Aktualności

„Jestem kobietą pracującą – żadnej pracy się nie boję”

22.08.2024 • Daniel Niezdropa

Pasje to bardzo wdzięczny temat, który często wraca na karty Stołecznego Magazynu Policyjnego. O swoich zainteresowaniach i realizowanych marzeniach, czy też dążeniach do ich spełnienia, rozmawiają z redakcją policjanci, pracownicy cywilni, emeryci. To właśnie przez pryzmat ich ciekawych zainteresowań, niejednokrotnie bardzo niszowych i oryginalnych, mamy przyjemność nie tylko zaprezentować ich samych, ale przybliżyć to, czemu oddają swoje serca i poświęcają wolny czas poza służbą i pracą. Możemy przez to pokazać, jakimi są wartościowymi ludźmi, jak silnymi, że w tej ciężkiej i odpowiedzialnej służbie odnajdują kolejne pokłady energii, aby spełniać marzenia. Tacy ludzie, policjanci, pracownicy, co zawsze będziemy powtarzać, są wizytówką naszej formacji i żywym przykładem na to, że Policja to nie tylko służba, grupa zawodowa, to przede wszystkim bardzo wartościowi ludzie. Starszy sierżant Sonia Stańczak z Komisariatu Policji w Wilanowie zbiera policyjne naszywki, działa aktywnie w historycznej grupie rekonstrukcyjnej, interesuje się czołgami, udziela się społecznie w muzeum, a obecnie obserwuje świat z wysoka, chcąc zdobyć licencję pilota szybowca. To prawdziwa „kobieta pracująca”. Nie straszne jest też dla niej zmienić uszczelkę pod głowicą w czołgu T-34.


Zdjęcie: Zabezpieczenie meczu Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok, Warszawa, 2021 r. (Archiwum prywatne Soni Stańczak)

Soniu, opowiedz nam o sobie, na samym początku o służbie w Policji? Jak to wszystko się zaczęło? Dlaczego chciałaś zostać policjantką? Co robisz na co dzień, czym się zajmujesz? Czy służba daje Ci satysfakcję? Co według Ciebie jest najciekawsze w Policji? Czego można się w niej nauczyć, oprócz zdobywania wiedzy? Czy kształtuje charakter?

Od zawsze moją pasją były służby mundurowe. Raz chciałam być strażakiem, raz żołnierzem, a jeszcze innym razem policjantem. Nie, nie twierdziłam, że chcę być policjantką, tylko takim prawdziwym gliniarzem, takim z krwi i kości. Wzorców i autorytetów nie musiałam daleko szukać, ponieważ mój tata też jest funkcjonariuszem Policji, ale służy w innym garnizonie. Niestety rodzice nie zgodzili się, abym poszła do wojska, twierdząc, że najpierw muszę ukończyć studia, aby mieć zawód, bo kontrakty wojskowych są krótkie. Czas jednak zweryfikował moje plany i decyzje. Podczas studiów porzuciłam myśli o karierze wojskowej (śmiech) i zdecydowałam, że zostanę policjantką. Od myśli przeszłam do czynów i złożyłam dokumenty o przyjęcie do służby. Później była rekrutacja, pozytywnie zakończona zresztą, kurs podstawowy i rozpoczęcie służby w garnizonie stołecznym. Pierwsze policyjne szlify zdobywałam w Oddziale Prewencji Policji w Warszawie, a kolejne doświadczenie już w Komisariacie Policji Warszawa Wilanów, w Referacie Dochodzeniowo-Śledczym. Na co dzień zajmuję się przestępstwami internetowymi, realizacją pomocy prawnych oraz rozliczaniem „niegrzecznych” i „niepokornych” mieszkańców podległego pod KP Wilanów rejonu. Do tego dochodzą czynności procesowe, jak oględziny, czyli zwykła, codzienna policyjna robota.

Czy służba daje mi satysfakcję? Myślę, że tak. Mogę i lubię służyć pomocą kolegom i koleżankom z komisariatu i nie tylko. Co jest najciekawsze? Poznawanie nowych ludzi, możliwość zdobywania kolejnych doświadczeń, oględziny i czynności policyjne, które zawsze uczą czegoś nowego. Do tego współpraca z policjantami z innych komend i komisariatów. Osobiście staram się doskonalić moje umiejętności przy oględzinach oraz zdobywać doświadczenie podczas przyjmowania zawiadomień z zakresu oszustw związanych z kryptowalutami, ponieważ jest to bardzo trudny i zarazem arcyciekawy temat. Czy Policja kształtuje charakter? Myślę, że tak. Tym bardziej że swoją przygodę z formacją rozpoczęłam od Oddziału Prewencji Policji w Warszawie. Zabezpieczenia meczów, demonstracji, pikiet, do tego służby na granicy. Sądzę, że to najbardziej ukształtowało w jakiś sposób mój charakter. Poznałam smak tej policyjnej roboty i wiem, że niekiedy bywa bardzo ciężka. Jednak dla mnie każdy dzień służby w Policji to zawsze coś nowego, coś innego. Jestem dumna, że noszę mundur i mogę kontynuować tradycje rodzinne.

Masz wiele pasji i zainteresowań. Opowiedz nam o nich? Ile ich jest? Z pierwszej rozmowy z Tobą wiemy już o naszywkach (Klub Policyjnych Kolekcjonerów), historii, czołgach, kursie szybowcowym? Proszę, abyś opowiedziała nam o każdej z nich, o jej początkach, zainteresowaniach, zdobytych kolekcjach, bitwach i rekonstrukcjach, złożonych czołgach, wolontariacie w Muzeum Wojska Polskiego, kursach i szkoleniach, tych poza służbą i o wszystkim, co jej z nimi związane? Powiedz nam też o tej słynnej uszczelce pod głowicą w silniku czołgu (śmiech). A może czołgiem też kierowałaś?

Trochę tego jest. Z takich najbardziej „kosztownych” i wymagających drobiazgowych poszukiwań oraz nawiązywania licznych kontaktów to kolekcjonowanie naszywek policyjnych i wojskowych, oraz wyposażenia oddziałów prewencji Policji. Lubię w siebie inwestować, w moje pasje i do tych obciążających domowy budżet (śmiech) zaliczyć mogę jeszcze kurs szybowcowy. Oprócz tego jestem wolontariuszem Muzeum Wojska Polskiego, dokładniej w filii Muzeum Wojska Polskiego, czyli Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej w Warszawie.

Dodatkowo wspomagam znajomych przy rekonstrukcjach historycznych zarówno wyposażeniem, które już posiadam, jak i swoją osobą, a gdyby tego było mało, to podzielam również pasję męża związaną z łącznością radiową. W tym również kolekcjonowaniem wszelkiego rodzaju radiostacji i radiotelefonów, które zostały już wycofane ze służby.

Idąc kolejno, to w 2017 roku dołączyłam do Klubu Kolekcjonerów Policyjnych ze swoją wtedy jeszcze skromniutką kolekcją naszywek, która do dziś rozrosła się do liczby około 1500 sztuk. Dzisiaj są w niej zarówno naszywki policyjne, jak i wojskowe. Dodatkowo w kolekcji znajduje się również wyposażenie oddziałów prewencji w postaci ochraniaczy, kasków itp., które zdobywam poprzez kupno ich w internecie. Niestety ogranicza mnie miejsce w mieszkaniu i na razie nie próbuję zdobyć tarcz. Nie staram się rozwijać kolekcji za wszelką cenę. Po prostu, jak coś zauważę wartościowego, to dołączam do zbiorów. Stąd też nie rozrastają się one w takim tempie, jak w przypadku innych „zawodowych” kolekcjonerów, wstępnie ograniczyłam się do naszywek garnizonu stołecznego oraz specjalistycznych np. CBZC.

Dzięki temu, że brałam udział w lotniczym konwoju międzynarodowym, wojskowym samolotem po osoby poddane ekstradycji, w czasie służby w Oddziałach Prewencji, to wręcz „zakochałam się” w lotnictwie. Podkreślę, że to był mój pierwszy w życiu lot samolotem. Stąd też wzięła się u mnie (o ile mi wiadomo) jedna z większych i unikalnych kolekcji naszywek poświęconych samolotowi CASA C-295M i 8 Bazie Lotnictwa Transportowego w Krakowie, z której pochodził samolot wraz z załogą. Dodam, że część moich naszywek ma swoją unikalną historię ich zdobycia. Podam taki przykład, że naszywka Olsztyńskiego Batalionu Dowodzenia została przeze mnie zdobyta podczas pobytu na granicy. Ściągnięta niemalże z ramienia jednego z żołnierzy (za jego zgodą oczywiście), który wraz ze swoim oddziałem pełnił służbę w pojeździe łączności, który zbudowano na bazie Kołowego Transportera Opancerzonego „Rosomak”. Zapamiętałam jeszcze, że akurat tego dnia żołnierzowi wylał się wkład długopisu i trochę zabrudził naszywkę. Także, jak widzisz, każda z nich ma jakąś swoją historię.


Prezentacja czołgu T-55 Merida podczas obchodów Święta Wojska Polskiego. Sierpień 2022 roku. (Foto: Arek Uriasz).

Skoro jesteśmy już przy cięższych „zabawkach”, czyli pojazdach opancerzonych, to jestem wolontariuszem Muzeum Wojska Polskiego. Jak zostałam wolontariuszką? Otóż w 2014 roku podczas „Nocy Muzeów” trafiłam tam z moim serdecznym przyjacielem, a dzisiaj już kochanym mężem. Pamiętam, że pokazał mi wtedy projekt, który realizacja była bardzo czasochłonna. Chodziło o renowację jednego z czołgów (T-34), w których dosłownie „zakochałam się” podczas wycieczki kilkanaście lat wcześniej na Westerplatte. Zresztą już od młodych lat bardzo interesowały mnie wojskowe militaria i historia wojskowości. Czołgi były zawsze mi bliskie. I tak w 2016 roku zostałam ostatecznie muzealną wolontariuszką.

Moja czołgowa pasja jeszcze bardziej rozwinęła się w 2019 roku, kiedy po wypadku podczas egzaminu na kursie ratownika wodnego skręciłam kolano. Udało się je szybko „naprawić”, jednak pozostała rehabilitacja. Lekarz zalecił mi dużo jazdy rowerem. I tak codziennie przyjeżdżałam moim jednośladem do Muzeum Wojska Polskiego w Forcie Czerniakowskim i pomagałam w renowacji eksponatów, w tym jednego szczególnego czołgu. Nie ukrywam, że dzięki temu szybciej mogłam wrócić do służby. Najlepsza rehabilitacja to przecież praca, dla kobiety pracującej oczywiście (śmiech).

Kiedy na przełomie czerwca i lipca tego samego roku dołączyłam do pracowników muzeum, wspomniana przez mnie renowacja czołgu T-34 była jeszcze daleko w polu. Jednak zrodził się wtedy plan, aby czołg ukończyć na kolejne obchody Bitwy pod Studziankami (sierpień 2019 r.). I tak oto w pocie czoła pracowaliśmy nad tym, żeby ożywić tę pancerną „bestię”. Dzięki zaangażowaniu pracowników muzeum i wolontariuszy, w nocy poprzedzającej wyjazd czołgu na lawecie na obchody bitwy, został finalnie ukończony projekt T-34/76 z wieżą tzw. Mickey Mouse. Jest to jedyny w Polsce i 3 w Europie, jeżdżący T-34 z armatą kalibru 76 mm. Dodam, że to charakterystyczny czołg, którym mieli jeździć „Czterej Pancerni”, póki nie zostali ostrzelani. Podczas obchodów rocznicy Bitwy pod Studziankami założyłam mundur z epoki i stąd jako jedyna dziewczyna będąca w załodze czołgu, dostałam imię Marusia.


Naprawa czołgu to nie jest czysta robota. Studzianki Pancerne, 2023 rok. (Foto: Arek Uriasz).

Pytałeś o tę słynną uszczelkę pod głowicą? Ja kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję (śmiech). Teraz opowiem, jak to było z tą uszczelką.

Podczas renowacji czołgu nie wszystko szło po naszej myśli. Podczas kolejnego testowego uruchomienia okazało się, że z czołg pozbył się wody z układu chłodzenia. Niestety wyszło na to, że winna była uszczelka pod głowicą, a co gorsza wypożyczony dźwig oddaliśmy dzień wcześniej. Zegar tykał, czas naglił. Burza mózgów i diagnoza: rozmontować układ chłodzenia, wyciągnąć chłodnicę i mieszcząc się między burtą a silnikiem, zdemontować głowicę oraz wymienić uszczelkę, przy okazji wyciągając spod silnika uciekające śruby, nakrętki i narzędzia. I w ten sposób to mi przypadł zaszczyt (być może jestem jedyną w historii kobietą, która tego dokonała), wymiany uszczelki pod głowicą w czołgu T-34. Dodam również, że przez ten remont otrzymałam przydomek „Perfekcyjna Pani Czołgu”, ponieważ po wyczyszczeniu był zakaz wchodzenia do niego w butach.

W Muzeum Wojska Polskiego pomagam nie tylko przy sprzęcie pancernym, ale również lotniczym. Oprowadzam też wycieczki po muzeum, dzięki czemu mogę wciąż poszerzać swoją wiedzę o kolejne eksponaty. Przykładowo na tegoroczną „Noc Muzeów” wraz z mężem i innymi wolontariuszami, uruchomiliśmy elektrycznie śmigłowiec Mi-2.

Czy prowadziłam czołg jako kierowca? Tak. Jaki najbardziej lubię czołg? Pozostanę przy moim ukochanym, choć nie do końca idealnym czołgu T-34. Pewnie chcielibyście wiedzieć, czy łatwo jest prowadzić czołg? To zależy. Przy współczesnych czołgach, jeśli potrafisz prowadzić samochód, nie powinno być problemu, przy starszych sztukach nie polecam wzorować się na filmikach z internetu typu „jak szybko uruchomić czołg” (śmiech). Owszem, uruchomimy go, ale za chwilę zatrze się silnik, jeśli nie był rozgrzany, więc zabawa będzie tylko na najbliższe 100 metrów. Żeby obsługiwać tego typu pojazd, trzeba myśleć, co się robi.

Jako że moim świadkiem na ślubie był chyba „najprzystojniejszy” rekonstruktor w kraju (takie słyszałam opinie), współpracuję z nim w tematyce rekonstrukcji historycznych. Współtworzy m.in. Grupę Rekonstrukcji Historycznej Ludności Cywilnej. Dodam, że ludności cywilnej zawsze brakuje na rekonstrukcjach (każdy chce być żołnierzem). Stąd, jeśli mam możliwość, przebieram się również w cywilny strój z epoki. Jeśli potrzebna jest dodatkowa dziewczyna, a mam wtedy wolne, to biorę udział w rekonstrukcjach. Niestety jest bardzo mało grup rekonstrukcyjnych, które odtwarzają kobiece oddziały wojskowe, więc jeśli się odpowiednio nie zakamufluję, to niestety mundur przeważnie odpada.

Moją największą dumą związaną z mundurem historycznym był udział w pogrzebie przyjaciela, pułkownika Wojska Polskiego. Będąc w historycznym mundurze 1 Armii Wojska Polskiego oraz wykorzystując doświadczenie z musztrą z Oddziału Prewencji, weszłam w skład asysty honorowej. Obecni na pogrzebie żałobnicy zorientowali się, że jestem dziewczyną dopiero po ceremonii.

Łączność radiowa, w ramach podzielania zainteresowań męża, umożliwiła mi szybsze przystosowanie się do warunków pracy w Policji, szczególnie w sytuacji, kiedy konieczne jest skorzystanie takiego sposobu komunikacji. Najciekawszą moją zdobyczą, w ramach uzupełniania kolekcji męża, było radio, niezwykłe zresztą. Z dokumentu urządzenia wynikało, że w kwietniu 2004 roku brało udział w słynnej bitwie w Karbali tj. obronie City Hall, w której ratusza przed irackimi rebeliantami bronili polscy i bułgarscy żołnierze z Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe.

Jak znajdujesz czas na te wszystkie zainteresowania? Masz własną receptę na to, aby konsekwentnie realizować swoje marzenia, pomimo trudów pracy i służby?

Jak znajduję czas? Póki byłam w Oddziale Prewencji, ciężko było znaleźć czas, jednak po udanym przeniesieniu się do komisariatu w Wilanowie, wreszcie znalazłam więcej wolnego. W moim przypadku kolekcjonowanie nie wpływa na większe „zużycie” wolnego czasu, chyba że postanowię dokończyć inwentaryzację kolekcji, co niestety trwa już od przeszło pół roku. Co do pozostałych zainteresowań, wykorzystuję dostępne wolne. Dlaczego w ogóle realizuję pasje pomimo trudów pracy i służby? Pomimo obecnych dojazdów na lotnisko, które jest aż pod Radomiem, pobyt tam przez niekiedy 24 godziny daje mi dużo wytchnienia. Weekend na lotnisku ładuje mi bateryjki na kolejny tydzień trudów, a wtedy aż chce się pracować.

Cały czas skupiam się na rozwijaniu swoich umiejętności, dlatego w zeszłym roku zapisałam się na kurs KPP (Kurs Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy). Gdyby jeszcze udało się zrealizować kurs Ratownika Pola Walki oraz ratownictwa wysokościowego, to pewnie niedługo znalazłabym coś kolejnego. Nie wiem tylko, co na to moi przełożeni (śmiech). Co ja na to poradzę, że cały czas coś muszę robić.

Skąd pomysł na kurs szybowcowy? Czy od szybowca chcesz zacząć, aby w przyszłości zostać pilotem większego statku powietrznego, może Dreamlinera – jak mawiała znana aktorka Irena Kwiatkowska w „Czterdziestolatku”, cyt. „Jestem kobietą pracującą – żadnej pracy się nie boję”? Czy Ty czujesz się taką właśnie kobietą? Co do kursu, to jest bardzo ciekawe, dlatego zdradź nam więcej szczegółów, jak wygląda szkolenie, czy jest łatwo, a może trudno, czy są lęki, których trzeba się wyzbyć, wzbijając się w powietrze? Co czujesz tam na górze?

Kurs szybowcowy jest efektem mojego „zakochania się” w samolocie CASA C-295m. Dorzucę do tego późniejszy lot ze znajomym jego samolotem typu ultralight, poza tym wielokrotne wizyty z mężem na tzw. górkach spotterskich przy lotnisku Chopina i fotografowanie samolotów. Od zawsze zaprzeczam sobie. Kiedyś powiedziałam, że nie będę latać, tylko pływać. Dlatego nie mam patentu sternika motorowodnego, ale jestem na kursie szybowcowym, obecnie w trakcie odbywania praktyk lotniczych. Czy w przyszłości jakiś większy statek powietrzny? Jak przejdę na emeryturę za te 18 lat, to zgodnie z przepisami nie bardzo będę mogła doszkolić się na tzw. liniowce. Może w tzw. międzyczasie uda się zrobić uprawnienia na śmigłowce i któregoś dnia polecę po technika i na oględziny śmigłowcem – jako policyjny pilot. Oczywiście żartuję, Warszawa ma lotnisko w swoich granicach, więc po terenie Warszawy do linii Wisły jest zakaz lotów prywatnymi samolotami i śmigłowcami. Jak nie śmigłowce, to samoloty i jak kupię własny samolot i będzie ktoś zainteresowany, to chętnie pokażę, jak okolice Warszawy wyglądają z lotu ptaka.


„Latający czołgista”. Podstawowe szkolenie szybowcowe. Radom, czerwiec 2024 roku. (Archiwum prywatne Soni Stańczak).

Myślę, że słowa Ireny Kwiatkowskiej z „Czterdziestolatka” idealnie mnie charakteryzują. Lubię pracę, w szczególności tę cięższą i co najważniejsze, nie boję się pobrudzić, a tym bardziej połamać paznokci. Na kurs szybowcowy zapisałam się za namową męża i znajomego, którzy również mają zamiłowania lotnicze, a że zaczynała się rekrutacja na kolejny sezon, to skorzystałam. Zapisałam się na kurs szybowcowy do Aeroklubu Radomskiego.

Szkolenie rozpoczyna się od części teoretycznej. Później jest 9 wewnętrznych egzaminów obejmujących prawo lotnicze, łączność, meteorologię, nawigację, procedury operacyjne. Do tego bardzo ważny temat, jakim jest „człowiek – możliwości i ograniczenia”, ogólna wiedza o statku powietrznym, zasady lotu oraz wykonywanie i planowanie lotu.


Podstawowe szkolenie szybowcowe. Radom, czerwiec 2024 roku. (Archiwum prywatne Soni Stańczak).

Mając już doświadczenie z tematyki związanej z prawem, prawo lotnicze początkowo było trudne, jednak później stało się nawet przyjemnym tematem. Łączność z racji zainteresowań okazała się prostym zagadnieniem, które w połączeniu z innymi tematami miałam możliwość już stosowania w praktyce. Czyli wtedy, kiedy konieczne było dostarczenie szybowca, a akurat jak na złość postanowiły 2 śmigłowce lądować, 3 startować, a do tego startował jeszcze inny szybowiec, a przy okazji lądował samolot. Trochę to skomplikowane, a ja będąc na miejscu – nie wiedziałam, czy sobie poradzę, skoro to była moja pierwsza taka sytuacja. Myślę, że dotychczasowe doświadczenia zarówno z Oddziału Prewencji, jak i wyniesione z ćwiczeń związanych z zarządzaniem kryzysowym, pomogły w podjęciu prawidłowych decyzji i odpowiednim zachowaniu się.

Wracając do kursu szybowcowego, kiedy mamy zdane egzaminy wewnętrzne, możemy podejść do części praktycznej, która odbywa się na jednym z 2 szybowców. Są to SZD-50 Puchacz oraz SZD-9 Bocian. Pomimo tego, że w kabinie zaraz za nami siedzi instruktor, lądowania według mnie są najtrudniejsze, bo jednak widzimy, że z prędkością około 90 km/h zbliżamy się do ziemi. Sam lot jest specyficzny, ponieważ w szybowcu nie mamy silnika i jeśli nie znajdziemy tzw. komina, czy prościej ujmując prądów wstępujących, nie polatamy zbyt długo. Jeśli ktoś, tak jak ja, chce się tego nauczyć, to przełamie swoje opory przed lataniem.

Dlatego w planach mam również skok spadochronowy. Kurs szybowcowynie może być na siłę, jeśli człowiek ma przed tym opory, nie ma co się zmuszać, bo się nie nauczy, a do tego będzie stanowić zagrożenie i niepotrzebnie może zniszczyć szybowiec np. odruchem obronnym podczas zbliżania się do ziemi.

Co czuję, będąc w powietrzu? Spokój. Czuję tylko spokój, dzięki któremu mogę skupić się na tym, aby bezpiecznie lecieć szybowcem. Bolączki codzienności pozostają za bramą lotniska. Dlatego po powrocie do szarej codzienności, łatwiej jest mi przetrwać do kolejnej wizyty na lotnisku. Można tam poznać niesamowite osoby, z którymi współpraca to istna przyjemność. Prawdziwych pasjonatów, tak jak ja (śmiech).

Jak to jest być kobietą w Policji? Z czym trzeba się mierzyć? Jak pracuje się z mężczyznami?

Myślę, że to jednak jest wyzwanie, pamiętajmy, że kobiety mają trochę inne predyspozycje fizyczne. Oczywiście nie umniejszam naszym policyjnym mistrzyniom. Na pewno kobiety są często traktowane jako te słabsze fizycznie, jednak nadrabiamy sprytem i urokiem osobistym. To nie jest tak, że skoro mamy służby mundurowe, to wszystkie dziewczyny muszą być mistrzyniami w podnoszeniu ciężarów, sztukach walki i zajmować podium w maratonach. Umówmy się, część panów również nie grzeszy tężyzną fizyczną, a bywa, że potrafią mieć gorszą kondycję niż część kobiet. Praktycznie żadna z nas nie wystartuje do BOA czy SPKP, bo mamy świadomość, że jednak fizycznie nie damy rady. Chociaż w takich jednostkach też możemy się sprawdzić. Policjantki są potrzebne w tej formacji, chociażby ze względu na przestępstwa popełniane na kobietach. Zwykle kobiecie łatwiej jest otworzyć się przed drugą kobietą niż przed mężczyzną, szczególnie wtedy, gdy została – delikatnie mówiąc, źle przez niego potraktowana. Mnie osobiście dobrze pracuje się z mężczyznami, nie wiem tylko, jak im się pracuje ze mną (śmiech). W Komisariacie Policji w Wilanowie wszyscy stworzyliśmy zgrany zespół, dlatego myślę, że panowie nie narzekają na współpracę z nami kobietami i odwrotnie.

Dziękuję za rozmowę.

Od redakcji:

Jeżeli macie ciekawe zainteresowania, uczestniczycie w interesujących projektach i chcielibyście podzielić się z naszymi czytelnikami, tym co kochacie, co daje wam radość i spełnienie, w tym również zawodowe – zachęcamy do kontaktu.