Za murami amerykańskiego więzienia
17.11.2022 • Daniel Niezdropa
Szeryf i policjant w Ameryce to dwa identyczne zdawałoby się zawody, w których każdy funkcjonariusz jest strażnikiem prawa. Są jednak pewne różnice w posiadanych przez policjantów i szeryfów kompetencjach. Oglądając amerykańskie filmy, stykamy się z jednymi i drugimi. Widzimy patrolujących dzielnice miasta policjantów i Szeryfów działających na prowincji. Szeryfów odróżnia od policjantów jedna ważna kwestia. Nadzór nad aresztami i więzieniami, powiatowymi czy stanowymi, należy właśnie do nich. Do tego konwojowanie więźniów, ekstradycje i obsługa procesów to różnice, które nie znającym amerykańskich realiów jest trudno dostrzec. O ponad 20-letniej służbie w charakterze Zastępcy Szeryfa w więzieniu powiatowym, porozmawiamy z KRZYSZTOFEM JANOWSKIM, starając się przybliżyć może nie wszystkie, ale najciekawsze arkana tej odpowiedzialnej służby.
ZADANIA I KOMPETENCJE SZERYFA
Szeryf inaczej „Strażnik Pokoju”, to historycznie jeden z pierwszych datowanych stróżów prawa, czuwający nad bezpieczeństwem mieszkańców. To nie tylko postać z amerykańskiego westernu, to protoplasta i źródło tworzenia policyjnych formacji. W oparciu o urząd Szeryfa, w Ameryce powstawały kolejne policyjne departamenty. Jednak to Szeryf był tym pierwszym policjantem, który bronił miasta i zarządzał aresztem. Nosząc na piersi odznakę w kształcie gwiazdy, był zobligowany do czuwania nad tym, aby w jego jurysdykcji było bezpiecznie. Patrolował, a oprócz tego doprowadzał więźnia przed oblicze sądu, a kiedy go nie było, to sam ferował wyroki. To były czasy dzikiego zachodu.
Czy dzisiaj jest inaczej? Jak wspomnieliśmy, w Stanach są departamenty Policji i departamenty Szeryfa, a nawet Biura Szeryfa. Zarówno jedni, jak i drudzy działają w ramach prawa i na straży prawa, jednak to status Szeryfa, jako obrońcy porządku określa stanowa konstytucja. To on właśnie jest wybierany przez społeczeństwo, natomiast funkcjonariusza Policji mianuje wskazany organ administracji na konkretnym terenie. To z przepisów lokalnych wynika tworzenie Policji, dlatego w Ameryce Szeryfa w hierarchii organów ścigania stawia się przed policjantem. W praktyce jednak, i jedni i drudzy wykonują niebezpieczną i odpowiedzialną profesję, obciążoną dużym ryzykiem. Patrolują, prowadzą śledztwa, zabezpieczają zgromadzenia, ale tylko Szeryfom podlegają więzienia i to oni sprawują tam rolę strażników. Mnogość grup przestępczych, ulicznych gangów, sprawia, że w amerykańskim więzieniu trzeba starać się nie dopuścić do fizycznej agresji i przeciwdziałać przestępczym konfrontacjom i popełnianiu przestępstw. Amerykańcy Szeryfowie kończą specjalne szkolenia i akademie, uczą się walki wręcz i technik obezwładniania, aby zapewnić nie tylko sobie, ale i swoim kolegom i koleżankom w służbie pomoc i bezpieczeństwo. Ich rola w zakresie nadzoru nad więźniami nie ogranicza się tylko do typowej służby ochronnej. W ramach swoich kompetencji wykonują też konwoje zatrzymanych, osadzonych i obsługują międzystanowe ekstradycje. Niektórzy z Szeryfów uważają, że w tej służbie nie sposób się nudzić. Trzeba być czujnym i mieć oczy dookoła głowy, bo każdy dzień jest inny, pomimo tego, że więzienny rytuał ma swoje godziny i zasady.
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
POLSKI SZERYF W WIĘZIENIU W DENVER
Podejmując tematykę służby więziennego Szeryfa, nie sposób było nie uruchomić dziennikarskich poszukiwań i odnaleźć rozmówcę, który z tym zawodem miałby najwięcej wspólnego. Dla chcącego nic trudnego i niczym rasowi śledczy wytropiliśmy w Ameryce Krzysztofa Janowskiego, który całkiem niedawno opuścił szeregi Szeryfów, przechodząc na zasłużoną emeryturę. O swoich zawodowych doświadczeniach miał okazję rozmawiać do tej pory z twórcą internetowym Mariuszem Malinowskim, podróżnikiem i vlogerem, a my okazaliśmy się pierwszym branżowym, policyjnym i w ogóle jakimkolwiek polskim żurnalem, który nawiązał z nim kontakt. Pomógł nam w tym wspomniany vloger, anonsując nam Krzysztofa Janowskiego, jako bardzo sympatycznego gościa, który na pewno byłby zachwycony przeprowadzeniem z nim wywiadu. Niczym po nitce do kłębka, dzięki wsparciu ludzi dobrej woli (wspomnianego Mariusza M.), nawiązaliśmy kontakt z Krzysztofem, wcześniej jednak zapoznawszy się z dotychczas przedstawionymi relacjami ze służby w więzieniu, o których również wspomnimy w tym wywiadzie. Krzysztof Janowski o swojej służbie mówił w sposób bardzo szczery, nie szczędząc nam przy tym ciekawostek i anegdot z czasów szeryfowania.
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
BYŁEM SZERYFEM – WYWIAD
Dlaczego wyjechałeś do Stanów, ile miałeś wtedy lat?
W 1980 roku wyjechałem z OHP do NRD. Miałem wtedy 19 lat. Tam zobaczyłem Mur Berliński, ścianę oddzielającą dwa światy. Tam też spotkałem po raz pierwszy amerykańskiego żołnierza, i o dziwo po stronie wschodniej, jak kupował lalkę dla swojej córki. Może miał jakąś przepustkę, tego nie wiem, słyszałem jak mówił w sklepie po angielsku. Wtedy widziałem potężną ilość rosyjskich żołnierzy, transporty wojskowe odbywające się nocami, w sekrecie. Dało mi to dużo do myślenia, od razu kojarzyło mi się to z wojną, brakiem przyszłości, zagrożeniem. To chyba przeważyło o podjęciu decyzji wyjazdu z kraju, emigracji. Rok później z kolegami wyjechałem do Austrii, gdzie spędziłem 13 miesięcy. Trafiłem do obozu dla uchodźców w Traiskirchen pod Wiedniem. Oczekiwałem tam na zakończenie procedury z nadzieją dalszego emigrowania do Australii, zdobycia pracy, nowych szans na normalne życie. Chcieliśmy kupić harleye i podróżować, być wolni! W rezultacie Australię zamieniłem na Amerykę. Do Stanów trafiłem dzięki pomocy mojej mamy. Ona skontaktowała się z moim stryjem, Bronisławem Janowskim, bratem mojego dziadka, który walczył pod Monte Cassino. On mi pomógł wyemigrować do USA i wysłał mnie tam na studia.
Opowiedz o tym co robiłeś w Stanach, zanim zostałeś Szeryfem, studia, praca, rodzina, dzieci?
Studiowałem w Lake Charles Louisiana w McNeese State University, gdzie poznałem moją przyszłą żonę. Po studiach przeprowadziliśmy się do Colorado. Tam rozpocząłem karierę w budownictwie. Mam trójkę dzieci.
Od czego zaczęła się Twoja przygoda z zawodem Szeryfa? Czy kiedykolwiek planowałeś zostać policjantem, a może żołnierzem, a nie mówiąc już o byciu Szeryfem w Ameryce? Co miało na to wpływ, po ilu latach przeszedłeś na emeryturę?
Będąc jeszcze na studiach, zdałem wszystkie testy do United States Air Force (Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych), ale ponieważ pochodziłem z komunistycznego kraju, US Air Force nie mógł zagwarantować mi kariery we wszystkich możliwych dziedzinach. Bardzo chciałem być pilotem, jednak istniało ryzyko, że mógłbym nie zrealizować swojego marzenia. Dlatego wróciłem z powrotem na studia.
Służyłem ponad 20 lat i odszedłem ze służby w 2018 roku. A jak to wszystko się zaczęło? Otóż poznałem pewnego Szeryfa, któremu adaptowałem piwnicę na mieszkanie. Tak naprawdę to on mnie do tego namówił. Długo rozmawialiśmy na te tematy. Aplikację złożyłem całkowicie bez przekonania, że się dostanę. Kiedy przyszedłem na testy, to zobaczyłem samych młodych kandydatów. Byłem jednym z trzech najstarszych. Może tak staro się wtedy nie czułem, ale miałem świadomość, że może nie być lekko. Okazało się, że weryfikację przeszedłem jako jeden z najlepszych. Dostałem się do Akademii Szeryfa, którą ukończyłem i zacząłem pracować w Denver County Jail (Więzienie Powiatowe Hrabstwa Denver stanu Colorado – jedno z dwóch w tym mieście). Był to kompleks składający się z dwóch obiektów, przystosowanych dla około 2 tysięcy więźniów, którzy zostali aresztowani bądź skazani za różne przestępstwa. Można powiedzieć, że to więzienie pełniło rolę tzw. aresztu tymczasowego. Pomimo tego, że było to więzienie powiatowe, to wśród osadzonych znajdowali się zarówno drobni złodzieje, jak i gangsterzy, a także oskarżeni o zabójstwa. Z reguły Ci najpoważniejsi trafiali do więzień stanowych, jednak w Denver też mieliśmy takich więźniów.
Czy przy aplikowaniu do funkcji Zastępcy Szeryfa wymagano od ciebie ukończonej służby wojskowej?
Służba wojskowa była mile widziana, ale nie było to kryterium wiodące.
Jakie były warunki przyjęcia kandydata do Biura Szeryfa/Departamentu Szeryfa, wykształcenie, wiek?
Wiek minimum 21 lat, obywatel USA, studia były niewymagane, ale preferowane. Mogły być ewentualnie zastąpione służbą wojskową albo stażem pracy na stanowiskach kierowniczych. I oczywiście bez przeszłości kryminalnej, niekarany.
Czy szkolenie przechodziłeś w Akademii Policyjnej, w tej samej, w której szkolą się funkcjonariusze Policji, czy to był oddzielny ośrodek szkoleniowy dla kandydatów na Zastępców Szeryfa? Czy to była Police Academy (Akademia Policyjna), czy też Law Enforcement Academy (Akademia Egzekwowania Prawa)?
To była dokładnie Akademia Szeryfa Denver. Sheriff’s Academy była trochę inna niż policyjna. Na przykład w Denver, Szeryf nie potrzebował znajomości kodeksu prawa drogowego, ale za to musiał być biegły w prawie dotyczącym więźniów i operacji więziennych.
Jak wyglądał Twój dzień służby, czy to był ściśle określony rytm dnia, każdego dnia te same czynności. Na co mieliście przede wszystkim zwracać uwagę?
Jak w każdej służbie, punktualność była na pierwszym miejscu. Dzień służby rozpoczynał się od odprawy, odczytywano rozkazy dzienne, omawiano wydarzenia z poprzedniej służby i każdemu z Szeryfów przydzielano miejsca, gdzie mieli się udać, np. wartownia, sterownia, a także innego rodzaju miejsca i pomieszczenia na terenie kompleksu więziennego. Podstawowym i najważniejszym zadaniem każdego z Szeryfów, którzy bezpośrednio nadzorowali więźniów, było niedopuszczenie do bójek i napaści i żeby przypadkiem nie doszło do jakiegoś morderstwa, a że w więzieniu byli więźniowie wywodzący się ze zwalczających się gangów, to mogło być różnie. Trzeba było być bardzo czujnym.
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
Czy oprócz typowej pracy oddziałowej, związanej z nadzorem i kontrolą więźniów, realizowałeś zadania na stanowisku specjalisty ds. bezpieczeństwa, pełniąc służbę w tzw. sterowni?
Jeśli chodzi o kontrolę osób, nadzór elektroniczny, to pełniłem takie służby w tzw. głównej sterowni (tł. ang. MAIN CONTROL). W naszym więzieniu był to główny punkt monitoringu z możliwością podglądu dziesiątek kamer i prowadzenia komunikacji radiowej. Tam też znajdowała się tzw. zbrojownia z bronią palną, siatkami obezwładniającym, gazem oraz ubrania ochronne. Nadzorowanie działania wszystkich drzwi, wejść i wyjść, procedury dzienne i ogólne operacje - to wszystko było częścią naszej służby i było bardzo szczegółowo opisane w procedurach. Moim zadaniem, kiedy pełniłem służbę w sterowni, było sprawdzenie i raportowanie stanów osobowych wszystkich więźniów. Do mnie trafiały informacje ze wszystkich bloków. Aby uprościć liczenie, stworzyłem specjalny arkusz elektroniczny, bo wcześniej używano kalkulatorów. Pomogło mi w tym moje przygotowanie techniczne i znajomość obsługi komputerów.
Rozumiem, że miejsca do pełnienia służby mogły być różne. Czy w związku z tym różniło się też wyposażenie do służby? Jeżeli tak, to co miałeś z reguły na swoim wyposażeniu, shotgun, taser?
Kiedy zaczynałem swoją służbę, to shotguns (tłum. ang. – strzelby) były standardowo używane na tzw. spacerniakach zewnętrznych. Każdy po ukończeniu szkolenia i certyfikacji mógł już nosić taser, lub OPN (Orcutt Police Nunchaku), takie specjalne policyjne nunczako. Wyposażenie było jednak zależne od miejsca pełnienia służby czy też sytuacji. Kiedy dochodziło do zamieszek, zakładało się stroje ochronne i korzystało z pałek oraz specjalnych tarcz z tworzywa sztucznego (pleksy), które miały możliwość rażenia ładunkiem elektrycznym w celu obezwładnienia więźniów. W tarczy znajdował się specjalny guzik, który załączał paralizator.
Jaka była hierarchia i podległość służbowa?
Ja byłem Deputy Sheriff czyli Zastępca Szeryfa, jak wielu moich kolegów. Nad nami czuwał i kontrolę przeprowadzał sierżant, pozostałe stopnie to kapitan, major i CHIEF. W naszym wydziale było 700 pracowników, w tym głównie Szeryfów i sierżantów.
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
Jaka jest specyfika amerykańskiego więzienia, osadzeni, na pewno środowisko kryminogenne? Jeżeli jest bezpośrednio związane z przynależnością do gangów, wymaga bardzo dokładnego nadzoru, a czasami też zdobycia wyprzedzających informacji, aby zapobiec ewentualnym eskalacjom agresji?
Dobrze rozumujesz, programów i filmów na ten temat nakręcono tyle, że chyba każdy na świecie wie czy nawet domyśla się, jak wygląda amerykańskie więzienie. Zawsze powtarzam, że amerykańskie więzienia to przede wszystkim gangi. Najbardziej chyba znani z walk ulicznych to Blacks – czarnoskórzy i Crips – też czarnoskórzy, z reguły afroamerykanie. Różnią się jedynie symboliką tatuaży oraz kolorami bandan. Mając takich podopiecznych, a czasami dziesiątki czy też setki w nadzorze, tak jak już podkreśliłem, trzeba mieć oczy i uszy dookoła głowy. Najważniejszy jest tu dobry wywiad i zdobycie o nich jak najwięcej informacji. To też było ważne zadanie Szeryfów, nie dopuścić, aby oni się wspólnie grupowali, a tym bardziej, żeby nie walczyli ze sobą w więzieniu. Jak w każdym takim zawodzie, policjanta patrolującego ulice czy Szeryfa, przestępców bardzo dobrze znaliśmy. Może z racji tego, że co niektórzy do nas wracali. Byli to zawodowi przestępcy, którzy żyli z przestępstw. Byli też tacy, bywało że bezdomni, którzy wracali specjalnie na zimę, aby mieć ciepło i nie martwić się o jedzenie. W więzieniu w Denver najwięcej wyroków odsiadywali dilerzy narkotykowi. Można powiedzieć, że 1/3 więzienia stanowili czarnoskórzy, 1/3 południowcy czyli pochodzenia latynoskiego, 1/3 stanowili biali. Azjatów spotykało się rzadko i nie było Polaków, co napawało mnie dumą, że nasi rodacy jednak częściej pracują w Ameryce, niż trafiają na margines życia społecznego, wiodąc przestępcze życie.
Stres, pewna presja, oddziaływanie środowiska kryminalistów na psychikę, chcących wyczuć Cię czy dasz im się złamać. Powiedz, czy miałeś niekiedy dość tej roboty? A może miałeś jakąś odskocznię, pasję w życiu prywatnym, wędkowanie, jazdę na motocyklu, co pozwalało Ci się wyciszyć, odpocząć? A może po prostu miałeś na to swój własny zawodowy sposób?
Znałem wielu Szeryfów, którzy wyrzucali z siebie złość, bywało, że uderzali radiem, kluczami i szli do domu, nie mogąc już wytrzymać. Zwykle dotyczyło to młodych funkcjonariuszy, którzy nie mieli w sobie takiego doświadczenia i łatwo ulegali presji osadzonych. Najważniejszą zasadą było nie dać się im wyczuć, nie dać pretekstu do podsycenia atmosfery, zachować spokój i nie brać sobie wszystkiego do głowy. Praktycznie codziennie więźniowie prowokowali Szeryfów. Z więźniami można było sobie jednak poradzić. Wystarczyło napisać raport i przenieść uciążliwego delikwenta do innego budynku. Musiał mieć też świadomość, że obrażanie Szeryfa jest karalne. Nawet wzbudzenie w Szeryfie jakiegokolwiek poczucia strachu, a tym bardziej grożenie mu, było i jest traktowane jako napad II stopnia. Szeryf też do końca nie wie, co siedzi w głowie przestępcy. Niekiedy to ukartowana przez niego gra, kiedy obawia się o swoje życie ze strony współwięźniów, próbując znaleźć sposób na przeniesienie do innego bloku. Wtedy taki więzień jest gotów znieważyć strażnika specjalnie, aby tylko przeniesiono go w inne miejsce. W służbie trzeba zawsze było umieć zachować, jak to mówią „zimną krew”. A stres, któż go nie miał, trzeba było tylko potrafić rozładować. Zawsze miałem dużo pasji, które były doskonałą odskocznią od służby. Polowałem z łukiem w Colorado, nurkowałem (ponad 20 lat), jeździłem na motocyklu, na którym przejechałem nawet przez całe Stany. Zawsze też marzyłem mieć własną łódź i nawet na niej zamieszkać. Udało mi się to częściowo zrealizować, bo już po zakończonej służbie wyrobiłem sobie patent sternika morskiego.
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
Czy znalazłeś się w trudnym położeniu, na przykład stałeś się celem ataku agresywnego więźnia, wymachującego nożem, butelką?
Na szczęście takich napaści nie miałem, chociaż miałem kilka sytuacji, kiedy próbowano mnie uderzyć. Każdy Szeryf ma jednak w radiu alarm, który załącza, kiedy pojawia się bezpośrednie zagrożenie. Natychmiast też uruchamiane jest wsparcie w postaci specjalnej grupy interwencyjnej. Za napaść na Szeryfa podczas służby, można dostać dodatkowe 7 lat więzienia. W naszej robocie zawsze się wspieraliśmy. Do jednego agresywnego więźnia kierowano zwykle pięciu Szeryfów, trzeba było bowiem zabezpieczyć wszystkie części ciała, których mógł użyć do ataku, czyli głowę i cztery kończyny.
Szeryfowie przechodzą szkolenia z walki wręcz?
W akademii było dużo zajęć z walki wręcz i obezwładniania więźniów. Uczyliśmy się różnych technik walki, to były z reguły techniki obronne, transportowania oraz kontrolowania więźnia.
Jakie niebezpieczne przedmioty znajdowaliście i zabezpieczaliście?
Więźniowie robili noże z metalu, nawet kawałka plastiku, szczególnie wtedy, kiedy czuli się zagrożeni. Przedmioty te nie zawsze znajdowaliśmy w ich celach. Niekiedy schowki ulokowane były w miejscach ogólnodostępnych, w kanałach ściekowych, między szybami, naprawdę w różnych miejscach. Za wyrabianie niebezpiecznych przedmiotów można było mieć doliczone do wyroków nawet 7-8 lat.
Kontrabanda w więzieniu, tytoń, narkotyki, zdarzały się, nie wszystko można było przecież przemycić z zewnątrz?
Ilu więźniów, tyle sposób na produkcję różnych używek. Osadzeni robili alkohol z chleba i cukru, owoców, całość wkładali do foliowych worków na śmieci, które zawiązywali, a następnie czekali przez kilka tygodni, jak sfermentuje, robili sami papierosy, cracki kokainy palili w kościach z kurzych nóżek, zamiast tytoniu zawijali w papier czarną herbatę. Zwykle to rodziny próbowały przemycać narkotyki, np. w pieluszkach dziecięcych kobiety przynosiły im małe baloniki, które więźniowie połykali czy też wkładali sobie do odbytu.
Bycie srogim Szeryfem chyba nie pasuje do tego środowiska?
Srogi może nie, ale bardziej stanowczy. Trzeba przecież wymóc wykonanie poleceń czy realizację zleconych więźniom zadań. Ale zawsze trzeba pamiętać, że od więźniów często też można było zdobyć ważne informacje. Dlatego trzeba było wypośrodkować i czasem być tym dobrym. Wystarczyła niekiedy kanapka z mięsem i woda sodowa, żeby więzień się otworzył i poinformował mnie o czymś ważnym. Doświadczony Szeryf to jak niemalże psycholog (śmiech). Siądzie, wysłucha.
Jak wygląda dzień amerykańskiego więźnia?
Z naszego więzienia osadzeni jeździli przede wszystkim do sądów na rozprawy, zdarzało się, że bardzo dużo wyjeżdżało ich w jednym czasie. Mieli możliwość pójścia do lekarza, do biblioteki. Szczególnie w tym drugim miejscu studiowali kodeksy tacy, których nie było stać na adwokatów. Znałem takich samouków, którzy poznawali prawo po to, aby uzyskiwać odszkodowania. Podopiecznych mieliśmy sporo, jak zaczynałem pracę, to już wtedy było ich ponad 1000.
Solidarność zawodowa wśród Szeryfów, była, jest, co o tym powiesz?
Powiem Ci szczerze, tęsknie za tą moją szeryfowską robotą. Solidarność pewnie, że jest. Jak służyłeś z właściwymi i sprawdzonymi ludźmi, to zawsze wiedziałeś, że masz obok siebie takiego swojego anioła stróża. Było serdecznie i panowała dobra atmosfera. To tak jak w wojsku czy na patrolu, masz swojego partnera,z którym się rozumiesz i możesz na niego liczyć. Była taka tradycja w naszym więzieniu, że jak kończyłeś służbę i szedłeś na emeryturę, to każdy Szeryf i kolega, obrywał część Twojego umundurowania, klapy, rękaw, kieszeń, guzik, dlatego, że z każdą oderwaną część, zabierał ze sobą cząstkę Ciebie, aby o Tobie pamiętać. To była piękna tradycja, a z munduru czasami nawet nici nie zostawały (śmiech).
Patrząc przez pryzmat lat spędzonych z więźniami, czy masz swoją własną teorię na temat tego, dlaczego zostają przestępcami?
Zwykło się mówić „czym więcej rozwodów, tym więcej problemów” – to jest największy problem w Stanach. Niektórzy osadzeni nawet nie wiedzieli, kto był ich ojcem. Według mnie, jeżeli brakuje ojca, a jeszcze matki, to tacy ludzie nie czują miłości, bo jej nie zaznali w domu. To jak z dziećmi, jeżeli są pewne zasady
w domu, są osoby, które je określają, to dzieci się ich uczą i można w pewien sposób nauczyć je właściwego postępowania. Podobnie jest z więźniami, my im dajemy strukturę, takiej niemalże rodzicielskiej opieki. Masz określone godziny na podstawowe czynności, posiłki, czas na relaks, koszykówkę, domino, szachy, siłownię, bibliotekę, internet. Wiem, że to tylko teoria, ale taki jest zamysł, aby tych więźniów też nauczyć czegoś pozytywnego, życiowych reguł. I wyobraź sobie, że często przychodzi taki więzień, dopiero co skończył 20 lat i mówi nam, że ma kilkoro dzieci z kilkoma kobietami i je nazywa swoimi „baby mamas”. I co o takim mamy myśleć? Mówimy mu: jesteś ogierem w stadninie czy ojcem, mężem żony i dbasz o swoje potomstwo? Jak ma taki zadbać. Stąd wzorce w życiu są potrzebne, najlepiej jeśli są dobre i pochodzą od rodziców czy domu rodzinnego, a nie uczy Cię tylko ulica.
Czy znasz osoby zresocjalizowane, które faktycznie odcięły się od środowiska gangów, przestępczości, zerwały ze „złą” przeszłością?
Słyszałem opowieść o pewnym gangsterze, który otworzył dom, takie schronisko dla byłych więźniów, dając im pracę i szansę na powrót do normalnego życia. Ten były gangster mówił, aby pod żadnym pozorem nie dawać bezdomnym i byłym więźniom pieniędzy na alkohol, bo zebrane centy wymienią na 5 dolarów, a za te 5 dolców wiadomo, kupią sobie flaszkę wódki. Miałem kontakt do tego gościa i sam przekazywałem tę informację więźniom. Dlatego zawsze mówiłem i powtarzałem, chcesz zmienić życie, to musisz po prostu chcieć.
Znasz wiele więziennych historii i sytuacji, zwłaszcza o tych, co wracali tak często, jak wychodzili?
Jeden Indianin zapadł mi szczególnie w pamięci. Faktycznie miał różne wyroki, często wracał (śmiech), ale był pracowity i zawsze jak miałem służbę, to mu znajdowałem pożyteczną robotę. Mówili na niego „mały niedźwiedź”. I nie powiem, miał niejedno na sumieniu, to fakt, ale raz miał po prostu zwykłego pecha. Kiedy kolejny raz z rzędu znowu wrócił na odsiadkę, to powiedział mi, że to przez jego partnerkę, która ugodziła go nożem w plecy. Zamiast ona, to on wrócił, a jak mi powiedział, to przez awanturę, kiedy chciał rozgonić partnerkę z koleżanką, które w jego mieszkaniu zażywały narkotyki. Niestety nikt nie uwierzył w jego wersję, że tym razem, to on chciał dobrze. I tak kolejny raz się spotkaliśmy (śmiech).
Jesteś bardzo pogodnym człowiekiem, uśmiechniętym, wesołym. Czy to Twoje usposobienie pomagało Ci w pracy z więźniami?
Dodam Ci, że nawet fajnym (śmiech). A związana jest z tym taka historia. Wszystkiemu winna była świąteczna kartka, w której więzień napisał do mnie, że byłem takim fajnym Szeryfem (śmiech). Koledzy jak się dowiedzieli, to nie ukrywam, było śmiechu co niemiara. Robisz wszystko, żeby być twardym, stanowczym, a tu Ci taki ktoś kartkę przesyła (śmiech). Wszystko się wyjaśniło, bo nadawca kartki był kontrowersyjnym, takim trochę dziwnym więźniem. Miał na swoim koncie niejedną powódź w celi, zalewając ją wodą z muszli klozetowej czy też robiąc tzw. przemeblowanie, czyli rozrzucając wszystko wokół siebie. I tutaj ja okazywałem się bardziej skuteczny niż grupa interwencyjna, bo wystarczyło, żebym tylko pojawił się przy kracie i powiedział: „David, co się dzieje, chcesz pogadać”. No i się chłop uspokajał (śmiech). I tak mnie zapamiętał i polubił. A później napisał, że byłem fajny.
Jak zawód policjanta i Szeryfa jest postrzegany w Ameryce?
Ze swojej perspektywy i doświadczenia, powiem, że większość ludzi dziękuję nam za służbę. Nie rozumiem, też tych, którzy mogą nas nie szanować, bo przecież może przyjść kiedyś taka chwila, że będą chcieli, żeby im ratować życie czy zdrowie. Nie mówię, że wszyscy gliniarze i policjanci są kryształowi, oczywiście takie pojedyncze czarne owce znajdą się wszędzie, nie tylko w Ameryce, w Polsce, na całym świecie. Uważam, że ten zawód, dobrze wykonywany, wymaga poszanowania ze strony ludzi.
Czy nie było monotonnie być Szeryfem w więzieniu?
Byłem już w takim wieku, przyjmując się do służby, że ta praca w więzieniu najbardziej mi odpowiadała. Nie nudziłem się na pewno. Odskocznią od codziennego bytowania z więźniami w obiekcie, były wyjazdy do innych stanów Ameryki. Jeździłem na ekstradycje, przewoziliśmy zatrzymanych, eskortowaliśmy więźniów. To były ciekawe doświadczenia.
Co robisz teraz na emeryturze? Czy wróciłeś już na stałe do kraju rodzinnego? Wiem, że podróżujesz, jesteś zagorzałym motocyklistą? Czy masz kontakt ze swoimi kolegami Szeryfami?
Utrzymuję bardzo bliski kontakt z moimi „siostrami i braćmi”. Wróciłem już na stałe, od dwóch lat jestem w Polsce. Moje życie emeryta to dalej pasje i podróże. Wspólnie z żoną Bożeną jeździmy motocyklem, pielgrzymujemy, cieszymy się sobą, urokami świata i życia. W 2021 roku przeszliśmy pieszo ponad 750 kilometrów z Francji do Hiszpanii szlakiem Św. Jakuba. Pielgrzymkę rozpoczęliśmy we francuskim miasteczku Saint-Jean-Pied-de-Port, leżącym u podnóża Pirenejów, a zakończyliśmy po 34 dniach w hiszpańskim mieście Santiago de Compostela, leżącym w północno-zachodniej Hiszpanii, około 35 km od wybrzeża Oceanu Atlantyckiego.
Chciałbym jeszcze dodać, że średnia życia Szeryfa pracującego w więzieniu w Stanach wynosi 57 lat, to naprawdę bardzo stresujący, odpowiedzialny zawód i zdarzało się, że nie wszyscy dzielni Szeryfowie, z którymi pracowałem, dotrwali do emerytury, odchodząc na wieczną wartę. Dlatego życzę moim wszystkim przyjaciołom w mundurze, aby ta średnia wydłużyła się co najmniej drugie tyle. Mam też nadzieję, że wywiad ze mną sprawi, że jakiś młody człowiek przeczyta go i pomyśli sobie o tym, co pewien Szeryf powiedział: „Chcesz zmienić życie, to musisz po prostu chcieć”.
Dziękuję za rozmowę
Foto: Z archiwum prywatnego Krzysztofa Janowskiego
Miło jest posłuchać kogoś tak życiowego, a do tego z pasją i radością kroczącego przez życie, pomimo wielu trudów i ryzyka, wykonującego zawód Szeryfa – strażnika prawa i porządku. Najważniejsze jest polubienie tego co się robi i dotyczy to każdego zawodu. W połączeniu z pasjami, zainteresowaniami, można tak, jak Krzysztof Janowski, wieść ciekawe życie na mundurowej emeryturze.
Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego. Znajdują się na nich obiekty i pomieszczenia starego więzienia powiatowego (w Denver są dwa), które powstało w latach 50-tych XX wieku, w którym pracował Deputy Sheriff Krzysztof Janowski. Drugie i nowsze jest w centrum Denver, zostało zmodernizowane i unowocześnione w 2010 roku. Znajduje się blisko sądu, dlatego zatrzymani są konwojowani na rozprawy specjalnymi korytarzami łączącymi areszt z kompleksem lokalnej temidy.