Podniebny rejon dzielnicowego
16.10.2023 • Daniel Niezdropa
Bardzo oryginalną pasję ma Adam Król, były funkcjonariusz, który idee programu „Dzielnicowy bliżej nas” wdrażał wiele lat przed tym, zanim oficjalnie zainaugurowano akcję uspołeczniania jego roli w społeczeństwie. Zawsze otwarty na kontakt z mieszkańcami, nie szczędził pomocy i uśmiechu, kiedy tylko zaszła taka potrzeba, a sprawy trudne potrafił rozwiązać niemalże od ręki. Służbowa „adrenalina” pozostała w jego organizmie do dzisiaj. Od wielu lat zwiedza różne zakątki Polski i świata, na pewno bardziej nietypowo niż zwykły turysta, bo obserwując z góry, co dzieje się wokół niego i na ziemi. Jego wielką pasją jest paralotniarstwo. Chętnie zgodził się na rozmowę z naszą redakcją, aby przybliżyć nie tylko siebie i swoje zainteresowanie, ale żeby dać przyszłym paralotniarzom jak najwięcej praktycznych informacji, które pomogą w realizacji tej ciekawej przygody.
Zdjęcie: Lot w Alpach Włoskich, maj 2022 (archiwum Adama Króla)
PARALOTNIARZE W POLICJI – KIM SĄ?
Paralotniarstwo nie jest żadnym novum wśród funkcjonariuszy. W ciągu ostatnich lat można było poczytać na policyjnych stronach internetowych, prasie branżowej, portalach lokalnych i ogólnopolskich o funkcjonariuszach, którzy w czasie wolnym od służby wzbijali się w powietrze na paralotniach i motoparalotniach, w taki sposób spędzając czas wolny i nie tylko, bo czasami wspomagali swoich kolegów w działaniach poszukiwawczych, a niekiedy udało im się wypatrzyć podejrzane sytuacje i powiadomić właściwe służby, zapobiegając tym samym niebezpiecznym pożarom.
Wspomnianych paralotniarzy łączyło coś bardzo istotnego, a mianowicie to, że byli dzielnicowymi, policjantami, którzy niesienie pomocy mają na porządku dziennym. To przecież policjanci pierwszego kontaktu, którzy z założenia większość czasu swojej służby spędzają w swoich rejonach służbowych w tzw. obchodzie.
Domyślając się tylko, możemy pokusić się o stwierdzenie, że ta paralotniarska pasja w pewien sposób dawała im nie tylko relaks i odprężenie, ale też odpoczynek od trudu codziennej służby. Będąc w powietrzu, na pewno nie słyszeli głosów: Panie Dzielnicowy, Panie Dzielnicowy – może Pan do mnie przyjść, znowu mam problem, czy może Pan mi pomóc, nie mogę sobie poradzić z synem itd., itd. Cóż, każdy dzielnicowy to zapewne potwierdzi, że jego służba na tzw. pierwszej linii nie jest łatwa, jednak jak przeczytaliśmy w ostatnim numerze SMP, również taka policyjna profesja może dać dużo satysfakcji, a czasami też laur w postaci wyróżnienia w ogólnopolskim czy też lokalnym konkursie lub plebiscycie. Kluczem do sukcesu jest rozmowa, której dzielnicowy nigdy nie odmawia.
W tej grupie dzielnicowych – paralotniarzy jest Adam Król, chociaż już w stanie spoczynku, to jednak wzorem swoich kolegów z „firmy” wciąż rozwijający pasję paralotniarską. Na samym początku wspomnieliśmy już o nim w kilku serdecznych słowach, ale chcielibyśmy i takie było założenie tego artykułu, żeby on sam opowiedział o tym, jak rozpoczął swoją przygodę z lataniem, z silnikiem i bez i co ma ciekawego do przekazania tym zainteresowanym, którzy jeszcze w powietrze nie mieli okazji się wzbić.
Zanim przejdziemy do rozmowy, to od razu powiemy, że w Polskiej Policji nie wykorzystuje się paralotni i motoparalotni, za to parę tysięcy kilometrów stąd w hiszpańskiej Marbelli kilka lat temu wdrożono pomysł na taką innowację w służbie. Stąd też wypoczywających na Costa del Sol nie powinien zdziwić widok lecącego motoparalotnią funkcjonariusza. W opinii tamtejszej Policji (to był rok 2017), taki sposób patrolowania określono jako bardziej efektywny i wydajny niż np. użycie dronów, których czas lotu jest ograniczony zasobami baterii. Dzisiaj drony są jednak bardziej nowoczesne, ale powiedzmy sobie, że technologie związane z napędem motoparalotni również idą do przodu, dlatego „marbelscy” funkcjonariusze zapewne dalej z wysokości monitorują bezpieczeństwo turystów wypoczywających na słonecznym wybrzeżu.
Zdjęcie: Lot w Polsce, województwo zachodnio-pomorskie, maj 2023 (archiwum Adama Króla)
ROZMOWA Z ADAMEM KRÓLEM
Myślę, że na początku warto byłoby cofnąć się w czasie. Powiedz, kiedy zacząłeś myśleć o paralotniarstwie? Skąd wzięło się to zamiłowanie do pasji, można powiedzieć ekstremalnej, gdzie poziom ryzyka jest wysoki, ale wrażenia niesamowite?
Moja fascynacja lataniem zaczęła się już w wieku kilkunastu lat, gdy obejrzałem w TV reportaż o lotniarzach. Zachwycił mnie widok ziemi z lotu ptaka, a zwłaszcza ta swoboda, której doznawali piloci. Było to nieporównywalne z lataniem samolotem, gdzie pilot jest odizolowany od środowiska. Pod wpływem impulsu, wspólnie z kolegą podjęliśmy nawet próbę samodzielnej budowy lotni, która ze względów oczywistych utknęła (na szczęście) w fazie początkowej. Chyba każdy facet w wieku nastoletnim ma skłonności do ryzyka, stąd marzenia o byciu strażakiem, żołnierzem, czy też nawet policjantem. Jako małolat lubiłem popisywać się przed rówieśnikami brawurą, np. nurkując „na główkę” z siedmiometrowej wieży, zjeżdżając na nartach z coraz bardziej niebezpiecznych górek lub wdrapując się na wysokie drzewa. Potrzeba adrenaliny przełożyła się w końcu na latanie.
Jak zaczęło się kompletowanie sprzętu, kiedy pierwszy raz wzbiłeś się w powietrze i jakie odczucia temu towarzyszyły? Czy miałeś asekuranta, czy też może ćwiczyłeś na jakimś specjalnym symulatorze? Bałeś się?
O paralotniarstwie tak na serio pomyślałem, pracując już w Policji. Dwóch moich kolegów latało paralotniami bez napędu w latach 90/2000. Jednak w tamtym czasie w realizacji moich planów przeszkodziła sytuacja rodzinna (czytaj: ostry sprzeciw małżonki). Dopiero będąc na emeryturze, przypomniałem sobie o paralotniach. Po obejrzeniu kilkunastu filmików na YouTube już wiedziałem, że będę latał. W lipcu 2017 roku pojechałem w Beskidy, gdzie w ciągu tygodnia zrobiłem pierwszy etap kursu, a następnie we wrześniu tego samego roku z ekipą tej samej szkoły pojechaliśmy na Słowenię. Tam zrobiliśmy drugi etap i złożyliśmy egzamin państwowy z teorii i praktyki. W październiku otrzymałem dokument upoważniający do samodzielnych lotów tzw. Świadectwo Kwalifikacji.
Na kursie, po kilku godzinach teorii, zaczynają się pierwsze samodzielne loty, oczywiście pod nadzorem instruktorów, którzy udzielają rad i wydają polecenia przez krótkofalówki. Adept na pilota sam przygotowuje sprzęt do lotu, wykonuje start i lądowanie. Jego każdy krok na tym etapie jest pod kontrolą instruktora. Nie było czegoś takiego jak lot zapoznawczy w tandemie lub symulator lotów. Zasadą jest, że sprzęt do latania kupuje się już po kursie, gdyż wtedy dopiero wiadomo, co należy kupić w zakresie wagowym pilota, jak też na miarę jego umiejętności. Swój pierwszy sprzęt kupiłem przed kursem i okazało się, że po kursie musiałem go sprzedać, bo nie był dobrze dopasowany. Natomiast uprawnienia do lotów z napędem zrobiłem w 2020 roku niedaleko Mińska Mazowieckiego. Odnośnie do strachu w paralotniarstwie, to jest on czynnikiem, który eliminuje kandydatów już przy pierwszych lotach. Jeśli ktoś nie może się przełamać, to nie należy dążyć do tego na siłę. W powietrzu każdy pilot odczuwa jakąś obawę o bezpieczeństwo lotu i jest to zdrowy odruch podyktowany instynktem samozachowawczym. W górze jest masa rzeczy, o których nie można przestać myśleć. Pozostaje bardzo mało miejsca na beztroskie fruwanie.
Co rodzina myśli o tej pasji? Czy latacie wspólnie? Może wyjeżdżacie razem i oni raczej obserwują podniebne rejsy?
Cała rodzina kibicuje w moich poczynaniach. Najczęściej polega to na zanudzaniu ich wspólnym oglądaniem filmików z moich lotów. Od czasu do czasu wyjeżdżamy razem nad rzekę, gdzie familia plażuje, a ja nad nimi fruwam. Namówiłem kiedyś żonę na lot w tandemie na wczasach w Turcji i powiem, że była zachwycona, lecz na tym poprzestała. Moje dwie córki też mają za sobą loty tzw. trajką, czyli paralotnią tandemową z napędem, gdzie pilot i pasażer siedzą w wózku.
Ile dotychczas wykonałeś lotów, z silnikiem i bez silnika? Wyjaśnij nam, czy to jedyna różnica między paralotnią a motoparalotnią? Jak wygląda i czym charakteryzuje się ta konstrukcja? Ile czasu zajmuje przygotowanie się do lotu?
Zdobyte doświadczenie określa się liczbą godzin spędzonych w powietrzu tzw. nalotem. Mój dorobek wynosi nieco ponad 300 godzin, z czego trochę więcej mam wylatanych w PPG, czyli paralotnią z napędem plecakowym. Paralotnia do lotów bez napędu wykorzystywana jest przeważnie w górach, gdzie lata się na termicznych prądach wznoszących lub wykorzystując wiatr do lotów żaglowych. Jednym z wariantów latania swobodnego jest lot za wyciągarką, która holuje pilota na kilkaset metrów w górę. Następnie pilot wyczepia się i podejmuje lot przy wykorzystaniu termiki. Latanie napędowe można prowadzić zarówno w górach, jak i na nizinach. Przeważnie odbywa się to rano lub po południu, gdy termika jeszcze lub już nie działa, a wiatr jest w miarę spokojny. Przygotowanie do lotu z napędem zajmuje mi kilkanaście minut. Polega to na ułożeniu skrzydła w odpowiednim kierunku tak, aby start odbył się pod wiatr. Potem uruchomienie silnika, po czym następuje przegląd przedstartowy, czyli obejrzenie wszystkich śrubek, które w locie mogłyby się odkręcić. Następnie podpięcie skrzydła do uprzęży, sprawdzenie kierunku wiatru, czy nie zmienił się w czasie przygotowań, kontrola, czy wokół wszystko jest w porządku i jazda w górę. To tylko końcowa część przygotowań do lotu, bo wcześniej zawsze sprawdzam prognozę pogody i dostępność strefy powietrznej, gdzie mam zamiar latać, przygotowuję mieszankę paliwową itp.
Czy trzeba posiadać jakąś licencję, uprawnienia do latania?
Samodzielne latanie wymaga posiadania Świadectwa Kwalifikacji Pilota PGP, wydawanego przez Urząd Lotnictwa Cywilnego, które otrzymuje się po zdanym egzaminie.
Czy taki lot trzeba gdzieś zgłosić?
Lot paralotnią zgłaszam do FIS (ang. Flight Information Service), czyli Służby Informacji Powietrznej, po uprzednim sprawdzeniu na stronie Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej dostępności strefy, w której będę latał. Samo zgłoszenie lotu nie jest obowiązkowe, natomiast upewnienie się – czy miejsce, w którym chcę latać – będzie dostępne, już tak.
Co składa się na wyposażenie pilota?
Na wyposażenie pilota składa się: paralotnia zwana skrzydłem lub glajtem, uprząż ze spadochronem zapasowym, kask, radiostacja, wariometr z GPS-em, jakaś kamerka. Gdy mowa o PPG, dochodzi jeszcze silnik z koszem i specjalny kask z ochraniaczami na uszy.
Ile czasu najdłużej znajdowałeś się w powietrzu i od czego to zależy? Na jaką wysokość można się wznieść? Jakie odczucia towarzyszą podczas lotu? Każdy z nich zawsze niesie za sobą pewne ryzyko?
Mój najdłuższy lot trwał blisko 5 godzin. Był to mój pierwszy dłuższy przelot paralotnią bez napędu z góry Kobala na Słowenii do miejscowości Gemona we Włoszech i z powrotem. Zrobiłem wtedy około 100 km i lądowałem na przygodnej łące. Na kemping wracałem autostopem. Później nauczyłem się robić tę trasę w krótszym czasie. W lotach PPG spędzam w powietrzu maksymalnie 2 godziny. W tym czasie można też zrobić dystans 100 km.
Wysokość lotu determinuje wspomniana dostępność stref lotniczych w przestrzeni powietrznej. Przeważnie z napędem (PPG – napęd na plecach, PPGG – trajka, wózek) lata się od kilkudziesięciu metrów do kilometra nad ziemią. Jednak dozwolona wysokość ograniczona jest do 9500 stóp nad ziemią. W lotnictwie obowiązuje nomenklatura angielska, stąd te stopy. Po przeliczeniu daje to niemal trzy kilometry. Powyżej nam już nie wolno.
Pewnie to truizm, ale latanie daje poczucie swobody i namiastkę oderwania się od spraw przyziemnych. Cytując Leonarda da Vinci: „Gdy już posmakowałeś lotu, zawsze będziesz chodzić po ziemi z oczami utkwionymi w niebo, bo tam właśnie byłeś i tam zawsze będziesz pragnął powrócić”.
Zdjęcie: Spacer z owczarkiem Luną, łąki nad Liwcem, lipiec 2020 (archiwum Adama Króla)
Opowiedz o swoich wyjazdach, czy uczestniczą w nich tacy sami pasjonaci, ludzie "nieba"?
W paralotniarstwie, zwłaszcza tym uprawianym w wysokich górach, bardzo ważna jest technika latania w trudnych, turbulentnych warunkach oraz znajomość meteorologii. Dlatego na loty górskie decyduję się jeździć z ekipą doświadczonych pilotów i opieką instruktorską. Do tego dochodzi jeszcze logistyka na miejscu, która obejmuje wywózkę pilotów na startowisko, często położone kilkaset metrów nad doliną oraz zwózkę po lądowaniu w przygodnym terenie. Nieocenione są wieczorne rozmowy podsumowujące wykonane loty, omówienie błędów i spraw do poprawki. Każdy ma jakieś swoje przeżycia, wymieniamy się spostrzeżeniami z innych „miejscówek” paralotniowych, gdzie warto polatać, co ostatnio wydarzyło się w naszym światku. Co roku pojawiają się jakieś nowinki w sprzęcie, które również warto omówić. Na wyjazdy paralotniowe jeżdżą sami zapaleńcy. Niektórzy poświęcają tej pasji większą część życia, inni tacy jak ja traktują latanie jako rozrywkę i rekreację, sposób na atrakcyjne zwiedzanie nowych miejsc.
Czy zdarzyło Ci się informować służby o podejrzanych sytuacjach, zarzewiu ognia, płonącej łące czy też lesie, a może o jakimś zauważonym wykroczeniu czy przestępstwie?
Faktycznie podczas lotu ma się szeroką perspektywę i jak na dłoni widać, co dzieje się tam w dole. W marcu tego roku odbywaliśmy loty w rejonie ujścia rzeki Radomki do Wisły. Podczas lotu zauważyliśmy płonące łąki. Służby od razu powiadomił mój kolega, były już dzielnicowy, a dzisiaj funkcjonariusz Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu, też wielki pasjonat paralotniarstwa. Unosząc się na naszych glajtach, obserwowaliśmy całą akcję gaśniczą Straży Pożarnej.
Czy należysz do jakiegoś klubu, zrzeszenia? Czy masz uprawnienia instruktorskie? Śledzisz najnowsze trendy i technologie, po to, żeby być jeszcze większym „asem przestworzy”, a tak poważnie, żeby być jeszcze lepszym i wszechstronniejszym pilotem?
Nie należę do żadnego klubu. Moja przynależność do PSP (Polskie Stowarzyszenie Paralotniowe) ogranicza się do corocznej opłaty ubezpieczenia OC. Nie posiadam uprawnień instruktorskich i nie dążę do ich uzyskania. Jak głosi stare przysłowie: instruktor nie ma czasu na latanie. Poza tym w lataniu szukam raczej odosobnienia i unikam imprez masowych, czy nawet latania w grupie.
Latam od 2017 roku i w tym czasie trzy razy zmieniałem glajta do lotów swobodnych, a cztery razy do lotów z napędem. Napęd mam już drugi. Zmiany te spowodowane były progresem, który wypracowałem, latając najczęściej, jak tylko mogłem. W tej „branży” konieczny jest nieustanny rozwój i samodoskonalenie.
Tym, którzy nie wiedzą, a chcieliby zostać paralotniarzami, opowiedz tak w pigułce, od czego należy zacząć? Jakiego finansowego nakładu wymaga pierwsza paralotnia?
Używaną paralotnię można nabyć już w granicach 4000 złotych. Istotne jest, aby miała ważny przegląd z dopuszczeniem do lotów. Do tego potrzebna jest uprząż, której koszt wynosi w granicach 1000 – 2000 złotych, spadochron zapasowy w podobnej cenie, kask i radio. Ubranie i obuwie nie muszą być jakieś specjalistyczne. Kurs aktualnie kosztuje około 4000 złotych, chociaż są pewne rozbieżności, w zależności od szkoły i sposobu nauki. Przygodę z paralotniarstwem najlepiej zacząć od rozmowy z instruktorem, nawet od wspólnego lotu tandemem, żeby przekonać się i być pewnym swojego wyboru. W trakcie kursu należy przede wszystkim dużo obserwować i równie dużo pytać. Wiedzy do przyswojenia jest sporo, począwszy od aerodynamiki, przez meteorologię do przepisów prawa lotniczego i pierwszej pomocy przedmedycznej. Po wylataniu wymaganej ilości godzin instruktor wydaje poświadczenie dopuszczające do egzaminu. W konsultacji z instruktorem można powoli rozglądać się za sprzętem. Po zdanym egzaminie dostajemy pocztą upragnione Świadectwo Kwalifikacji i skompletowanym sprzętem można już latać.
Czy paralotnie i motoparalotnie sprawdziłyby się w Polskiej Policji, tak jak uczynili z nich użytek hiszpańscy policjanci 6 lat temu, wprowadzając powietrzne patrole na Costa del Sol? Czy uważasz to za dobry pomysł? Jak Ty byś je wykorzystał, jako policjant?
Co do wykorzystania paralotni w Policji, uważam, że sprawdziłyby się w działaniach poszukiwawczo-rozpoznawczych. Jednak trzeba brać pod uwagę fakt, że paralotnia wymaga odpowiedniego lądowiska oraz miejsca do startu. A z tym w wielu miastach byłby kłopot.
Czy oprócz paralotni i motoparalotni masz jakieś inne pasje i zainteresowania, niekoniecznie tak ekstremalne?
Oprócz paralotniarstwa lubię narty, zarówno biegówki jak zjazdowe. Każdej zimy znajdę czas na choćby tygodniowy wyjazd w góry. Na biegówkach katuję się w lasach w pobliżu domu. Robię to po to, żeby w sezonie nielotnym nie pozostawać bezczynnie. Poza tym sporo czasu poświęcam na kajak. Mam własny i kiedy pogoda nie sprzyja lataniu, jadę powiosłować.
Wróćmy na chwilę do służby dzielnicowego? Czy ta robota dawała Ci satysfakcję? Czy lubisz kontakt z ludźmi i czy faktycznie bywało czasami tak, że od nadmiaru ludzkich bolączek i zapytań dzielnicowy miał ochotę „wzbić się w powietrze”?
Bardzo lubiłem pracę dzielnicowego. Była na miarę moich niewygórowanych ambicji. Gdybym podejmował ponownie służbę w Policji, też chciałbym być dzielnicowym. Praca w terenie i codzienne interwencje nie były aż tak dokuczliwe, żebym chciał od nich uciekać i wzbijać się w powietrze (śmiech). Do tego bardzo ważne jest środowisko kolegów, w którym się pracuje. Byliśmy zgraną ekipą i często integrowaliśmy się poza służbą. Znały się między sobą nasze żony i dzieci. Z niektórymi kolegami utrzymuję stały kontakt do dziś.
Jakieś ciekawe sytuacje ze służby, może żartobliwe, ale też takie, które dały Ci satysfakcję, że pomogłeś drugiemu człowiekowi?
Z ciekawych sytuacji w służbie, o której mogę mówić, przytoczę jedno zdarzenie. Na terenie powiatu mińskiego grasowała szajka drobnych złodziejaszków, którzy podjeżdżali samochodem na zmienionych numerach pod wiejski sklepik czy bar i rabowali, co było pod ręką. Można powiedzieć rozbój w biały dzień jak na Dzikim Zachodzie. W jednym przypadku posłużyli się nawet jakimś straszakiem, czyli „przedmiotem przypominającym broń”. Mieli na koncie cztery takie napady. Na jednej z moich popołudniowych służb dyżurny KPP dostał zgłoszenie o napadzie na kolejny wiejski sklep. Niezwłocznie wysłał tam wszystkie dostępne radiowozy. Nie zapomniał też o dzielnicowych. I tak rozpoczęła się akcja pościgowa. Pojechaliśmy z kolegą w kierunku tej wsi, gdzie doszło do napadu, lecz mając na uwadze, że kilka radiowozów ruszyło głównymi drogami, postanowiłem jechać nieco dłuższą drogą przez las. I w tym lesie, na wąskiej drodze, mającej po obu stronach głębokie rowy, natknęliśmy się na samochód, który wyglądał jak ten z opisu dyżurnego. Miał tylko inne tablice rejestracyjne. W środku było czterech młodych mężczyzn, lecz nasza błyskawiczna reakcja tak ich zaskoczyła, że nie zdążyli nawet otworzyć drzwi. Mieliśmy dwie pary kajdanek, co wystarczyło do obezwładnienia chłopaków. W ich bagażniku znaleźliśmy fanty, czyli drobne artykuły spożywcze skradzione w sklepiku oraz kominiarki i tablice rejestracyjne, które zdążyli już zmienić. Rabusie zostali ujęci, a nam pozostało powiadomić dyżurnego. I tu zaczęły się schody, bo radiostacja nie miała zasięgu, a żaden z nas nie miał telefonu komórkowego. Jak sobie poradziliśmy? Po prostu pożyczyłem od jednego z zatrzymanych telefon i nawiązałem kontakt z dyżurnym – stojąc na dachu radiowozu (był to słynny VW T4) i szukając pola zasięgu.
Mógłbym mnożyć tu różne historie kryminalne, w których zdecydowanie działanie chłopaków z naszego rewiru przynosiło konkretny efekt. Ta leśna akcja jednak najbardziej zapadła mi w pamięci. Każdego też dnia pomagało się ludziom. Taka jest przecież rola dzielnicowego.
Czy gdybyś dalej był dzielnicowym, to coś byś w tej służbie zmienił? W Twoich czasach dzielnicowy miał bardzo ciężką teczkę, wezwania i listy to był taki dodatek do pracy, którą należało wykonać na miejscu, postępowania, przesłuchania, konwoje, interwencje. Dzisiaj dzielnicowy nie ma już tylu dodatkowych zadań?
Nie wiem, jak wygląda teraz służba dzielnicowego. Nie mam więc wiedzy, która pozwalałaby mi na twierdzenie, co należy w tej slużbie zmienić. Na pewno trzeba stale dbać o dobre wyszkolenie tych policjantów, ich ciągły rozwój – bo to wizytówka Policji w terenie. Jeśli odeszło doręczanie korespondencji sądowej czy ustalenia na potrzeby komorników, to już dużo. Pamiętam, że najbardziej uciążliwe były interwencje, podczas których rodzice spierali się o prawo do opieki nad dzieckiem. Przeważnie kończyły się skargą na policjantów składaną przez obie strony takiego konfliktu.
Tak jak powiedziałem wcześniej, gdybym cofnął czas i miał dokonać ponownego wyboru co chciałbym w Policji robić, to chciałbym znów zostać dzielnicowym.
Dziękuję za rozmowę.