Aktualności

Wilk Morski na Wiśle. Jak zostałem rzecznym policjantem

06.04.2023 • Daniel Niezdropa

W życiu potrzebne są zmiany, w służbie też co jakiś czas warto spróbować czegoś innego. Każda taka zawodowa modyfikacja to nie tylko nowe zadania, to także nowe pomysły i możliwość realizacji swoich niewykorzystanych niekiedy możliwości. Czy przechodząc z jednej służby do drugiej można osiągnąć taką korzyść, aby swoje pasje i umiejętności móc efektywnie wykorzystać. Otóż tak, może nie jest to regułą, ale można. Wcześniej funkcjonariusz Służby Celno-Skarbowej, dziś już Policji – sierż. MACIEJ STANKIEWICZ po 15 latach intensywnej pracy celnika, pełnionej na Lotnisku Chopina w Warszawie - postanowił, że zostanie policjantem. I tu pewnie padłoby pytanie, dlaczego? Dlatego, że właśnie w Policji poczuł się „jak ryba w wodzie”, odnajdując dla siebie wprost wymarzone miejsce pełnienia służby - Komisariat Rzeczny Policji. Od wielu lat jest prawdziwym pasjonatem wody, żeglowania i korzystania z możliwości, jakie dają wodne podróże. Ma za sobą mnóstwo godzin spędzonych na różnych akwenach, do tego patenty i doświadczenia z morskim żywiołem, wyniesione między innymi ze szkolnego rejsu na największym polskim żaglowcu „Darze Młodzieży”. Swoje doświadczenie zamierza wykorzystać, propagując bezpieczeństwo w ramach profilaktyki realizowanej przez rzeczną jednostkę.

POLICJA – SŁUŻBA RÓŻNORODNOŚCI

Policja jest formacją bardzo zróżnicowaną, najbardziej ze wszystkich państwowych „mundurów”. Może służba w niej nie jest lekkim chlebem, do tego obarczona ryzykiem i presją społeczną, ale potrafi też dać możliwości i poczucie spełnienia swoich marzeń. W wielu przypadkach szczególne umiejętności wyniesione ze świata cywilnego mogą zostać wykorzystane w codziennej służbie. Można zostać technikiem kryminalistyki wcześniej będąc archeologiem, kontrterrorystą uprawiając wspinaczkę, nurkowanie czy sztuki walki, policyjnym profilaktykiem mając doświadczenie pedagogiczne, psychologiem, ale też skutecznym dochodzeniowcem po studiach prawniczych. Pasje i umiejętności, a przy tym chęci pomagają osiągnąć to wymarzone zajęcie. W policyjnej robocie nie sposób się też nudzić, a dla tych, którzy mogą przenieść na grunt zawodowy swoje wartości dodane, to służba wręcz wymarzona. Można by poświęcić wiele wersów tego artykułu, aby starać się wymienić wszystkie wyspecjalizowane dziedziny w Policji. Jest ich naprawdę sporo. Flagowym przykładem jednostki, w której każdy może znaleźć swoje miejsce jest Komenda Stołeczna Policji, która posiada w swoje strukturze jednostki i wydziały będące w skali kraju swoistym wyjątkiem. Służba w stolicy ma bowiem swoją, nieco inną specyfikę, dlatego oferta policyjnych możliwości rozwoju jest na terenie garnizonu stołecznego dość duża i ciekawa. Dla każdego i chętnego do podjęcia służby, znajdzie się tutaj coś interesującego. I to nie tylko dla nowego policyjnego „narybku”, który zaczyna przygodę z Policją, ale też dla funkcjonariuszy innych służb, którzy chcieliby jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła i realizować się w dziedzinach, w których dzięki swojemu bogatemu doświadczeniu mogliby się w pełni spełnić, a przy tym wzbogacić i jeszcze bardziej profesjonalizować Policję, a w Warszawie i przyległych powiatach – Komendę Stołeczną Policji.

OD SŁUŻBY CELNO-SKARBOWEJ DO POLICJI

Na naszych łamach często prezentujemy ciekawe policyjne postaci, aby pokazać, że służbę w granatowym mundurze pełnią ludzie, dla których idea pracy dla społeczeństwa sama w sobie jest wysoką wartością. Nietypowe zainteresowania i pasje policjantów często odzwierciedlają cechy oraz umiejętności, które przydają się w służbie w Policji. Dobrą wróżbą dla przyszłości Policji jest fakt, że do służby garną się kandydaci, z jednej stroni pełni chęci przeżycia życiowej przygody, z drugiej twardo stąpający po ziemi, którzy w swoim zawodowym życiorysie mają doświadczenia nabyte w innych formacjach. Skoro chcieli tu przyjść, to zapewne w określonym celu, aby się realizować, może coś zmienić, a może też po to, aby spełnić swoje marzenia, wykorzystać umiejętności, które właśnie w Policji pozwolą im jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła.

W Komisariacie Rzecznym Policji, w styczniu tego roku rozpoczął służbę funkcjonariusz, którego przyjęcie do tej jednostki nie było przypadkowe. Jak nam powiedział: „z wodą był za pan brat już od najmłodszych lat”. Uwielbia ten żywioł, przyrodę, zaliczył już niejeden rejs, zdobył kilka ważnych patentów, które w czasie służby Policji na pewno wykorzysta. Do tego, zajmując się na co dzień profilaktyką, ma szansę przekazywać podpartą życiowym doświadczeniem wiedzę najmłodszym pokoleniom, a przy tym budować pozytywny wizerunek Policji. Sierż. Maciej Stankiewicz to funkcjonariusz, o którym grzechem byłoby nie napisać. Poza tym to kochający ojciec 10 letniej córeczki, dla którego rodzicielstwo i wychowanie dziecka w miłości i poczuciu bezpieczeństwa to ważne życiowe wartości. Można go też śmiało nazwać prawdziwym „wilkiem morskim”, któremu nawet największe fale i żadne przeciwności losu są niestraszne, a on sam dobrze wie czego chce od życia. Ma bowiem na życie swój własny plan. Dla Policji i dla Komendy Stołecznej Policji to był dobry „deal” – pozyskać takiego funkcjonariusza do naszych szeregów.


Zdjęcie: Aleksandra Wasiak, Komisariat Rzeczny Policji w Warszawie

WYWIAD Z „WILKIEM MORSKIM”

Zanim doszło do tej właściwej rozmowy z Maćkiem, mieliśmy okazję go poznać i chwilę porozmawiać. Z każdą minutą tej luźnej pogadanki nasze zainteresowanie rosło. Maciej Stankiewicz dał się poznać jako przesympatyczny człowiek, do tego bardzo otwarty i szczerze mówiący o sobie, swoim życiu i planach na przyszłość. Przy tym bardzo konkretny. Historie, również te historyczne, które nam przytoczył – sprawiały, że coraz bardziej rozumieliśmy, że taki funkcjonariusz polskiej Policji na pewno się przyda. Niech to jednak ocenią sami czytelnicy, bo to dla nich wyszukujemy tych ciekawych ludzi w stołecznej i nie tylko Policji.

Maćku, po 15 latach służby trafiłeś do Policji ze Służby Celno--Skarbowej. Powiedz nam, czym zajmowałeś jako celnik, co należało do twoich obowiązków?

Zaczynałem jako funkcjonariusz Służby Celnej, a po reformie Służby Celno-Skarbowej. Pełniłem służbę w Referacie Kontroli Osób i Zgłoszeń Celnych, w Oddziale Celnym Osobowym Portu Lotniczego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Do moich obowiązków należała realizacja zadań i celów określonych w regulaminie organizacyjnym Mazowieckiego Urzędu Celno-Skarbowego w Warszawie, w zakresie działania Oddziału Celnego Osobowego w Porcie Lotniczym tj. bezpośrednie przeprowadzanie kontroli celnych, kontrola celna towarów z użyciem urządzeń technicznych, nakładanie grzywien w drodze mandatu karnego za wykroczenia i wykroczenia karno-skarbowe, wszczynanie postępowań o przestępstwa skarbowe oraz realizowanie niezbędnych czynności procesowych w granicach koniecznych dla zabezpieczenia śladów i dowodów przestępstwa skarbowego lub wykroczenia skarbowego, prowadzenie analizy ryzyka w szczególności pod względem eliminacji zagrożeń występujących w ruchu lotniczym oraz wiele innych. Do moich zadań należała również kontrola podróżnych i kontrola dewizowa, obsługa terminalna General Aviation, obsługa operacji międzynarodowych wykonywanych na lotnisku wojskowym, współpraca z GIIF oraz OLAF (Europejski Urząd ds. Zwalczania nadużyć Finansowych) w zakresie zadań o przeciwdziałaniu prania pieniędzy oraz finansowania terroryzmu. Reprezentowałem jednostkę na naradach i spotkaniach związanych w przedsięwzięciami operacyjnymi lotniska, planowania i koordynowania działań kontrolnych w rejonie osób i statków powietrznych przebywających na płycie lotniska. Zajmowałem się realizacją współpracy i współdziałania ze służbami funkcjonującymi na przejściu granicznym, szkoleniem funkcjonariuszy z zakresu metodologii wykorzystywanego sprzętu do kontroli tj. urządzeń RTG lub spektrometrów. 


Morze Tyrreńskie, rejs Trapani – Rzym. Listopad 2010.
Zdjęcie: Archiwum Prywatne Macieja Stankiewicza

Na wstępie powiedzieliśmy już o tym, że Twoją pasją jest woda? Czy to był jedyny powód i argument, aby zmienić formację i wybrać miejsce pełnienia służby w Komisariacie Rzecznym Policji? A może o Policji myślałeś już wcześniej?

Odwołując się do Konfucjusza cyt. „Wybierz pracę, którą kochasz a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu (…)”. Żeglarstwo to moja pasja, a służba zawsze była moim powołaniem. Możliwość połączenia ich obu daje mi okazję do zdobycia cennego doświadczenia, poprzez liczne specjalistyczne szkolenia związane z działaniami na akwenach w rejonach obejmujących wszystkie wody płynące garnizonu stołecznego. Decyzja o zmianie formacji dojrzewała we mnie dość długo, a w momencie, kiedy osiągnąłem już prawie 15 lat służby - podjąłem decyzję, aby przekuć dotychczasowe doświadczenie funkcjonariusza i żeglarza w jedną całość. Wtedy na horyzoncie pojawiła się warszawska Policja wodna, gdyż to ustawienie żagli, a nie kierunek wiatru decyduje, w którą stronę popłyniesz. Dlatego żagiel mojej „życiowej łodzi” skierowałem, aby dotrzeć do celu, jakim okazał się Komisariat Rzeczny Policji.


Jezioro Zegrzyńskie. Rok 2021.
Zdjęcie: Archiwum prywatne Macieja Stankiewicza

Jaki masz pomysł na siebie w Policji, czym się będziesz dokładnie zajmował i co robisz teraz? Masz może plany na rozwinięcie policyjnej profilaktyki w zakresie bezpieczeństwa nad wodą? Nowe programy prewencyjne? Czy gotowy jesteś też do pełnienia służby na wodzie podczas patrolu?

Jestem w pełnej gotowości do pełnienia służby na wodzie. Pełnię służbę w zakresie wyznaczonych mi obowiązków oraz jestem gotowy do podejmowania działań wyznaczonych przez Pana Komendanta. Prowadzę spotkania informacyjno - edukacyjne dla dzieci i młodzieży wdrażające profilaktykę w celu podniesienia poziomu bezpieczeństwa nad wodą, jak i na jednostkach pływających, których celem jest zapobieganie niebezpiecznym zdarzeniom. W ramach moich obowiązków jest również współpraca z mediami.

Wróćmy do samych źródeł, skąd wzięło się zainteresowanie wodą, rejsami, czy masz jakieś tradycje rodzinne, marynarskie, może inne?

Był początek lat 90-tych, w Telewizji Polskiej pojawił się program o magnetyzującym dla mnie tytule „Morze”. Czołówka tego programu pokazywała abordaż na żaglowiec. Był to fragment filmowego musicalu „The Pirate Movie” z 1982 roku, okraszony piosenką „Victory” autorstwa kompozytora Mike’a Brady’ego. W programie były przedstawiane emocjonujące historie o ludziach morza, o odległych krainach, zasadach panujących na żaglowcach i morskim ceremoniale. Moim bohaterem stał się wtedy kpt. Krzysztof Baranowski – założyciel Szkoły Pod Żaglami, który samotnie opłynął świat poprzez trzy wielkie przylądki: Dobrej Nadziei, Leeuwin i Horn – niedoścignionego celu wszystkich żeglarzy, swoistego Mont Everestu, takiej wisienki na torcie morskich podróży. Przyznam, że Przylądek Horn (nazywany Nieprzejednanym) do chwili obecnej pozostaje moim celem do zrealizowania w przyszłości. Tradycje rodzinne również miały duży wpływ na mnie, to nie przypadek, że moje inicjały „M.S.” zbiegają się z inicjałami mojego przodka Kapitana Mamerta Stankiewicza, którego postać opisał Karol Olgierd Borchard w książce „Znaczy Kapitan”. Wyznając jego zasadę „(…) wszystko ma być – znaczy porządnie”, mogę śmiało powiedzieć, że te słowa towarzyszą mi na co dzień.


Z żoną Eweliną na Darze Młodzieży. Morze Północne, rok 2015.
Zdjęcie: Archiwum prywatne Macieja Stankiewicza

Jakie masz umiejętności, szkolenia, patenty i certyfikaty, jakie rejsy zaliczyłeś, czy masz własną łódkę? Bardzo nobilitacyjnym był zapewne rejs „Darem Młodzieży? Opowiedz nam o nim? Jak wygląda taki rejs i dzień z życia marynarza na żaglowcu?

Do chwili obecnej zaliczyłem wiele rejsów szkoleniowo - manewrowych o łącznej sumie ponad 1.000 godzin stażu morskiego, jak i tych typowo rekreacyjnych, zdobywając doświadczenie i umiejętności, które doskonalę cały czas. Odbyłem też wiele kursów, uzyskując między innymi patent jachtowego sternika morskiego, sternika motorowodnego, inshore skippera (certyfikat, który wystarcza, aby samodzielnie wynająć jacht morski do żeglugi rekreacyjnej). Ukończyłem też kurs na radiooperatora, nawigacji tradycyjnej, locji (dział nautyki opisujący wody żeglowne oraz wybrzeża z punktu widzenia bezpiecznej i sprawnej żeglugi), meteorologii, ratownictwa, budowy jachtów i prac bosmańskich. Odbyłem również szkolenia z żeglowania i manewrowania jachtem w trudnych warunkach, jakie oferuje nam Bałtyk grudniową porą, gdyż latem nie jest lekko, ale zimą też nie bierze jeńców (śmiech). Własnej jednostki pływającej jeszcze się nie posiadam, ale jest ona w moich planach.

Odbyłem również staż podczas rejsu S/V „Darem Młodzieży” trasą Amsterdam – Den Helder – Londyn (trasa o długości 361 mil morskich), za co otrzymałem certyfikat potwierdzający udział w rejsie i pamiątkowy wpis do książeczki żeglarskiej opatrzony pieczęcią Akademii Morskiej i podpisem ówczesnego Komendanta statku kpt. żw. Memke.

Dzień na żaglowcu wygląda następująco. Na czas żeglugi każdy uczestnik rejsu staje się załogą, która podzielona jest na trzy wachty nawigacyjne, które zmieniają się co cztery godziny przez całą dobę i odpowiedzialne są za nawigowanie żaglowcem, obserwacje, prace przy takielunku, sterowanie. Wszystko to odbywa się pod czujnym okiem stałego członka załogi - oficera wachtowego. W każdej chwili, czy to w dzień czy w nocy, wszyscy mogą być zerwani do alarmu przy żaglach – w zależności od sytuacji panującej na morzu. Ponadto osoby z każdej wachty pomagają przy pracy w kambuzie przy przygotowywaniu posiłków dla całej załogi. Utrzymanie statku wykonywane jest 24 godziny na dobę. Są to prace bosmańskie tj. szorowanie podkładów, malowanie, odrdzewianie, klarowanie lin. Dzień zaczyna się od pobudki o godz. 7:00, o godz. 8:00 następuje spotkanie całej załogi na rufie i poniesienie bandery. Po tym kapitan omawia z oficerami plan na najbliższy dzień, a oficerowie przekazują plany swoim wachtom. W godz. 20:00-24:00 zaczyna się pierwsza wachta, od 24:00 do 04:00 tzw. „psia wachta”, 04:00-08:00 wachta dzienna, 8:00-14:00 wachta przedpołudniowa i 14:00-20:00 wachta popołudniowa. Banderę opuszcza się o zachodzie słońca według czasu lokalnego.

Woda to żywioł, trzeba mieć do niej zarówno respekt, jak i szacunek? Czy przeżyłeś chwile grozy, a może zwątpienia, kiedy nagle rozszalała się burza i trzeba było mierzyć się małą łódką z wielkimi falami?

Kilkukrotnie znalazłem się w sytuacji, kiedy gwałtownie zmieniła się pogoda i zaczynały panować warunki sztormowe. Wtedy najbezpieczniejszym i najlepszym rozwiązaniem było pozostanie na morzu niż podjęcie próby wpłynięcia do portu. W takiej sytuacji zwykle ustawia się żagle na tzw. sztormowo i obiera się kierunek do bezpiecznego portu schronienia – co nie oznacza, że do najbliższego portu oraz biorąc pod uwagę modele pogodowe dostarczane obecnie przez systemy informatyczne. Choroba morska nie jest mi obca i nie ma się tu czego wstydzić. Chorują wszyscy, nawet najwięksi kapitanowie. Ludzki błędnik nie jest przyzwyczajony do pracy w ciągłym „rozkołysie”, a do stałego lądu, więc potrzebuje czasu, żeby przyzwyczaić się do zmienianych się warunków na wodzie. Zazwyczaj trwa to do dwóch dni. Wtedy najlepiej nie skupiać się na dolegliwościach, tylko zająć się pracą pokładową, unikać pozycji wyprostowanej i przebywania w kambuzie. Zdarzało się, że nachodziły mnie myśli o tym, że chorując na morzu, nie nadaję się do tego. Wmawiałem sobie, że to już ostatni raz, ale jak widać ostatni raz niejedno ma imię (śmiech). Przecież nie takie wilki morskie, jak ja, dobrze wiedzą co to jest prawdziwa choroba morska. Po każdym rejsie jednak zawsze wraca tęsknota za morzem.


Z Eweliną, rejs Majorka – Minorka – Costa Brava – Barcelona. 2013.
Zdjęcie: Archiwum prywatne Macieja Stankiewicza

Czy lubisz czytać książki o morskich przygodach? Masz jakieś ulubione? Może „Wilk Morski” Jacka Londona?

„Wilk Morski” Jacka Londona to bardzo dobra pozycja, przeczytałem ją już w dorosłym życiu. Bliższa była mi tematyka Karola Olgierda Borcharda. Pozycje takie, jak: „Znaczy Kapitan”, „Szaman Morski”, „Krążownik spod Somosierry”, czy też książka kpt. Krzysztofa Baranowskiego „Droga na Horn” oraz „Utracone Jachty” Paula Geldera (zbiór wstrząsających historii jachtów utraconych na morzu). Trzyma ona czytelnika w napięciu, a z drugiej strony daje wgląd w strategie, które mogły okazać się ratunkiem dla kapitanów i załóg, a do tego jest niezwykle prowokująca i skłaniająca do przemyśleń.

Powszechne przekonanie o marynarzach jest takie, że każdy z nich śpiewa szanty. Ty również? A może grasz na gitarze, jak na prawdziwego wilka morskiego przystało?

Czy każdy śpiewa szanty? Środowisko jest podzielone z tego względu, że jedni uprawiają żeglarstwo, a inni jachting (śmiech). Pieśni te towarzyszyły żeglarzom od zawsze. Ułatwiały im życie przy pracy, podnosiły na duchu w smutnych chwilach, nie inaczej było na morzu. Już w dawnych zapiskach o galerach pojawiają się przecież fleciści i werbliści. W tamtych czasach załoga śpiewała wymachując wiosłami. Zajęcie to wymagało bezwzględnej synchronizacji, a odgrywany rytm ułatwiał jednoczesne wykonywanie ruchów. W innej teorii, w XVI wieku, kiedy napęd żaglowy w morskich jednostkach miał już ugruntowaną pozycję, jego obsługa wymagała fachowej, ciężkiej pracy zespołowej, która musiała być wykonywana w określonym rytmie i porządku, także w sytuacji, kiedy załoga wybierała ciężką kotwicę. Współcześnie to utwory noszącą taką nazwę,  które są po prostu piosenkami, być może śpiewanymi w kubrykach. Aby prawdziwe szanty mogły spełniać swoją funkcję, należałoby je śpiewać w określony sposób. Główną rolę w tym procesie odgrywał kiedyś tzw. „szantymen”, czyli osoba intonująca zwrotki. Musiał mieć donośny mocny glos, aby przekrzyczeć szum morza i hałas urządzeń. Pracujący marynarze kończyli rozpoczęty przez szantymena wers i go uzupełniali. Także rytm i zaśpiew pomagał wykonywać prace. Szanty wykonywane przy określonych pracach żeglarskich różniły się od tych wykonywanych w kubrykach podczas krótkich chwil odpoczynku. Zwykle wywodziły się również ze środowisk, z których pochodzili żeglarze. Miały prostą i frywolną, a wręcz wulgarną treść, opisywały życie na morzu, marynarskie marzenia i tęsknotę. Jedną z najpopularniejszych pieśni, znanych w Polsce jest „Spanish Ladies” („Hiszpańskie Dziewczyny”), która powstała w I połowie XVII wieku. Jest wykonywana w wielu wersjach. Mi osobiście zdarzało się odgrywać ją na gitarze, jednak moją ulubioną szantą jest „North West Passage” śpiewana a ’cappella, która opowiada o poszukiwaniu legendarnego przejścia północno – zachodniego.

Co czujesz podczas rejsu, radość, spełnienie? Czy może też strach jest ci nieobcy? Woda to żywioł, z którym się raczej nie wygra?

„Fear is lack of knowledge” (tłum. strach jest brakiem wiedzy). Boimy się tego, czego nie wiemy, nie znamy lub nie umiemy. Zawsze należy mierzyć siły na zamiary, a na morzu może wydarzyć się wszystko. W żeglowaniu chodzi o to uczucie – czujesz coś takiego – co trudno opisać, coś niesamowitego bezkresny horyzont, a po paru dniach czujesz się jak nowonarodzony, tylko ja wiatr, który gra na takielunku i odgłos jachtu przecinającego fale.

Czy należysz do klubu marynarskiego? Czy twoje rejsy były dotychczas tylko rekreacyjne i czy miałeś okazję brać udział w komercyjnych przedsięwzięciach, np. jako członek załogi podczas przeprowadzania jachtu z jednej części globu na drugą?

Obecnie jestem członkiem Polskiego Związku Żeglarskiego, lecz nie jestem zrzeszony w żadnym z jachtklubów. Brałem udział w dostarczaniu jachtów, lecz moją obecność na pokładzie traktowałem jako rejs stażowo – szkoleniowy. Odbywało się to na wielu akwenach, było to Morze Tyrreńskie, Balearskie, Morze Jońskie i Morze Północne z Kanałem La Manche oraz kilka rekreacyjnych przelotów w miejscu, gdzie Atlantyk łączy się z Morzem Karaibskim tj. pomiędzy Dominikaną a Portoryko. Marzy mi się wyprawa na północ tj. Szetlandy, Wyspy Owcze, Islandia, Grenlandia kierunek przejścia północno-zachodniego.


Amelia na obozie żeglarskim. Mazury 2022.
Zdjęcie: Archiwum prywatne Macieja Stankiewicza


Maciek z Amelią. Śniardwy 2020.
Zdjęcie: Archiwum prywatne Macieja Stankiewicza

Czy w swoich najbliższych również zaszczepiłeś pasję pływania i miłości do wody?

Żeglowałem z żoną Eweliną, która bardzo kochała morze, to był jej i mój wspólny żywioł, nasza wspólna podróż przez życia fale… Podczas rejsu „Darem Młodzieży” w trudnych warunkach na Morzu Północnym, na nocnej wachcie nawigacyjnej, na mostku z powodu choroby morskiej stawiło się tylko sześć osób. Ewelina zmieniając mnie za sterem, potrafiła utrzymać nie tylko kurs tak dużej jednostki (108,8 m długości i pow. ożaglowania 3.015 m²), ale i wychylenie statku, co jest bardzo istotnym parametrem żeglugi. Pierwszy oficer „Daru Młodzieży” powiedział cytuję: „No, w końcu mamy sternika idealnego.”

Niestety w życiu, jak i na morzu, nawet najtwardszy i najbardziej doświadczony wilk morski może przegrać ze sztormem. Ten właśnie „sztorm – choroba” sprawił, że pomimo wielkiej woli walki, Ewelinie nie udało się wrócić do bezpiecznego portu i zwykłych rei rząd mijając wspięła się tam, gdzie reje już „niebieskie”… Niebo jest pełne obłoków, jak morze fal, wierzę, że niejeden żaglowiec byłaby w stanie poprowadzić i jeżeli tak jest, to na pewno prowadzi go tak, aby nie zboczyć z kursu. Cóż takie jest życie…

Naszą miłość do wodnego żywiołu zaszczepiliśmy młodej adeptce sztuki żeglarskiej, teraz już 10- letniej Amelii, która od 2 roku życia wspólnie z nami żeglowała. Amelka regularnie w okresie wakacyjnym wyjeżdża na obozy żeglarskie oraz na wspólne wyprawy, na które możemy sobie pozwolić dzięki bliskości Jeziora Zegrzyńskiego, na którym o bezpieczeństwo dba Komisariat Rzeczny Policji w Warszawie.


Za kołem sterowym. Morze Śródziemne.
Zdjęcie: Archiwum prywatne Macieja Stankiewicza

„Chciałem być marynarzem chciałem mieć tatuaże podróżować, zwiedzać świat, pięknie żyć, garściami życie brać” – śpiewał Krzysztof Krawczyk. Maćku, a co będzie, kiedy przyjdzie kiedyś zakończyć służbę? Czy marzysz o tym, aby osiąść gdzieś nad wodą, mieć swoją łódkę, oddać się wtedy żywiołowi, relaksować bez końca. Czy masz takie wymarzone miejsce na Ziemi?

Tak jak zadałeś pytanie, cytatem z piosenki, tak ja odpowiem jednym wersem piosenki, która jest mi bliska „(…) Tylko wezmę mój sztormiak i sweter, ostatni raz spojrzę ma pirs. Pozdrów moich kolegów, powiedz, że dnia pewnego spotkamy się wszyscy tam w Fiddlesr’s Green”.

Nie chciałbym tu mówić, że są to plany, gdyż życie bywa nieprzewidywalne. Jest nawet takie przysłowie, jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach. Jednak, jeśli mógłbym sobie życzyć takiego miejsca na ziemi, to jest to nasz Bałtyk. Chociaż zimny, to posiada piękne wybrzeże. I gdzieś tam oczami wyobraźni widzę swój mały skrawek ziemi, na którym mógłbym osiąść, chociaż osiąść dla żeglarza nie bywa w zwyczaju. Chętnie oddałbym się służbie w SAR (Search and Rescue) tj. Służba Ratownictwa Morskiego, choćby z linii brzegowej, aby móc dalej wspierać doświadczeniem w ratowaniu życia ludzkiego na morzu. Dziękuję Panom Komendantom za zaufanie w angażu do służby.  Bądźcie czujni na pokładach.

Dziękuję za rozmowę.