedynej w swoim rodzaju bezsilności, a potem się z niej nie podźwigniesz, nie jesteś Ultrasem. Ja to wiem, bo to przeżyłem i mam takie doświadczenie. Każdy ma swoją granicę bycia ultrasem ponieważ każdy jest inny.
A więc mogę z dumą nazywać cię Ultrasem. Zresztą dla mnie jesteś totalnym Superbohaterem. Powiedz, jaki masz swój własny, indywidualny patent na to, żeby tam gdzieś wysoko w górach, w lesie, w nocy radzić sobie ze zmęczeniem, pragnieniem, głodem, brakiem snu, ciemnością, leśnymi zwierzętami i innymi zagrożeniami, a do tego często samotnością? Zresztą wydaje mi się, że mogłabym tych elementów trudności i przeszkód wymieniać jeszcze całe mnóstwo. Na pewno masz na to receptę, w końcu tylko jeden raz nie ukończyłeś biegu.
Najważniejsze, poza oczywistymi, podstawowymi rzeczami, przygotowaniem fizycznym i psychicznym, jest nastawienie, ułożenie sobie tego w głowie. Zawsze zakładam po pierwsze, żeby ukończyć w ogóle bieg, po drugie, żeby zmieścić się w zakładanym, swoim ustalonym limicie czasowym, a po trzecie, żeby znaleźć się w pierwszej 10. Jeżeli zrealizuję chociaż jedno założenie to jestem szczęśliwy, a czasami sam się zastanawiam, jak to było możliwe (śmiech). Kiedy wspominam mój najdłuższy bieg na 240 km, to prawda jest taka, że 80 do 100 kilometrów biegnie się siłą mięśni, ale pozostała część to już zmiana napędu na siłę umysłu. Ja osobiście zawsze wizualizuję sobie na treningach szczęśliwe ukończenie biegu i widzę siebie już na mecie. Jestem optymistą. Ruch dla mnie to życie, bez niego nie mogłoby istnieć. Dlatego bieg jest przyjemnością, unoszę się wówczas pomiędzy niebem a ziemią, jak perpetuum mobile. Jestem jakby w medytacji i wtedy wszystko jest możliwe. To pewnego rodzaju metafizyczne przeżycie. Odnośnie przesuwania kolejnych granic ludzkich, będąc na trasie około 120-140 kilometra, pojawiają się halucynacje i ja również miałem takie doświadczenia. Ostatnio już nie, ponieważ wydaje mi się, że przesunąłem tę granicę.
Przybliż nam to trochę bardziej proszę.
Zmęczenie robi swoje. Doskonale pamiętam, kiedy biegłem nocą i widziałem przed sobą w pewnej odległości stojącą na skraju drogi, za krzakami, kobietę z dzieckiem machającą do mnie. Biegłem do niej, chciałem też do niej pomachać z bliska, ale potem okazywało się, że tam nikogo nie ma, a jedynie krzak przypominający swoim wyglądem czyjąś postać, że to ułuda. Wtedy włos jeżył mi się na głowie. Sytuacje te były tak realne, że pomimo tego, że wiedziałem, że te osoby nie mogą stać tam w nocy, w lesie lub na konarach drzew, to i tak myślałem, że czekają na mnie. Podobnie miałem ze snem, a raczej z jego brakiem i wycieńczeniem organizmu. Wiem już, czym jest świadomie spać i biec. Około 1-1,5 godziny biegłem i wiedziałem, że śpię. Bałem się jedynie, abym się nie przewrócił. Nie zrobiłem sobie przerwy, nie położyłem się i dlatego zasnąłem w biegu. To są niesamowite, wyjątkowe przeżycia. Oczywiście, podczas tak długich biegów, trzeba też stosować całkiem zwyczajne patenty, wspierające i pomagające przetrwać. Czasem na przykład przez jakiś czas, jakiś odcinek biegnie się z kimś, można wtedy porozmawiać, poznać kogoś. To jednak nie zawsze jest dobre. Kwestia na kogo się trafi. Można spotkać naprawdę wartościowych, mądrych i dobrych ludzi, ale bywają tzw. „wysysacze” energii, którzy tylko potęgują zmęczenie psychiczne. Z innych ciekawostek, w nocy na przykład, co jakiś czas należy gwizdać, pokrzykiwać, chociaż by po to, by odstraszyć zagrożenie ze strony zwierząt, szczególnie
w Bieszczadach.
Biegnąc, stapiam się z naturą, podziwiam przepiękne widoki, wschody i zachody słońca, jakich nie ma nawet nad morzem, słucham odgłosów przyrody i ptaków, a także czuję zapachy roślin i lasów. Tam jestem po prostu ze sobą sam na sam, co daje mi olbrzymiego powera, poczucie radości z życia. Myślę, że każdy może taką radość znaleźć, niekoniecznie w bieganiu, ale w tym, co kocha robić najbardziej.
Powiedz w takim razie, jak po tych setkach kilometrów się regenerujesz? Co jeszcze poza bieganiem lubisz robić, jak spędzasz ten już prawdziwie wolny czas, urlop?
Najpierw śpię, nie da się inaczej, trzeba odespać. Taka pełna regeneracja trwa około 4-5 dni. Nie potrzebuję niczego szczególnego. Spadnie zawsze kilka kilogramów, brzuch zniknie i tylko sen jest potrzebny. A poza bieganiem kocham wodę, pływanie i nurkowanie. I to w tym ostatnim upatruję jeszcze płaszczyznę, na której chciałbym co nieco osiągnąć – tyle, że w schodzeniu pod wodę do 20 metrów bez wspomagania oddechowego. Wypoczywam najchętniej nad wodą, ocean jest idealny. W wolnych chwilach uwielbiam czytać książki i oglądać filmy o wybitych postaciach, ludziach przekraczających granice ludzkich możliwości, jak i sci-fi.
Najbliższe plany to?
W najbliższym czasie wezmę udział w dwóch przedsięwzięciach, we wrześniu i październiku. Najpierw czeka mnie Garmin Ultra Race Radków Challenge 158 km, składający się z trzech biegów przez trzy dni pod rząd, podzielone na 82, 55 i 24 km. To ma być taka rozgrzewka przed kolejnym biegiem. Z kolei w październiku pobiegnę Ultrakotlina na 181 km i będę miał na to maksymalnie 40 h.
Będziemy trzymać kciuki. Wiem, że masz spore grono wiernych, szczerze cię wspierających osób. Z tego co mówiłeś, to np. teściowa zawsze mocno ci kibicuje. Mama i cała rodzina, a poza tym koleżanki i koledzy, również z kursu specjalistycznego i z Wydziału do walki z Przestępczością Przeciwko Mieniu zawsze w ciebie wierzą, podziwiają i śledzą twoje biegi oraz cieszą się i są dumni z kolejnych osiągnięć. Sam zastępca naczelnika, który mi o tym wszystkim opowiedział, jest tego żywym przykładem. A jeśli chodzi o finanse, czy to drogie hobby?
Dziękuję za życzenia i życzliwość. Faktycznie mam wokół dużo przychylnych osób, a wśród policjantów, z którymi pracuję, szczególnie bardzo miło jest wiedzieć, że przełożony w tak pozytywny sposób zwrócił uwagę na to, co robię. Jeśli chodzi o pieniądze to trudny i niezręczny temat, wiadomo, każdy sport kosztuje. W moim przypadku same zgłoszenia do startów w biegach i podróże kosztują. No i trzeba w czymś biegać, a przy takich dystansach i terenie, po którym biegam, buty wytrzymują tylko 3, maksymalnie 4 biegi.
Łukaszu, czego ci życzyć? Pozwól jednak, że trochę uprzedzę Twoją odpowiedź i najpierw będąc pod wrażeniem Ciebie, twojej filozofii, tego jakim się tu objawiłeś i naszej rozmowy, powiem, czego ja ci życzę.
Po pierwsze, żebyś zawsze był tym Łukaszem, którego znam prawie 2 dekady i tym, jakim zobaczyłam cię dziś. Życzę Tobie i sobie, żebym kiedyś mogła przeczytać twoją autorską książkę (zamawiam egzemplarz autorski z autografem). Życzę ci żebyś dobiegł wszędzie, nawet tam, gdzie jeszcze ci się nie śni i zanurkował tak głęboko, jak tylko zdołasz. Oczywiście pod warunkiem, że zawsze ze szczęśliwym zakończeniem. Czuj wolność, niezależność, bądź szczęśliwy. A teraz słucham, czego jeszcze Ci życzyć?
Powiedziałaś już tak wiele, za co bardzo dziękuję. Cóż mogę jeszcze dodać? Może jedynie: spełniaj swoje marzenia.
Pozdrawiam wszystkie policjantki i wszystkich policjantów, jakich mijałem „w biegu” na korytarzu i tych, którzy mnie mijali i życzę każdemu pięknego życia, spełniania marzeń i światła na co dzień.
Niech tak właśnie się stanie. Dziękuję za rozmowę, to była prawdziwa przyjemność.