Być bliżej ludzi - Pomagać, a nie karać
22.03.2024 • Karina Pohoska
Służba w Policji nie zawsze jest czyimś pierwszym wyborem. Nie każdy budzi się pewnego ranka i stwierdza, że chce być policjantką lub policjantem. Bywa, że pomysł ten przychodzi z czasem, gdy życie zweryfikuje plany, gdy zmienią się priorytety. Nie jest powiedziane, że wówczas nie okaże się to strzałem w dziesiątkę. Tak było w przypadku sierż. sztab. Pawła Chmury z II Rewiru Dzielnicowych Komendy Rejonowej Policji Warszawa I, który w codziennej policyjnej służbie odnalazł to, czego szukał i z dumą reprezentuje hasło „POMAGAMY I CHRONIMY”.
Zdjęcie: Daniel Niezdropa, WKS KSP
Skąd pomysł o wstąpieniu do Policji?
Jestem magistrem prawa, ale kończąc studia, nie chciałem iść dalej w tym kierunku. Postanowiłem jednak wykorzystać swoją zdobytą tam wiedzę i spożytkować ją w inny sposób. Wtedy zrodził się pomysł ze wstąpieniem do Policji. Pierwszy raz swoich sił spróbowałem w rodzinnych stronach, chcąc przyjąć się do służby w Rzeszowie. Niestety nie udało się. Usłyszałem wtedy, że nie jestem empatyczny. Troszkę zabolało, ale cóż – życie. Potem musiałem odczekać rok, aby ponownie móc złożyć papiery. Założenie było takie, że albo mi się to uda, albo wyjeżdżam do Norwegii. Za tym drugim razem pomyślałem, że jak już, to na bogato, wielki świat – spróbowałem zaciągnąć się do Komendy Stołecznej Policji. Każdy etap przeszedłem pomyślnie, dostałem się, a myśl o Norwegii poszła w odstawkę. Całe swoje życie wtedy podporządkowałem temu, że zostaję w stolicy i to właśnie tutaj będę pracował i dalej się rozwijał.
Był taki moment podczas mojego drugiego podejścia, że zwątpiłem w swoje szanse o zostaniu policjantem. W trakcie tego etapu, gdzie trzeba przejść rozmowę ze swoim dzielnicowym, po której on wystawia opinię o kandydacie. Czekałem na ten telefon i w końcu zadzwonił. Poszedłem na spotkanie, wchodzę i pierwsze co zobaczyłem, to policjanta jedzącego bigos, a zaraz obok drugiego, spożywającego śledzia. Akurat trafiłem na ich przerwę, a wiadomo, każdy chce z niej skorzystać, jak najlepiej. Porozmawialiśmy chwilę o tym, co, jak i dlaczego, więc myślałem, że to już wszystko.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy przyszedł do mnie za parę dni w towarzystwie drugiego policjanta, a ja przywitałem ich w spodenkach ze Spongebobem. W czasie tej wizyty jeden z moich psów zaczął wymiotować, a drugi charczeć. Na dodatek, tego dnia, miał ubrany sweterek, który był o co najmniej rozmiar na niego za mały, więc poruszał się cały usztywniony. Do dziś się dziwię, że oni mi wydali pozytywną opinię, ale widocznie zobaczyli, że swój i że się nada.
Czy od początku chciałeś być dzielnicowym?
Nigdy nie myślałem o konkretnej jednostce czy wydziale. Szczerze powiedziawszy, to na początku nie wiedziałem nawet, co to jest OPP, pomimo tego, że większość osób z mojego naboru zostało skierowanych właśnie tam. O Oddziałach Prewencji Policji chodziły różne plotki, więc w duchu modliłem się, żeby trafić gdziekolwiek indziej. Skierowano mnie do Wydziału Wywiadowczo-Patrolowego KRP Warszawa I i nigdy na tę decyzję nie narzekałem, bo zawsze dobrze mi się pracowało. Starałem się wykonywać swoje obowiązki najlepiej, jak potrafię, być maksymalnie zaangażowanym i dyspozycyjnym, mając nadzieję, że przełożeni to docenią. Czas pokazał, że było warto.
Jako patrolowiec pracowałem półtora roku. Potem pojawiła się szansa przejścia na dzielnicę, bo znalazł się wakat. Pojechałem, porozmawiałem i zostałem. Aczkolwiek robiłem też wcześniej małe rozeznanie po innych wydziałach, np. w dochodzeniówce na Żoliborzu, czy w Pruszkowie.
Najszybciej jednak odezwał się kierownik dzielnicowych ze Śródmieścia, który słyszał o mnie dobre opinie. Ja z kolei stwierdziłem, że taki rodzaj służby jest najbliższy temu, czym chciałbym się zajmować, będąc policjantem. W ten sposób tak od słowa do słowa, zaangażowałem się w to całkowicie. Osiągam sukcesy na polu służbowym i czuję dużą satysfakcję na co dzień. We wrześniu 2023 roku wygrałem konkurs Dzielnicowy Roku w garnizonie stołecznym. Na szczeblu krajowym zająłem 19 miejsce. Jestem dzielnicowym i nie żałuję.
Zdjęcie: Archiwum KRP Warszawa I
Opowiedz nam o swojej pracy na co dzień.
Może od razu powiem, że najbardziej w mojej pracy podoba mi się to, że sam sobie organizuję czas. Co prawda teraz, w tym okresie, gdy w Policji jest dużo wakatów, to rzeczywiście ta organizacja trochę pada, bo pomiędzy swoje plany w danym dniu trzeba gdzieś wcisnąć wynikłe pilne polecenia czy ustalenia i te dodatkowe czynności zajmują czasem cały dzień. Niemniej, podoba mi się to, że mimo wszystko znajduję czas na spotkania z mieszkańcami mojego rejonu czy przedstawicielami instytucji.
Bywa tak, że wspólnie uda się zorganizować ciekawą akcję, ale o tym zaraz. Często, gdy kandydaci do służby przyjmują się do Policji, to na wstępie mówią, że bardzo lubią pracować z ludźmi, ale jak przychodzi co do czego, szybko okazuje się, że jednak tego nie lubią. Szczerze powiem, że tak dużego, codziennego kontaktu z różnymi osobami można mieć czasami dosyć. Trzeba wykazać się dużą cierpliwością oraz empatią, by słuchać często tych samych problemów. Z drugiej jednak strony, w tego rodzaju służbie, nie ma rutyny, bo mimo że problemy z pozoru podobne, to ludzie są inni. Czasami się nad tym nie zastanawiamy i wszystkich szufladkujemy. Często dla kogoś jakiś problem jest nowy, ciężki i nie wie, od której strony się do niego zabrać. Bywa, że ludzie nie chcą prosić o pomoc z różnych względów. Zdarza się, gdy widzą policjanta, to są nastawieni na kłótnie. Wychodzą z założenia, że na pewno przyszedł się do czegoś przyczepić. Wielu ludzi ma negatywne nastawienie do Policji, gdyż kojarzy im się z karaniem, a służba dzielnicowego to przede wszystkim pomoc. Poza tym kwestia podejścia do człowieka, a biorąc pod uwagę różnorodność charakterów, do każdego trzeba mieć to podejście inne, indywidualne.
Codzienna służba ma swoje schematy, czyli dzień, jak co dzień. Po odprawie pobieram sprawy i zapoznaję się z nimi. To, co mogę zrobić od ręki na tzw. telefon, od razu dzwonię i załatwiam. Jednak większość z nich wymaga osobistego załatwienia w rejonie. Trzeba np. udać się do urzędu, by przekazać znaleziony dowód osobisty, paszport czy prawo jazdy. Mój pierwszy kierownik nauczył mnie, że z pozoru błahe dla nas sprawy, mogą być kluczowe dla czekającego na naszą odpowiedź policjanta czy urzędnika.
Właśnie dlatego, żeby się to wszystko kręciło, ja muszę sobie dobrze pracę zorganizować, bo dzięki temu komuś ona też lepiej i sprawniej idzie. Współpracuję z Biurem Rzeczy Znalezionych, gdzie przekazuję przeróżne, znalezione przez obywateli przedmioty. Jeśli ktoś będzie ich szukał, to właśnie tam może je znaleźć. Dla innych komórek robię wywiady środowiskowe, rozpoznania, ustalam kamery monitoringu, zabezpieczam nagrania, czasem w ramach pomocy prawnej przesłuchuję świadków różnych wykroczeń. Zajmuję się też dozorami i oczywiście Niebieskimi Kartami. Często są to naprawdę ciężkie sprawy, ale bywa też, że procedura ta jest wykorzystywana przy rozstaniach małżonków. Podczas rozwodu często strony próbują sobie wzajemnie udowodnić stosowanie przemocy. Dlatego ważna jest umiejętność obserwacji zachowania naszego rozmówcy i słuchania go, by stwierdzić, czy rzeczywiście problem przemocy występuje.
Dziennie ile wychodzi takich spraw?
W moim rejonie na Śródmieściu stricte samo Centrum, Krucza, Bracka, Chmielna, Nowy Świat, Rondo De Gaulle’a, średnio dziennie mam około 5 nowych spraw. Zdarzają się miesiące, że mam ich około 100 i ponad 100. Tak, jak wcześniej wspomniałem, niektóre załatwiam od ręki. Z biegiem czasu budujesz zaufanie do siebie. Ludzie znają mnie, a ja ich i to jest ważne. Znam problemy mieszkańców swojego rejonu od podszewki, a kiedy z jakiegoś powodu dzwonią oni pod numer alarmowy, owszem, przyjeżdża załoga patrolowa, ale przeważnie w innym składzie niż poprzednio i historię problemu trzeba opowiadać od początku.
Zdjęcie: Archiwum KRP Warszawa I
Czy zgadasz się ze stwierdzeniem, że dzielnicowy to policjant od wszystkiego?
Tak. Dzielnicowy to taki „człowiek orkiestra”. Jeśli przenosisz się do innego wydziału, a wcześniej byłeś dzielnicowymi, to na pewno posiadasz dużą wiedzę i doświadczenie w praktyce. Pewnie dlatego mówi się, że dzielnicowy wszystko potrafi i na pewno wszystko załatwi. Jeżeli jesteś nowy i czegoś nie potrafisz, to mówią: „idź do dzielnicowego, od niego dowiesz się wszystkiego”.
Gdy rozmawiam z innymi dzielnicowymi pracującymi w jednostkach powiatowych, to faktycznie potwierdzają, że dzielnicowy jest od wszystkiego. Trzeba jednak pamiętać, że każdy rejon ma swoją specyfikę. Ciężko porównać pracę w Centrum Warszawy do pracy w powiecie czy gminie. Pamiętam, że na którymś ze szkoleń instruktor technik interwencji uświadomił nas, że dzielnicowy w rejonie, teoretycznie, działa sam, dlatego musi na siebie bardzo uważać. Właśnie z tego też powodu podchodził z dużym szacunkiem do naszej codziennej służby.
Czy cały czas się identyfikujesz z byciem dzielnicowym i czy chciałbyś w przyszłości robić inne rzeczy?
Myślałem, żeby po 6 latach próbować przenieść się do innego wydziału, spróbować czegoś nowego. Pytając starszych służbą kolegów – często słyszę, że po około 5 latach trzeba cos zmienić, żeby się nie zasiedzieć. Chociaż każdy z nich z perspektywy czasu, najlepiej wspomina lata spędzone na dzielnicy. W tego rodzaju służbie da się pogodzić życie służbowe i prywatne. Mam satysfakcję z tego, co robię i gdzie jestem. A najważniejsze jest to, że moje życie osobiste na tym nie traci. Mam żonę i syna, których bardzo kocham. To oni są dla mnie priorytetem. W mojej pracy nie dostaję telefonów po godzinach z informacją, że muszę się od wszystkiego nagle oderwać i stawić w jednostce. Tak więc ja jeszcze będę dzielnicowym przez jakiś czas, chociaż chęć rozwoju ciągnie mnie gdzieś dalej, jak wilka do lasu.
A jeśli miałbyś zdecydować się na inne miejsce w Policji, to gdzie byś siebie widział?
OPP, WRD czy wydział ds. nieletnich, to nie moja bajka. Wydział kryminalny, z perspektywy czasu, też już nie. Kiedyś mnie to ciekawiło, bo wiadomo, każdy przyjmując się do Policji myśli o poważnych sprawach i grubych akcjach. Teraz to po prostu nie jest dla mnie. Na wszystko w życiu jest czas. Ja mam swoje życie prywatne i bardziej cenię sobie czas spędzony z rodziną. Jeżeli ktoś jest młody i nie ma zobowiązań, to oczywiście trzeba chwytać dzień, bo to super sprawa. W przyszłości chciałbym wykorzystać w służbie swoje wykształcenie prawnicze.
Jak powstał pomysł z pomocą potrzebującym?
Akcja trwa od 4 lat. Co roku w okresie zimowym. Staram się ją organizować przed świętami. Wiadomo, że różnie bywa z pogodą, niskie temperatury przychodzą raz wcześniej, raz później. Dla osób dotkniętych kryzysem bezdomności okres zimowy i niskie temperatury są szczególnie dotkliwe i nierzadko okazują się tragiczne w skutkach.
Będąc już na stanowisku dzielnicowego, zostałem wysłany na specjalistyczne szkolenie dla dzielnicowych. Jeden z wykładowców opowiadał o zaletach tego rodzaju służby. Poruszał kwestie efektywnej współpracy z osobami i podmiotami, które mamy w swoim rejonie. Dał mi do myślenia, bo zawsze można gdzieś wejść, porozmawiać i wymienić się kontaktami. Później, podczas organizowania akcji czy innego przedsięwzięcia, można zadzwonić i zapytać, czy nie wyrażą chęci podania pomocnej dłoni, włączenia się w pomoc. Wykładowca ten, szczególnie podkreślił pracę dzielnicowych w powiatach, gdzie faktycznie jest dookoła dużo firm, magazynów, w których zalega sporo rzeczy nieprzeznaczonych już do sprzedaży, a które można by wykorzystać i pomóc potrzebującym.
Zacząłem się zastanawiać, co ja mogę zrobić u siebie na rejonie, w centrum Warszawy, gdzie przecież nie ma magazynów, ale za to są duże firmy, korporacje. Niemniej jednak trudno uderzyć od razu do samego prezesa lub innej znaczącej osoby, więc stwierdziłem, że może na początku zajmę się współpracą na niższym szczeblu. W Śródmieściu jest dużo bezdomnych, dlatego wybór ich jako grupy docelowej, której należy pomóc, wydał się oczywisty. Widzę ich codziennie. Przeważnie zmarzniętych i w obdartych ciuchach.
Najgorsze, że nie każdy chce skorzystać z pomocy, którą oferują ośrodki wsparcia dla bezdomnych. Takie placówki mają swoje zasady. A przeważnie osoby dotknięte kryzysem bezdomności borykają się również z uzależnieniem od alkoholu. Próbują uciec od problemów i traktują go, jako sposób na rozgrzanie, co bywa zgubne i skutkuje nocowaniem pod gołym niebem lub tułaniem się po mieście, zamiast spędzeniem nocy w cieple. Takim osobom właśnie trzeba pomóc, wyciągnąć do nich rękę.
Zacząłem realnie myśleć, kogo mogę zaangażować w tę inicjatywę i pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do Caritas Archidiecezji Warszawskiej z pytaniem – czy mają możliwość przyłączyć się i przekazać trochę ciepłych ciuchów na zimę. Czapki, rękawiczki, szaliki, płaszcze, kurtki, bluzy – wszystko się przyda. Zgodzili się, więc razem z kolegą pojechaliśmy tam busem, bo zaoferowana pomoc przerosła nasze oczekiwania. Dostaliśmy tyle rzeczy, że aby je wszystkie rozdać, odwiedziliśmy kilka miejsc więcej, gdzie mogły przebywać osoby bezdomne. Na ul. Miodową udaliśmy się w porze wydawania posiłków. Na miejscu było kilkadziesiąt osób i dosłownie rozdaliśmy wszystko. Akcja planowana na godzinę przedłużyła się na cały dzień służby.
Teraz kiedy planuję taką pomoc, to już tydzień wcześniej umawiam się z bezdomnymi na konkretny dzień, godzinę oraz dane miejsce. W miarę możliwości proszę, by przekazywali innym informację o akcji. Taka trochę poczta pantoflowa na zasadzie „podaj dalej”. Każdego roku potrzebują odzieży, która przecież się zużywa i niszczy.
Dodam jeszcze, że wspomniana wcześniej współpraca z instytucjami, nie ogranicza się tylko do mojego rejonu. Będąc po służbie wszedłem m. in. w kontakt z hurtownią taniej książki z innej dzielnicy Warszawy, która wykazała dużą chęć pomocy. W trakcie wykonywania czynności służbowych w rozmowie z panią pracującą w kuratorium oświaty – dowiedziałem się, że potrzebuje pomocy przy przewiezieniu darów do Instytutu Matki i Dziecka na oddział onkologiczny dla dzieci. Wydarzenie miało się odbyć miesiąc później. Po uzyskaniu zgody od naczelnika na wykorzystanie pojazdu służbowego, w tym szczytnym celu, zabrałem się do pracy. W kilku miejscach w Internecie zamieściłem ogłoszenia, co do zapotrzebowania. Oczywiście wszystkie rzeczy musiały być nowe, ze względu na reżim sanitarny panujący na oddziale.
W ciągu miesiąca w pomoc zaangażowało się wiele osób dobrego serca, od których odebrałem dary, a później przekazałem naprawdę dużo artykułów biurowych i szkolnych. Wpadłem też na pomysł, żeby skontaktować się z rzeczoną hurtownią taniej książki. Spytałem – czy mają możliwość i chęć zaangażować się w tą piękną inicjatywę pomocy dzieciom. Dowiedziałem się wtedy, że bardzo często pomagają w takich akcjach dla domów dziecka, szpitali czy fundacji. Bez wahania zgodzili się przekazać książki w odpowiednich przedziałach wiekowych. Gdy pojechałem je odebrać, zobaczyłem dwa wielkie pudła z różnymi książeczkami od kolorowanek, po książki przygodowe czy nawet kryminalne dla starszych dzieciaków.
Podczas kolejnej edycji pomocy dla dzieci z oddziału onkologicznego w listopadzie zeszłego roku, nawiązałem współpracę z Fundacją Ronalda McDonalda, gdzie spotkałem się z ogromną przychylnością i która ze swojej strony przekazała wiele prezentów niespodzianek. Korytarze pełne rodziców z chorymi dziećmi szybko sprowadzają na ziemię i przypominają o najważniejszych w życiu wartościach. Po prostu chcesz pomóc i nie oczekujesz niczego w zamian.
Teraz jestem znacznie pewniejszy w swoich działaniach. Jeśli mam możliwość współpracy z ludźmi, która przynosi takie efekty, to chcę ją kontynuować. Dzięki temu, że moja służba ukierunkowana jest na kontakt z ludźmi, to robię wszystko, co w mojej mocy, aby to wykorzystać, by w dalszym ciągu pomagać. W moim mniemaniu dzielnicowy powinien przede wszystkim być bliżej ludzi, pomagać, a nie karać. Taka służba to pewnego rodzaju misja.
Zdjęcie: Archiwum KRP Warszawa I
Czy ta akcja ma jakąś oficjalną nazwę, czy tylko taką roboczą? Czy myśleliście o plakatach na potrzeby akcji?
Nie ma nazwy. Co roku informuję przełożonego, że chcielibyśmy ponownie prowadzić taką akcję, dzwonię do Caritasu i cała machina rusza. Może faktycznie jednak warto nadać jej jakąś nazwę. A co do plakatów, to świetny pomysł. Wcześniej w natłoku obowiązków, nawet o tym nie pomyślałem. To powinno powiększyć nasze zasięgi. Kilka kartek papieru, najważniejsze informacje, taśma klejąca i rozwiesić w miejscach dobrze znanym bezdomnym. Można je zabierać w teczkę i umieszczać podczas obchodu.
Czy pomagacie przez cały rok, czy tylko zimową porą?
Jeżeli chodzi o akcję pomocową, taką jak ta z ubraniami, to tylko zimową porą. Z kolei, gdy temperatury idą w górę, dzielnicowi podczas obchodu swojego rejonu starają się zapobiec skutkom wysokich temperatur, takim jak przegrzanie organizmu. Szczególną uwagę zwracamy na osoby bezdomne, które nie mają stałego schronienia. Wspomniany już wcześniej alkohol bardziej usypia, niż schładza.
Niestety muszę stwierdzić, że jest duża znieczulica wśród społeczeństwa. Widok osoby leżącej czy śpiącej na ławce lub trawniku nasuwa często ludziom jedną myśl – pijany. Naprawdę rzadko ktoś podejdzie i zapyta, czy wszystko w porządku. Czasem tylko po prostu zadzwonią pod numer alarmowy i niech się tym zajmą służby, a oni idą dalej, bo się spieszą. Naprawdę rzadko kiedy ktoś w ogóle podejdzie do bezdomnego, aby się upewnić czy w ogóle żyje. Dlatego latem każdy obchód jest równie ważny, co zimą.
Chciałoby się pomagać na różne sposoby przez cały rok i robimy – co możemy. Wiadomo, że oprócz pomagania ludziom mamy wiele innych zadań służbowych, które muszą być wykonane terminowo. Terminy w magiczny sposób się nie przesuną. Jak już wcześniej wspomniałem coś, co dla mnie może wydawać się błahostką, dla kogoś jest sprawą niecierpiącą zwłoki i bez mojego ruchu dalej nie ruszy. Działamy, gdzie możemy i jak możemy.
Czy wśród ludzi, którym pomagacie zimową porą, są tylko bezdomni? Czy bywa, że przychodzą też inni potrzebujący?
Zdarza się, że podchodzą do nas osoby, które mówią wprost, że nie są bezdomne ale np. brakuje im do przysłowiowego pierwszego, bo wszystkie pieniądze wydają na leki i życie. Kiedyś podeszła starsza kobieta i powiedziała, że brakuje jej szalika i czapki, a i kurtka też już dziurawa. Zapytała, czy może sobie coś wybrać. Oczywiście nasza akcja skierowana jest do każdego kto potrzebują pomocy. Zawsze te pudła zostawiamy otwarte, żeby było widać, co w nich jest. Każdy, kto tylko potrzebuje, może do nas podejść i skorzystać.
Trzeba już od małego uczyć takich zachowań, żeby bez skrępowania nie bać się podejść do policjanta. Każdy z nas może znaleźć się w trudnej sytuacji życiowej. Policjant zawsze pomoże. Mamy przecież hasło „Pomagamy i chronimy”, to zobowiązuje. Niech ono nie pozostanie tylko hasłem, ale ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości i w naszych czynach na co dzień.
Te osoby, które spotykasz, którym pomagasz, jacy to są ludzie, czy znasz ich losy?
Tak naprawdę w natłoku służby i ilości cudzych nieszczęść, nie zadaję sobie pytania, co spowodowało, że ci ludzie znaleźli się w tym właśnie miejscu. Bezdomni od zawsze byli i zapewne zawsze będą. Skupiam się na pomaganiu tu i teraz.
Kiedyś na nocce rozmawiałem z bezdomnym, który opowiedział mi o swoim życiu. Miał żonę, dzieci – szczęśliwa rodzina. Pewnego dnia spowodował wypadek samochodowy, z którego tylko on przeżył. Załamał się totalnie, zaczął pić, stracił pracę, stracił dom, stracił dosłownie wszystko. Miał siedem prób samobójczych, ale zawsze komuś udawało się go uratować. Stwierdził, że taka już jego dola i że już na zawsze będzie bezdomnym. Takie życie wybrał i pogodził się już z tym. To taki przykład, że nie każdego da się uratować. Jeśli ktoś tego nie chce, to nasze działania są bezcelowe. Trzeba po prostu chcieć być uratowanym. Ja zawsze jak mogę, to pomogę, ale nie da się tego zrobić na siłę.
Inna historia, którą też zapamiętałem, a którą ktoś mi opowiedział, to historia typowego rozwodu, gdzie jedna strona chce zabrać wszystko. W tym przypadku mąż stwierdził, że nie będzie się kłócił, odda żonie dom na własność, auto i wszystko, do czego wspólnie doszli. Sam z siebie powiedział, że chce zostać bezdomnym. Żył w ten sposób przez wiele lat. Nie wiem, czy tak bardzo ją kochał, czy miał poczucie winy z jakiegoś powodu. Wybrał taką właśnie formę pokuty, ale to jego wybór. Zrobił to świadomie.
Czy ktoś Ci w tym wszystkim pomaga, z kim współpracujesz? Może chcesz o kimś wspomnieć?
Chciałbym wspomnieć, ale mówił, żeby nie wspominać. Raczej pracujemy we dwóch, choć na ogół dzielnicowy działa sam w swoim rejonie. Przeważnie jest jednak tak, że w sąsiednim rejonie jest inny dzielnicowy, na którego pomoc zawsze można liczyć. Razem raźniej i bezpieczniej, bo nigdy nie wiadomo, na co lub na kogo się trafi. Interwencje mają to do siebie, że mogą potoczyć się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku, a sam trójkąta bezpieczeństwa nie zrobię. To właśnie z tym moim kolegą robimy akcje pomocowe. On równie mocno, jak ja, angażuje się w tę pomoc, niezależnie od tego, czy jest w swoim, czy moim rejonie.
Ludzie znają nas do tego stopnia, że nawet po służbie nas rozpoznają. Czasem bywa to zaskakujące, gdy obywatel nas „zdemaskuje” i powie „dzień dobry panie dzielnicowy”, pomimo tego, że mundur został na komendzie. Jest to miłe, bo widać, że dobrze wykonujemy swoją robotę, skoro nawet po godzinach mamy ten szacunek społeczeństwa. Cieszę się, że nie jesteśmy jak yeti – prawdopodobnie istnieje, ale nikt nie widział.
Czym jest dla Ciebie niesienie pomocy innym? Jest to coś, co robisz sam z siebie, czy może po prostu element służby policjanta?
Na pewno jest to element pracy policjanta, aczkolwiek jestem taką osobą, która zawsze stara się pomóc. Nawet jeżeli nie mam możliwości zrobić tego osobiście, staram się dać namiar na kogoś, kto będzie mógł coś zrobić w danej kwestii. Jako dzielnicowy znam sporo osób, co jest pomocne w tego typu sprawach, a ja lubię być pomocny. Mam nadzieję, że ci, którzy mnie znają – wiedzą o tym doskonale.
Policja jest różnie postrzegana przez społeczeństwo. Jedni mają o nas dobre zdanie, drudzy gorsze, ale jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji, że gdy zwróciłem się do kogoś o pomoc, to mi odmówiono. Ludzie, chcąc nie chcąc mają z tyłu głowy tę świadomość, że Policja jednak niesie pomoc. Od tego ta formacja jest. Tutaj również działa tzw. poczta pantoflowa. Często ktoś, komu się pomogło, chce się odwdzięczyć. Warto pomagać nie dlatego, że jest to modne, ale dlatego, że dobro wraca.
Czy czujesz wdzięczność ze strony osób, którym pomagasz? Jak ona się objawia?
Na myśl przychodzi mi historia pewnej kobiety z mojego rejonu, która była ofiarą męża kata. Po ponad 20 latach odważyła się i wezwała patrol Policji, który wdrożył procedurę niebieskiej karty. Wniosła pozew o rozwód i jakiś czas później spotkałem ją na rozprawie rozwodowej, gdzie byłem świadkiem. Muszę przyznać, że jej nie poznałem. Trzy razy na nią patrzyłem, żeby upewnić się, że to jest ta sama osoba. Porozmawialiśmy i opowiedziała mi, jak bardzo otworzyły się jej oczy dzięki mnie. Nie miała pojęcia, że tak można żyć i być po prostu wolną osobą. Przyznała, że przez te ponad 20 lat tak przyzwyczaiła się do bylejakości w swoim życiu i nie wierzyła, że jeszcze jakieś dobro jest jej pisane. Kobieta po 60-tce odkryła drugie życie. Makijaż, nowa fryzura, nowe ubrania, buty na obcasach. I ten jej ciepły uśmiech, który już sam przez się mówił, że jest po prostu dobrze. Widząc coś takiego, nie oczekuje się podziękowań. Wiadomo, o co chodzi. W takich chwilach najbardziej wierzę, że to, co robię, jest warte zachodu i ma sens.
W odniesieniu do akcji pomocy bezdomnym, to kiedy zaczynałem pracę na dzielnicy, czy jeszcze na początku w patrolu, bezdomni podchodzili do nas policjantów z takim założeniem, że przyjechaliśmy się o coś przyczepić, że posypią się kolejne mandaty. Teraz po tych kilku akcjach, nastąpiła totalna zmiana nastawienia. Przychodzą, żeby się przywitać, porozmawiać. Nie mają problemu z tym, żeby mi okazać dowód osobisty, czy powiedzieć „coś więcej”, bo pamiętajmy, że bezdomni bardzo dużo widzą i wiedzą. Gdzieś jakaś kradzież, rozbicie witryny w sklepie, wielokrotnie są świadkami takich zdarzeń, bo akurat przebywali w pobliżu. Oni są dla nas dobrym źródłem informacji. Jeśli ja im pomogę, to oni pomogą też mi. Taka nasza mała współpraca.
Czy w czasie wolnym od służby również angażujesz się w zajęcia związane z pomocą innym?
Jeśli nadarzy się taka możliwość to owszem. Tak było podczas akcji dla dzieci z oddziału onkologicznego. Robiłem to w większości po godzinach. Jeździłem odbierać zakupione przez ludzi rzeczy. Rozmawiałem z sąsiadami, pytałem, czy chcą się włączyć do akcjii informowałem, jak mogliby pomóc. Wiem, że takie inicjatywy wiążą się również z tym, że ktoś musi wyłożyć pieniądze z własnego portfela na obcych ludzi. Ja oczywiście na nic nie naciskam, każdy ma wolną rękę i daje od siebie tyle, ile chce i ile jest w stanie.
Bardzo cenne jest nawet przekazanie dalej informacji odnośnie akcji. To i tak jest dużo, bo im więcej osób się dowie, tym lepiej. Czasem żona zwracała mi uwagę, że jestem już po służbie, żebym odłożył telefon i w końcu odpoczął. Ma dużo racji. Staram się nie przynosić pracy do domu, ale tego typu akcje wymagają wiele uwagi i czasu.
Będąc w ostatnim czasie w Szkole Policji w Katowicach na szkoleniu, w ramach zajęć odwiedziliśmy Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Doznających Przemocy Domowej z siedzibą w Wodzisławiu Śląskim. Schronienie znajdują tam w dużej mierze matki z dziećmi. Znając potrzeby ośrodka, od razu pomyślałem o zaprzyjaźnionej już hurtowni książek. Szybki telefon, kurier i dzieci przed świętami otrzymały dwa spore kartony z kolorowankami i książkami.
Jakiś czas temu zrodził się w mojej głowie pewien nowy pomysł. Wszystko zaczęło się od nietrafionych lub powtórzonych prezentów dla mojego 4-letniego syna na święta czy urodziny. Porozmawiałem z nim szczerze i wspólnie podjęliśmy decyzję o przekazaniu takich zabawek innym dzieciom.
Od zeszłorocznych świąt zacząłem intensywniej myśleć o zrealizowaniu akcji pod nazwą „Nietrafiony prezent”. Grupą docelową będą dzieci z domów dziecka i te z oddziałów szpitalnych. Do szpitali oczywiście muszą trafiać rzeczy nieużywane, bo jak już wspominałem, obowiązuje tam reżim sanitarny. Największą przeszkodą w realizacji tego przedsięwzięcia jest aktualnie czas. Co się odwlecze, to nie uciecze.
Dziękuję za rozmowę.
Wszyscy, którzy chcieliby dołączyć do Pawła i razem z nim pomagać innym ludziom lub po prostu mają możliwość wsparcia jego akcji, mogą się z nim kontaktować pod numerami telefonów 47 723 79 03 oraz 600 997 693. Jeżeli akurat nie jest w terenie, można go zastać w Rewirze Dzielnicowych II przy ulicy Zakroczymskiej 3C na warszawskim Nowym Mieście.