Jak Lis został(a) Borsukiem
16.10.2023 • Tomasz Oleszczuk
Od wielu lat żaden policyjny piknik w naszym garnizonie nie może się bez niej obyć. Jest wszędzie tam, gdzie funkcjonariusze uczą dzieci o zasadach bezpiecznego zachowania, jak również tam, gdzie policjanci prezentują najnowsze technologie towarzyszące im w służbie. O kim mowa? Oczywiście o maskotce Komendy Stołecznej Policji – sierżancie Borsuku, w którego rolę wciela się nasza koleżanka z Wydziału Prewencji KSP Katarzyna Mazur-Lis.
Zdjęcie: Tomasz Oleszczuk
Jak zostałaś policyjnym Borsukiem? To pytanie ważne, bo rola niecodzienna i odbiegająca od typowych założeń młodości, czyli przykładowo: będę lekarzem lub będę nauczycielką. Czym zajmowałaś się wcześniej, zanim zawodowa ścieżka doprowadziła Cię do Komendy Stołecznej Policji?
Policyjnym Borsukiem zostałam trochę przez przypadek. Moją przygodę z tą postacią zainicjował telefon od przyjaciółki. Ponad 10 lat temu pracowałam jako dziennikarka motoryzacyjna. To był trudny czas dla prasy, a szczególnie dla tytułów wydawanych w tradycyjnej, czyli papierowej wersji. Jeżeli dodamy do tego „niszowość”, a takie były magazyny lifestylowe, do których pisałam, łatwo było przewidzieć, że wydawnictwa nie przetrwają.
Wtedy zadzwoniła do mnie przyjaciółka – pytając, czy nie chciałabym popracować w Komendzie Stołecznej Policji jako animator policyjnej maskotki sierżanta Borsuka. Praca z dziećmi w ramach programu profilaktycznego – tyle mi powiedziała i podała numer telefonu. W pierwszej chwili odebrało mi mowę, w drugiej raczej dosadnie powiedziałam jej, co o tym myślę. Później jednak zadzwoniłam pod ten numer, bo koleżanka obiecała, że się odezwę. No i poszło. Jeszcze tego samego dnia przyjechałam na spotkanie do Wydziału Prewencji KSP, a po kilku następnych już pracowałam.
Dlaczego, skąd taka decyzja? W tamtym czasie, oprócz wizji utraty pracy, dopadły mnie problemy osobiste. Uznałam, że czasem trzeba zrobić w życiu coś szalonego, a taki życiowy zakręt to właściwy moment. Nie przypuszczałam wtedy, że ta decyzja zwiąże mnie z Borsukiem na 10 lat.
Na czym polega bycie policyjnym Borsukiem?
Główne zadanie to realizacja programu profilaktyczno-edukacyjnego „Z Borsukiem bezpieczniej”, czyli spotkania z przedszkolakami, bo właśnie do nich jest adresowany. Rozmawiamy z nimi o pracy policjanta i o bezpieczeństwie w różnych sytuacjach: na ulicy, w samochodzie, na placu zabaw, w kontakcie z osobą obcą, w przypadku zagubienia. Omawiamy też, jak korzystać z numeru alarmowego 112. To tematy główne, czasami życie, czyli rozmowa z dzieciakami wymusza omówienie innych sytuacji. Zdarza się, że sierżant Borsuk odwiedza najmłodszych uczniów szkół podstawowych oraz dzieci w żłobkach – choć w tym przypadku komunikacja jest nieco utrudniona, a także w domach dziecka i w szpitalach.
Kolejne zadania to udział w różnego rodzaju imprezach: piknikach, festynach, organizowanych nie tylko przez Policję. Podczas tego rodzaju spotkań, oprócz niezliczonej ilości zdjęć – bo prawie każde dziecko (i nie tylko) chce mieć fotkę z Borsukiem – przekazuję również wiedzę na temat bezpiecznych zachowań tylko w inny sposób niż podczas spotkań w przedszkolach. Zazwyczaj są to konkursy, w których dzieci odpowiadają na pytania dostosowane do ich wieku. Można się też pobawić, grając w policyjne doble lub ułożyć puzzle ze znakami drogowymi. Obydwie gry przygotowali policjanci naszego wydziału i zabawa jest zawsze przednia. I tu pewnie uprzedzę Twoje pytanie: skąd wiedza, o czym i jak rozmawiać z dziećmi?
Nie ukrywam, że podczas pierwszych zajęć postać Borsuka była tylko obecna na spotkaniach, a moja rola ograniczała się do przywitania z dziećmi, pomachania im, zrobienia wspólnego zdjęcia, przybicia piątki, przytulenia. Zmieniało się to z każdym spotkaniem. Przez te wszystkie lata, a w szczególności na początku borsuczej przygody, miałam szczęście pracować z fantastycznymi profilaktykami z komend rejonowych, powiatowych i oczywiście z Wydziału Prewencji KSP. Każda z Tych osób miała swój styl, sposób prowadzenia takich zajęć. Czerpałam z ich wiedzy i doświadczenia, biorąc to, co w moim odczuciu było najlepsze w każdej z nich. I tak właśnie powstała postać sierżanta Borsuka w obecnej odsłonie. Normą jest jego aktywny udział w zajęciach, a czasem samodzielne ich prowadzenie. Zawsze jednak towarzyszy mu funkcjonariusz. I tu ciekawostka: niektórzy policjanci boją się kontaktu z dziećmi! Nie wiem, z czego to wynika, bo przecież bardzo często są też rodzicami…
Dzieci są coraz bardziej spostrzegawcze i dociekliwe. Na początku mojej pracy, szczególnie te najmłodsze wierzyły, że odwiedziła je wielka, chodząca i gadająca maskotka. Teraz bardzo często słyszę: „tam jest człowiek”, „to jest ludź”. Moim zdaniem to znak naszych czasów – dzieci są coraz mądrzejsze, bardziej wnikliwe i spostrzegawcze. Chyba mijają czasy naiwnej wiary w Świętego Mikołaja i bajki.
Od kiedy Pani Lis „ukrywa się” w skórze Borsuka? W ilu imprezach wzięłaś udział w charakterze policyjnej maskotki?
W Wydziale Prewencji pojawiłam się w październiku 2013 roku. Od tego czasu użyczam Borsukowi swojego głosu, osobowości. Do końca lutego 2020 roku spotkania odbywały się prawie codziennie. Zdarzało się, że jednego dnia odwiedzaliśmy kilka placówek. Na spotkanie z sierż. Borsukiem przedszkola czekały nawet kilka miesięcy. Wszystko zmieniło się od czasu pandemii Covid. Wtedy zatrzymał się cały świat i wizyty w przedszkolach, imprezy również. Gdy luzowane były ograniczenia pandemiczne, powoli życie Borsuka zaczęło wracać do normy, ale intensywność spotkań jest nieco mniejsza.
Spotkania są raportowane w ramach działalności profilaktycznej w Wydziale Prewencji Komendy Stołecznej Policji. Od początku mojej pracy odwiedziliśmy około 1500 placówek, spotkaliśmy się z prawie 170 tysiącami dzieciaków na terenie całego garnizonu. Zdarzało się, że jadąc do komend powiatowych, byliśmy umówieni z miejscowym profilaktykiem w kilku placówkach, a droga pomiędzy poszczególnymi lokalizacjami była tak krótka, że nawet nie zdejmowałam przebrania.
Zdjęcie: archiwum Wydziału Prewencji KSP
Czy w szczególny sposób zapamiętałaś któryś ze swoich występów i jeśli tak, to dlaczego?
Przez te wszystkie lata było wiele takich sytuacji, które zapamiętałam. Najbardziej pamięta się te bardzo wesołe i te bardzo smutne i wzruszające.
Pamiętam, że na samym początku bycia Borsukiem mieliśmy spotkanie w domu dziecka. Tam właśnie po przeprowadzonych zajęciach policjantka, która je prowadziła, poprosiła, abyśmy chwilę zostały z dziećmi. Przebrałam się w „cywilne” ciuchy i zaczęłyśmy z nimi rozmawiać. Wiesz, taka normalna konwersacja: ile masz lat? Co lubisz robić? Wreszcie, gdy stały przy mnie dwie dziewczynki, zapytałam jedną z nich, czy chodzi już do szkoły? Wtedy ta starsza odepchnęła mniejszą i powiedziała, że mała jeszcze nie chodzi, ale ona już tak. Ścisnęło mnie w środku, gdy to zobaczyłam, bo zdałam sobie sprawę, że ta rywalizacja, to taki trochę krzyk rozpaczy „weź mnie, ona jest gorsza”. Długo nie mogłam tego zapomnieć i nadal, gdy czasem myślę o tej pracy, ta scena do mnie wraca.
Jak wspominałam, nie odwiedzamy tylko szkół i przedszkoli. Bywamy również na piknikach, imprezach wakacyjnych i feryjnych oraz w domach dziecka i szpitalach. Moja kolejna opowieść dotyczy pobytu w Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu, gdzie dostaliśmy zaproszenie na piknik. Oczywiście mogły w nim uczestniczyć tylko dzieci, których stan pozwalał na wyjście pod opieką rodzica czy pielęgniarki poza budynek szpitalny.
W jednym z pokoi była chyba 9-letnia dziewczynka, leżąca w łóżku, a przy niej siedziała mama. Po wejściu do sali mówię o tym, kim jesteśmy i że przyszliśmy ją odwiedzić. Ona się nie ruszała, na jej twarzy widać było cierpienie, ale widziałam też błysk radości w jej oczach i gdy przypominam sobie tę scenę, to łzy stają mi w oczach, mimo że od tego dnia upłynęło już wiele lat.
Przypomniała mi się jeszcze jedna historia, pamiętam, że kiedy byliśmy na pikniku również w Centrum Zdrowia Dziecka, na wózku inwalidzkim została przywieziona przez tatę dziewczynka, która czekała na przeszczep serca. Na tej imprezie byli też policjanci z profilaktyki z Wydziału Ruchu Drogowego KSP, a między nimi genialny profilaktyk asp. sztab. Robert Niedbałko (niestety już niepracujący), pełen energii i uśmiechu. Wtedy też okazało się, że ta dziewczynka kocha motocykle, a jej marzeniem było usiąść za kierownicą jednego z nich. Jako że na tym wózku była podpięta też kroplówka, nie miałam pomysłu, jak ją wsadzić na motocykl. Zawołałam Roberta, powiedziałam, o co chodzi i wspólnie z jej tatą posadziliśmy ją na siedzisku. Jej uśmiech rozpromienił wtedy cały piknik. Po chwili powiedziała, że jest już zmęczona i że chce już zejść, ale bardzo dziękuje za spełnienie jej marzenia. Pomyślałam wtedy, że gdy człowiek wpada w złe myśli i przytłaczają go problemy, które często wymyślamy lub wyolbrzymiamy sami, powinien pojechać w takie miejsce i popatrzeć na te dzieci chwytające każdą chwilę życia z godnością i uśmiechem. Bardzo szybko uzmysławiamy sobie wtedy, że nasze problemy w porównaniu z ich są niczym.
Zdjęcie: archiwum Wydziału Prewencji KSP
Takie wyjazdy traktowałam jako formę autoterapii, bo za każdym razem widziałam tyle nieszczęść i tragedii, że moje osobiste problemy przestawały mieć znaczenie. To znaczy, te spotkania nie rozwiązywały moich kłopotów, tylko dawały mi właściwą perspektywę na ich ogląd.
Oczywiście nie wszystkie wspomnienia są takie smutne i wzruszające. Pamiętam też wyjazd na zajęcia na terenie KRP Warszawa IV, do jednego z tamtejszych przedszkoli. Wchodzimy na zajęcia i rozmawiamy o bezpieczeństwie w ruchu drogowym. One się toczą, Zadajemy pytania i w końcu pada jedno z takich, które zadawane są zawsze.
Drogie dzieci czy wiecie może, jak nazywane jest miejsce, gdzie można bezpiecznie przejść na drugą stronę ulicy? Wtedy maluchy zaczęły wymieniać te nazwy, pierwsze to „pasy”, kolejna była „zebra”, a wtedy jeden z czterolatków z taką eureką w głosie krzyknął „tygrys!!!”. No i się stało. Cała nasza trójka ryknęła śmiechem, którego nie mogliśmy opanować przez długie minuty. Policjant schował się za jakąś dekoracją w sali, ja miałam najlepszą sytuację, bo nie było mnie widać, najtrudniejsze zadanie miała policjantka – musiała dalej mówić. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać i musiało upłynąć kilka chwil, zanim powróciliśmy do prowadzenia zajęć.
Kolejną sytuacją, która została w pamięci, była wizyta w przedszkolu. Jednym z elementów takich spotkań był pokaz policyjnych akcesoriów, które zawsze wzbudzają u dzieci ogromne zainteresowanie. W pewnym momencie mała dziewczynka wzięła do rąk kajdanki i po chwili ich oglądania stwierdziła, że mamusia też ma takie w domu tylko z różowym puszkiem. Po krótkiej konsternacji wróciliśmy do zajęć, najwięcej radości z tej sytuacji miały panie przedszkolanki, które tę mamusię znają.
Uważam, że dzieci są doskonałymi obserwatorami rzeczywistości i tu przestroga dla rodziców czterolatków, bo to one najwięcej mówią. „Wy nawet nie wiecie, co one mówią i to bez pytania”.
Zdjęcie: archiwum Wydziału Prewencji KSP
Co najbardziej lubisz w swojej pracy?
Dzieciaki dają niesamowitą energię. Nikt i nic nie jest w stanie dać takiej pozytywnych emocji do działania jak dzieci. Czasami zdarzało się, że coś mnie podgryzało, jakiś kłopot, gorszy dzień, gdy przyjechałam do przedszkola, włożyłam kostium i weszłam do sali pełnej dzieci, to wszystkie troski gdzieś znikały i po prostu robiło się lżej. To uczucie jest nieporównywalne z niczym innym. Dzieci są NIEZWYKŁE.
Staram się traktować je na równi z dorosłymi, nie znoszę takiego szczebiotania w rozmowie z nimi, mówienia co drugie zdanie „kochane dzieci”, zdrabniania każdego słowa – to trąci sztucznością i dzieci w mig to wyłapią. Nawet małe dzieci to ludzie, są przeważnie doskonałymi obserwatorami świata i zachowań dorosłych. Dzieci mnóstwo rzeczy widzą, a my dorośli nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak dużo.
Zdjęcie: archiwum Wydziału Prewencji KSP
Co sprawia najwięcej problemów w tej wymagającej roli i jest najbardziej kłopotliwe?
No cóż, największym problemem w byciu maskotką są temperatury. Jak sam wiesz, zajęcia odbywają się przez cały rok szkolny, a także w wakacje. Od końca kwietnia do końca września trwa też „sezon piknikowy”. To czas, gdzie pogoda może spłatać figla i często na termometrze pojawia się grubo ponad 30 stopni, co dla osoby w środku maskotki bywa bardzo męczące. Nie raz zdarzało się, że po takiej imprezie, gdy się przebierałam, byłam cała mokra i wyglądałam, jakbym przed chwilą wyszła spod prysznica. Oczywiście podstawą jest bielizna termoaktywna, ale nawet ona czasami nie daje rady.
Bycie Borsukiem od wielu lat to cenne doświadczenie emocjonalne i ludzkie. To bardzo pouczające i dające dużo satysfakcji zajęcie. Mam nadzieję, że wielu dzieciakom udało się pokazać ten fajny, pozytywny obraz policjanta, że nie uwierzą już dorosłym, którzy straszą dzieci Policją – co ciągle się niestety zdarza. Jeżeli choć jednemu dziecku udało się uniknąć niebezpiecznej sytuacji lub wyjść z niej bez przykrych konsekwencji — to warto było to robić.
Dziękuję za rozmowę.