Aktualności

Spotkanie trwało minutę, usłyszałam: będzie Pani moim rzecznikiem

16.08.2023 • Jacek Wiśniewski

Autorami policyjnych komunikatów są oficerowie prasowi, którzy z poświęceniem realizują zadania na rzecz promocji policyjnej formacji oraz przedsięwzięć realizowanych przez funkcjonariuszy, związanych nie tylko ze zwalczaniem przestępczości, prewencją i profilaktyką, ale też z pokazywaniem dobrych policyjnych postaw dających przykład tego, że każdego dnia funkcjonariusze z zaangażowaniem wypełniają rotę przysięgi, pomagają i chronią. O tym jak wyglądała kiedyś, a jak teraz praca oficera prasowego - porozmawialiśmy z podinsp. Joanną Węgrzyniak z Komendy Rejonowej Policji Warszawa VII.


Zdjęcie: archiwum prywatne Joanny Węgrzyniak

Lubisz pisać, bo przecież w Twojej pracy dużo się pisze?

Lubię, z wykształcenia jestem filologiem polskim i całe życie miałam być nauczycielem. Pochodzę z Gdańska, ukończyłam Uniwersytet Gdański i już w podstawówce zakochałam się w swojej wychowawczyni. Wtedy powiedziałam mamie, że będę nauczycielką. Zresztą w życiu zawsze miałam niesamowite szczęście do nauczycieli, przełożonych i w ogóle ludzi wokół siebie.

To, co się stało, że od 23 lat nosisz policyjny mundur?

Kończyłam studia i wiedziałam, że od września idę uczyć dzieci języka polskiego. Życie jednak miało dla mnie swój scenariusz. W szkołach w Trójmieście nie było wakatów dla polonistów. Stanęłam przed wyborem czekania 2 lata na etat (co prawda taki obiecany przez dyrekcję mojej szkoły i moją polonistkę, która miała odejść na emeryturę), albo dzięki sugestii koleżanki z roku sprawdzenia, jak wygląda praca w gdańskiej Policji. I tak w miesiąc po obronie pracy magisterskiej, w trakcie pracy na koloniach letnich z dziećmi dowiedziałam się, że przeszłam procedurę doboru. W sierpniu 2000 roku złożyłam ślubowanie – i zostałam policjantką.

Z perspektywy tych 23 lat uważam, że tak się miało stać. Ja ze swoim charakterem w dzisiejszej szkole chyba jednak nie widzę miejsca dla siebie i ona na pewno nie widziałaby dla mnie. Starszy syn śmieje się, że to opatrzność czuwała nad setkami tych dzieci, które zostały uratowane przez fakt, że nasze drogi się nie skrzyżowały (śmiech).

I co, od razu wiedziałaś, że będziesz oficerem prasowym? Chciałaś pełnić służbę na „medialnym froncie”?

Nic z tych rzeczy, nigdy, ani nie chciałam, ani nie myślałam. Zresztą wtedy „rzecznikowanie” dopiero raczkowało i pojęcia nie miałam, że coś podobnego w Policji można robić. To były czasy, kiedy funkcjonariusze z wyższym wykształceniem jechali na 4 miesiące na kurs podstawowy do Szczytna, a potem na 7 miesięcy na specjalistyczny. Ja trafiłam na kurs dochodzeniowo-śledczy. Na całe szczęście nie przepracowałam ani jednego dnia w dochodzeniówce. Kompletnie się do tego nie nadaję, to zupełnie nie jest moja bajka – Asia się śmieje – po miesiącu wszyscy mogliby mieć mnie dość. W tym przypadku też jak widać, na całe szczęście, ktoś nade mną czuwał.

Wiedziałam, że na pewno nie chcę pracować u siebie w rejonie. Mieszkałam w Nowym Porcie, dzielnicy, która nigdy nie należała do najbezpieczniejszych w Gdańsku. Nie chciałam ścigać swoich kolegów ze szkoły. Trafiłam więc do operacyjnych w wydziale PG, Komendy Miejskiej w Gdańsku. Nie zagrzałam tam jednak zbyt długo miejsca, życie osobiste pociągnęło mnie do stolicy na Pragę Południe. Pierwotnie miałam pełnić służbę analogicznie w komórce operacyjnej Wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą. Zdarzyło się jednak, że trafiłam do powstającego właśnie Referatu Wykroczeń (był to moment przekształcania Kolegiów w Sądy Grodzkie). Spędziłam tam 6 lat, pięknych lat, do których wciąż w myślach i wspomnieniach powracam z największym sentymentem.

No, ale to nadal nie jest stanowisko oficera prasowego…

Sprawa była prosta, to znaczy dla wszystkich oprócz mnie. Bo ja zwyczajnie nie chciałam nigdzie się przenosić, nie chciałam nic zmieniać i robić czegoś innego. Lubiłam swoją pracę, ludzi z referatu, zresztą ja nie znoszę zmian, boję się ich, przywiązuję się do ludzi, rzeczy, miejsc... Pani Alina odchodziła na emeryturę i komendant kazał znaleźć osobę, która będzie rzecznikiem. Mój naczelnik wytypował mnie i ciągle mi powtarzał: „Oj przestań, ty jesteś nauczycielka, polonistka. Będziesz pisać, nadajesz się”. Na nic zdały się tłumaczenia. Moje pierwsze spotkanie z komendantem trwało minutę, usłyszałam: „Będzie Pani moim rzecznikiem”. Koniec. I tak w 2007 roku to wszystko się zaczęło.


Zdjęcia: Jacek Wiśniewski, WKS KSP

Jak wyglądała praca oficera prasowego w 2007 roku?

Tematyką prasową zajmowali się policjanci od prewencji kryminalnej. Funkcjonowała nazwa „oficera prasowego”, ale zakres obowiązków obejmował też całą prewencję kryminalną, podlegałam wówczas pod naczelnika Wydziału Prewencji. Pamiętam, że miałam komputer, taki „wehikuł czasu” z mega wolnym modemowym łączem internetowym. Co chwilę miały miejsce przeciążenia transferu i naprawdę niełatwo się pracowało. Obowiązkowo był też aparacik fotograficzny. Dopiero dziś z perspektywy lat widać, jaki postęp nastąpił. Teraz moja praca wygląda zupełnie inaczej i chodzi nie tylko o kwestie techniczne. Przez tyle lat, to przede wszystkim wypracowane relacje z ludźmi, kolegami z różnych wydziałów oraz dziennikarzami. W wielu przypadkach razem zaczynaliśmy i do dziś współpracujemy. Wtedy moje postrzeganie pracy, z uwagi na małe doświadczenie i krótki staż, było inne. Miałam 7 lat służby i inaczej odbierałam wiele rzeczy, obowiązki, zależności, uczyłam się, starałam, chciałam. Jak już ktoś mi zaufał i powierzył taką funkcję, to nie chciałam zawieść.
Najpierw trafiłam na 3 tygodnie do Zespołu Prasowego Komendy Stołecznej. Potem objęłam formalnie stanowisko oficera prasowego na Pradze Południe.

Praca rzecznika, oficera prasowego wiąże się ze ścisłą współpracą z mediami. Pamiętasz, jak wtedy wyglądały media?

Z dużym sentymentem wspominam tamte spotkania. Chociaż mogę uczciwie powiedzieć, że tak naprawdę nie mam złych doświadczeń z mediami. W tamtym czasie byłam jeszcze nieopierzona i niedoświadczona. A media były jakby… łagodniejsze? Poza tym społeczeństwo 16 lat temu było inne. Mieszkańcy mieli inne możliwości, to znaczy nie mieli takich, jakie są obecnie. Chodzi o wszelkiego rodzaju nagrywanie i wrzucanie tych treści do mediów społecznościowych. Wtedy po prostu tych kanałów nie było. Tym samym nikt nie nagrywał policjantów w trakcie interwencji, tylko po to, by za moment rzucać oskarżenia, ferować wyroki, dopytywać i drążyć temat tam, gdzie najczęściej wcale go nie ma. Niestety, jak chyba wszyscy wiemy, takie rzeczy obecnie bardzo dobrze się medialne sprzedają. Zdarzeń w tamtym czasie było bardzo dużo. Sam Stadion X-lecia, a potem budowa Stadionu Narodowego generowały bardzo dużo wydarzeń. Jednak nie pamiętam przykrych sytuacji przy współpracy z dziennikarzami.

Zabiegasz o media?

Dla siebie nie, w życiu! Jest taki jeden przypadek – kiedy chodzi o policjantów, wtedy zależy mi na docenieniu przez ludzi ich ciężkiej, trudnej i pełnej wyrzeczeń pracy. Ja bym im najchętniej wszystkim matkowała, chwaliła, nagradzała. Oczywiście mówimy o tych, którzy robią dobrą robotę, starają się, próbują, którym zależy i chcą. Staram się zauważać to, co robią, być uważną na ich osiągnięcia, zarówno te zupełnie małe, jak i całkiem duże. Widzę to, jak próbują, jak się poświęcają, jak są zaangażowani, wiem jakie nazwiska się przewijają, kim są i często jakim kosztem osiągają te sukcesy. Przesyłają mi dużo zdjęć z interwencji i realizacji. Wiem, że dla nich ma to duże znaczenie. Wtedy i ja wkładam jeszcze więcej serca w te komunikaty i zależy mi, aby one się gdzieś ukazały, żeby ktoś o tym powiedział, żeby moi policyjni bohaterowie mogli poczuć się zauważeni i docenieni. Dla mnie to sama przyjemność chwalić, doceniać, ja naprawdę jestem z nich wszystkich dumna i szczerze cieszę się z ich sukcesów.

Czy to oznacza, że jesteś taką drugą szansą dla policjantów, którzy są niezauważeni?

Nie odbieram tego w ten sposób i nigdy tak nawet nie pomyślałam, oni po prostu są bardzo dobrzy i nie potrzebują mnie, by to udowadniać, sami doskonale sobie poradzą. Tutaj chodzi o coś innego: dla mnie ważni są ludzie, ci policjanci, moje koleżanki i koledzy, którzy naprawdę ciężko pracują. Zależy mi na tym, aby ci, którzy się napracują, mieli później szansę zobaczyć tego efekty. Na pozór nikt z policjantów o to nie zabiega, nie czyta. Mówią przykładowo, że są „operacyjni”, że wolą ciszę. Gdy jednak zdarzy się, że w natłoku spraw, które opisuję – gdy jest mało czasu i wkradnie się rutyna – napiszę, że dokonali tego np. kryminalni, a w rzeczywistości to byli patrolowcy lub odwrotnie, to wtedy… koniec świata. Okazuje się nagle, że mnóstwo osób przeczytało informację i dla wielu z nich każdy szczegół miał znaczenie. Co do zauważenia i doceniania to akurat uważam, że nasz komendant bardzo dba o to, aby każdy, kto się stara, czuł się doceniony. Nagradza na bieżąco, naczelnicy mogą pisać wnioski dla swoich policjantów. A jeśli ja w jakikolwiek mały sposób mogę pomóc, by naczelnik czy komendant zapamiętali tych, którzy się starają, pracują i naprawdę im zależy, to tylko się cieszę. Dlatego chętnie chodzę i szepczę nazwiska albo podkreślam sprawy, które dobrze „sprzedały się” w mediach. Takie tam małe ziarnka podrzucane do różnych ogródków. Jeśli cokolwiek to komuś dobrego przyniesie, to super, pomaganie jest najlepsze na świecie.


Zdjęcia: Jacek Wiśniewski, WKS KSP

Czyli jesteś takim dobrym duchem na komendzie?

Przestań, żaden ze mnie „Anioł Stróż”. Oni wszyscy są dla mnie bardzo dobrzy. Naprawdę mam tu wyjątkowych ludzi, wielu z nich jest mi bardzo bliskich i dużo im zawdzięczam, mam za co dziękować. Z większością znamy się ze sto lat, z niektórymi od początku, a to naprawdę już całkiem długo. Zawsze powtarzam, w życiu mam szczęście do dobrych ludzi. To bardzo dużo.

Funkcja rzecznika wiąże się z koniecznością pogodzenia tego, że jesteś osobą publiczną, rozpoznawalną. Czy kiedykolwiek spotkałaś się z sytuacją naruszającą Twoją prywatność? Może powiesz coś o niejakim Chadzie?

Prywatność, całe szczęście nie, zresztą mam chyba spory dystans do tego co robię i zdrowe podejście. Chada – raper z Grochowa, który co prawda już nie żyje – swojego czasu grał z Policją w kotka i myszkę. Zdarzyło się, że wykorzystał moją wypowiedź przed kamerami i umieścił ją w swoim teledysku. Chłopak był na bakier z prawem, a że zameldowany był na Grochowie, znalazł się na liście osób poszukiwanych przez naszą jednostkę. Opublikowaliśmy jego wizerunek licząc, że może ktoś, kto go nie lubi, uprzejmie podpowie, gdzie się podziewa. Po komunikacie pojawił się zalew dziesiątek artykułów, o co w sumie nam chodziło, aby sprawę nagłośnić i zatrzymać poszukiwanego. Chada w odpowiedzi na nasze działania zrobił teledysk, w którym pokazał urywek nagrania z mojej wypowiedzi przed kamerą jakiejś stacji telewizyjnej. Chodziło o to, że był on na imprezie masowej, podlegającej naszemu zabezpieczeniu i doskonale się bawił, a Policja go nie zatrzymała. Odnosiłam się do tego w wypowiedzi dla dziennikarzy i właśnie ten fragment mojej wypowiedzi został wykorzystany. Takim sposobem zaistniałam w późniejszym hiphopowym teledysku.

A co z Chadą? Dorwaliście go i miałaś okazję mu podziękować za debiut na warszawskiej scenie muzycznej?

Chada wpadł gdzieś na Śląsku. Kierował pod wpływem alkoholu, nie miał uprawnień i wprowadził w błąd policjantów, co do swojej tożsamości. Miał jednak w kieszeni kartę bankomatową na swoje dane i to go zdradziło. Potem jego historia tragicznie się skończyła, powstał nawet film kinowy o nim. Nigdy się nie spotkaliśmy.

To teraz pytanie o łyżkę dziegciu. Co w tej pracy Tobie przeszkadza, w czym trudno ci się odnaleźć?

Najbardziej boli mnie, kiedy policjantom dzieje się krzywda, kiedy opinia publiczna za pośrednictwem mediów feruje wyroki, zanim cokolwiek zostanie ustalone i udowodnione. Kiedy najpierw się oskarża, wskazuje winnych, a dopiero potem dochodzi, jak wyglądała prawda. A dotyczy to – w myśl zasady „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą” lub „nie popełnia błędów i nie myli się tylko ten, który nic nie robi” – policjantów, którzy pracują, działają, starają się i nie odpuszczają oraz tych młodych, którzy próbują i się uczą. Bywają też sytuacje, że dziennikarze swoją postawą wymuszają komentarz zbyt wcześnie, gdy nie ma jeszcze pełnego obrazu danego zdarzenia. Ta presja i naciski mają na celu jak najszybsze wypuszczenie tzw. newsa, jednak często odbija się to na rzetelności przekazu. Nie zawsze również można powiedzieć wszystko na danym etapie postępowania. Często dotyczy to okoliczności, które mogłyby pomóc policjantom. Jednak wiem, że warto ich bronić i to staram się robić.

Cechą dzisiejszych mediów jest swego rodzaju przewrotność. Z jednej strony ta natychmiastowa potrzeba informacji tu i teraz, a z drugiej jej ulotność. Tematy żyją chwilę, są przykrywane przez kolejne informacje. Za chwilę zdarzy się coś, co odwraca uwagę opinii publicznej. Niestety działa to w dwie strony, bo przykrywa też te cenne tematy, z których jestem dumna, na których takmi zależy. Informacje o czymś dobrym, także mogą szybko zostać przykryte czymś, co także ma swój krótki okres życia w przestrzeni medialnej. Wiadomości pojawiają się jedna po drugiej i nigdy nie wiemy, jakim zainteresowaniem się będą cieszyły i jak długo. Dawniej mediów było mniej i tematy dłużej żyły na łamach np. gazet.

W jaki sposób Twoim zdaniem należałoby prowadzić komunikację ze społeczeństwem, żeby zmienić postrzeganie naszej formacji?

Wydaje mi się, że jest to bardzo trudne. Chociaż chcę wierzyć, że nie jest to syzyfowa praca. Bardzo trudno mierzyć się z tym nastawieniem. Jedno, co na pewno możemy i powinniśmy robić, to udostępniać informacje na naszych zasadach. Sądzę, że powinniśmy być oszczędniejsi w przekazie. Ja jestem mocno analogowa i wydaje mi się, że samą ilością nie da się przekonać ludzi, że jesteśmy fantastyczni. Wystarczy jedna informacja, jedno zdarzenie, gdzie coś pójdzie nieprawidłowo, a błyskawicznie rzutuje to na całą formację. Można wtedy sto newsów wysłać, jak fajnie policjanci w innych sprawach zadziałali, a to i tak nic nie da. Zawsze zła wiadomość jest najbardziej chwytliwa, zwłaszcza w odniesieniu do formacji takiej jak nasza. Co oczywiście nie znaczy, że nie należy próbować i tego robić.

Czyli ciągła walka o to, aby mieszkańcy mieli pełen obraz tego, jak działa Policja, kto ją tworzy i jak działa ten system?

Właśnie. Chodzi o to, żeby zrozumieli, a nie tylko oceniali. System nie jest idealny, ale naszą rolą jest odczarowywać te wyobrażenia i zmieniać fałszywy obraz. Raz na jakiś czas trafi się ktoś, kto myśli, że Policja działa, jak w „W-11” – wszystko tylko pyk i już jest. Ja zawsze w kontaktach z mediami, kiedy tylko mam możliwość mówię, że telefony komórkowe i nagrywanie, to owszem bardzo cenna rzecz. Najpierw jednak należy pomyśleć i zadbać o bezpieczeństwo wszystkich i wszystkiego, wybrać 112, wezwać pomoc. A nie tylko nagrywać po to, żeby to zaraz gdzieś wrzucić i stać się autorem sensacyjnego filmiku. Inny przykład: ludzie komentują, że Policja czegoś nie zrobiła, że jest na pewno tak, jak oni słyszeli. Przerobiłam mnóstwo takich sytuacji. Pamiętam przykładowo, jak jakaś pani mi się skarży, że gdzieś tam wszystkie psy zostały otrute, a Policja nic z tym nie robi. No to dzwonię do wszystkich jednostek, pytam, szukam – zero zgłoszeń w przeciągu pół roku. Więc dzwonię do tej kobiety i próbuję ustalić – skąd ma Pani te informacje? Z Facebooka albo innego serwisu. A czy ma Pani wiedzę, żeby autor tych sensacji powiadomił Policję, żeby te zdarzenia zostały potwierdzone? – „yyy”, słyszę w słuchawce – „na pewno…”.

Prowadzę i moderuję różne debaty społeczne i przy tej okazji też zawsze ludziom powtarzam, że informacja jest podstawą w naszym działaniu. Owszem Policja wiele wykrywa sama i ustala w oparciu o swoje źródła, ale jeśli mieszkańcy nas poinformują, zgłoszą, to jesteśmy skuteczniejsi, bo możemy zrobić coś szybciej. Jeżeli pani na drugi dzień pisze, że wczoraj widziała, że na osiedlu ktoś tam wysiadał z samochodu, by zrobić coś a coś. Opisuje, że wyglądał tak i tak, podaje szczegóły…, baa – i nawet ma z tego filmik nagrany smartfonem – to ja się pytam, czemu my się o tym dowiadujemy następnego dnia? Nie chodzi o to, że my do tego nie dojdziemy. Chodzi o to, że gdybyśmy to wczoraj wiedzieli, mielibyśmy dużo większą szansę na bezpośrednie zatrzymanie sprawcy albo zabezpieczenie takich śladów, których dziś już po prostu nie ma. Trzeba podkreślać to wszystko i powtarzać do znudzenia mieszkańcom przy każdej okazji.

Co można określić sukcesem w Twojej pracy?

Myślę, że między innymi to, że od ponad 16 lat jestem wciąż oficerem prasowym i to wciąż w tej samej jednostce. Nikt nie chciał jak dotąd się mnie pozbyć (śmiech), ani ja nie myślałam o żadnej zmianie. Natomiast najważniejszym sukcesem są cudowni ludzie i relacje z nimi. Po cichu mam nadzieję, że nie najgorsze...

Oczywiście do tej listy należy dodać to, że nigdy nie miałam z dziennikarzami jakiegoś zatargu. Było kilka nazwisk, z którymi potencjalnie można by trochę drzeć koty, jednak nigdy żadna granica nie została przekroczona. Nie, nie zabiegam o kamerę, nie mam parcia na szkło. Pierwszego razu przed kamerami nawet nie pamiętam. Nie mam problemu z tym, żeby to robić, ale jednocześnie nie jestem zapatrzona w swój wizerunek i nie potrzebuję do szczęścia słyszeć swojego głosu w radiu, chociaż radio samo w sobie bardzo lubię. Może dlatego, że jeszcze na studiach myślałam, aby pójść do radia i tam sobie popracować. Jednak zabrakło czasu, aby to zrobić. Nie oglądam siebie, nie słucham siebie i nie śledzę informacji o sobie, ani tych, które przygotowuję, chyba że bardzo mi zależy na policjantach, o których piszę.

O jakich sprawach lubisz pisać?

Hmm, że się komuś z dobrym efektem pomogło. O tzw. ludzkiej stronie człowieka, a więc i policjantów, o ich mądrości, otwartości, poświęceniu. Wiem, że jest to trywialne, ale dla mnie ważne są te wszystkie sytuacje, w których policjanci mieli poczucie sprawczości, że zrobili coś takiego prawdziwie fajnego, ludzkiego. Pisałam kiedyś sporo o takim duecie prawdziwych harpaganów na robotę. Non stop byli zaangażowani. Nieważne było, która jest godzina, czy jadą do pracy, czy wracają – zawsze coś wypatrzyli, nigdy nie odpuszczali. I nie zawsze musiały to być wielkie sprawy. Nie uważali, by przykładowo kradzież roweru nie była warta poświęcenia, przecież ona też dotyczy ludzi. Kiedyś jacyś Gruzini ukradli z samochodu dostawczego plecak. Pokrzywdzony Ukrainiec następnego dnia wyjeżdżał do siebie do kraju, bo mijały 3 miesiące pobytu. Facet w plecaku miał dokumenty, wizę i zarobione, odłożone tysiąc dolarów – cały swój dobytek. A tu pyk i nie ma plecaka. Podejrzani zostali zatrzymani bardzo szybko. Co z tego jednak, że byli sprawcy, jak nie było plecaka. Wtedy ci dwaj operacyjni cały wieczór i pół nocy robili ustalenia, sprawdzali, szukali. Rano plecak odnaleźli i to z całą zawartością. Pokrzywdzony nie mógł uwierzyć, nie sądził, że to w ogóle możliwe. Ten Ukrainiec, jak po 3 miesiącach wrócił do Polski, przyszedł tu do nas i odręcznie nieporadnie po polsku i ukraińsku napisał podziękowanie. Chłopaki mieli to podziękowanie u siebie w pokoju oprawione w ramkę. Czy to nie są te piękne historie, o których należy pisać, pokazywać, robić zdjęcia? To jest nasza praca właśnie (uśmiech). Ja wtedy wszystkich powiadomiłam i powiedziałam o tym. I takie rzeczy mnie napędzają. Wtedy jestem w stanie wydzwonić przysłowiowych „wszystkich świętych” i dotąd im truć, aż napiszą, czy powiedzą o tym. Bo to jest godne pochwały, podkreślenia i docenienia w taki ludzki sposób. Ci sami policjanci zresztą mają na swoim koncie też uratowanie życia. Uważam, że to wyjątkowe doświadczenie w służbie za ich zaangażowanie po prostu się im należało. Nastolatka żyje dzięki ich interwencji.

Mam nadzieję, że takimi rzeczami możemy poruszyć to społeczeństwo. Zawsze powtarzam, że liczą się te drobne rzeczy. Jak dzwonią tu ludzie i pytają, czy zgłaszać np. kradzież roweru, bo może to jest bez sensu – to ja odpowiadam, że to nie jest bez sensu, bo przy legitymowaniu, przy kontroli takie rzeczy się znajdują. Może nie zawsze, ale często, może być też i tak, że nie odzyskamy mienia, ale zatrzymamy sprawcę, który poniesie karę – mówię.

Współpracowałaś z wieloma komendantami, naczelnikami, jak ich wspominasz po tych wszystkich latach?

Ja miałam, zdaje mi się, 7 komendantów rejonowych i nie było wśród nich żadnego, z którym źle by mi się pracowało, żebym narzekała. Naprawdę. Nie wywierali na mnie presji prasowo-medialnej, wymagali, ale mieli mnóstwo empatii, byli i są mądrymi ludźmi i bardzo wyważonymi, rozsądnymi przełożonymi. Myślę, że to kwestia komunikatywności i empatii oraz wzajemnego szacunku. Ja starałam się zawsze nie zawracać niepotrzebnie szefom głowy, nie panikować, natomiast w sytuacjach mogących przerodzić się w kryzys uprzedzać i przygotowywać. Nigdy nie oszukuję. Lojalność to ważna sprawa.

Tak jak już wcześniej mówiłam, jestem szczęściarą, bo na swojej drodze miałam i mam mądrych ludzi. Począwszy od swojego pierwszego kierownika wykroczeń, to był stary policjant św. pamięci Zbyszek Tęgosz, który mnie nauczył wszystkiego tego, co jest ważne w byciu policjantem: jeśli chodzi o zależności, hierarchiczność, szacunek do człowieka. Ja miałam wtedy jakieś 25 lat, a to był pan z 20-kilkuletnim doświadczeniem, a traktował nas jak równych sobie i jednocześnie się nami opiekował. Dawał poczucie, że możemy popełniać błędy, ale tylko po to, aby się na nich uczyć, a on w razie czegokolwiek on zawsze był i on zawsze pomógł. Mówił: „zobacz, jak tak zrobisz – zobacz, co by się zadziało”, albo hamował w odpowiednich momentach. Ja zaznałam jeszcze tych tzw. dobrych czasów w Policji, gdzie naprawdę wiele było możliwe, że był czas na wszystko. Reszta niech będzie milczeniem...

Zbyszek Tęgosz to był wspaniały człowiek. Jeśli chodzi o odpowiedzialność za pracę, o to że jesteśmy drużyną, że pracuje się razem, że trzeba sobie pomagać. I ten człowiek sporo mnie nauczył i merytorycznie i życiowo. Wtedy nie trzeba było kazać przyjść w dniu wolnym, ale się prosiło, to zawsze się ktoś znalazł i to było takie naturalne, że ludzie się dogadywali, zamieniali, rozumieli. To było takie sympatyczne. Nigdy nie miałam tak, że stękałam pod nosem, jak szłam do pracy.

Pozostali moi przełożeni, kierownicy, naczelnicy, potem i teraz komendanci – o każdym można by dużo opowiadać, dużo dobrego rzecz jasna, mnożyć historie. Nie ma tu jednak aż tyle miejsca i czasu. Zresztą nie wiem, czy by sobie tego życzyli, część już jest na emeryturze, a inni pracują. Każdy z nich pozostawił w moim zawodowym i nie tylko życiu swój ślad, każdy inny, niepowtarzany, ale zawsze bardzo wartościowy. Jestem wdzięczna losowi i tej pracy właśnie za te znajomości i doświadczenia zawodowe.

Jak to się stało, że to jest to jedyne miejsce? Czy ta praca jest naprawdę taka ukochana?

Tak. Przede wszystkim jest mi tu naprawdę dobrze. Tu jak ja to mówię, jestem „u siebie”. To przede wszystkim, po pierwsze i po ostatnie zasługa ludzi. Tu mam takich „moich-moich” ludzi, bliskich, niektórych wręcz przyjaciół. Również takich, którzy zawsze odbiorą telefon. W sprawach zawodowych, o jakiej porze bym nie zadzwoniła, to ktoś mi pomoże, ustali, zrobi. Nie muszę być na każdym zdarzeniu. To jest ogromny komfort. Czasami wiem szybciej niż przełożeni, że realizacja się powiodła, bo już z niej dostaję zdjęcia i treść notatki. Fajne to jest. Oni też wiedzą, że w razie czego mam blisko i na pewno będę, jeśli będzie taka potrzeba. Jest mi tu dobrze i nie chodzi o wygodnictwo a poczucie spokoju, bezpieczeństwa. Być może dlatego nigdy nie przyszło mi do głowy, by cokolwiek zmieniać.

Dziękuję za rozmowę.

Podinsp. Joanna Węgrzyniak, oficer prasowy w KRP Warszawa VII. Z Pragą Południe związana od 22 lat, na stanowisku oficera prasowego od 2007 roku. Urodzona gdańszczanka, niedoszła pani od polskiego, nieustannie czyta książki, w teatrze mogłaby bywać codziennie, uwielbia góry i chodzić, chodzić, chodzić. Uważa, że wszędzie można dojść pieszo, problemem jest tylko czas. Wiecznie coś gubi, zostawia, szuka i gdzieś pędzi.