Aktualności

Dzielnicowa, która spełniła swoje marzenie

03.03.2025 • Daniel Niezdropa

Zawód policjanta jest obarczony ryzykiem i o tym wie każdy funkcjonariusz, który przyjmuje się do służby i składa rotę ślubowania. Decydując się na założenie granatowego munduru, powinien mieć świadomość tego, że może znaleźć się w różnych sytuacjach, również niebezpiecznych, w których „będzie strzegł bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli – nawet z narażeniem życia”. Będzie reagował i podejmował interwencje, nie tylko wobec tych, którzy prawo łamią, ale też chronił ludzkie zdrowie i życie, a kiedy zajdzie potrzeba – ruszy z natychmiastową pomocą, aby ratować. Bez względu na to, czy jest to policjant, czy policjantka, to każde z nich jest funkcjonariuszem i zgodnie z policyjnym ślubowaniem składają zobowiązanie wobec społeczeństwa. Ich właściwa postawa w służbie buduje pozytywny wizerunek Policji. W tym artykule porozmawiamy ze st. sierż. Anną Mojsiej, dzielnicową z Sulejówka, która już nieraz reagowała i ratowała ludzi, nie tylko w służbie, ale i poza nią. Jak nam powiedziała: „lubi pomagać” i „zawsze chciała być dzielnicową” (takie miała marzenie), a dzielnicowy wiadomo, musi być przygotowany na różne sytuacje, przeciwdziałać i rozwiązywać problemy, ale też reagować i interweniować. Nasza dzielnicowa niczym jej poprzedniczki, policjantki z lat 20. XX wieku zajmuje się po części tzw. obyczajówką, obejmującą również przemoc w rodzinie. Dlaczego takie nawiązanie, bo 26 lutego mija 100 lat odkąd powołano Policję Kobiecą. Do kobiet w Policji jeszcze wrócimy...


Zdjęcie: Marek Szałajski

POLICJANTKI KIEDYŚ I DZIŚ

Dzisiaj kobiety w Policji na równi z mężczyznami realizują zadania wymagające nie tylko silnej psychiki, ale też niekiedy siły fizycznej, która może okazać się przydatna w realizowaniu trudnych interwencji. Praktycznie od początku powołania tzw. Policji Kobiecej, czyli pierwszej brygady kobiet w Policji Państwowej, nie można o nich powiedzieć, że jest to słaba płeć. Wręcz odwrotnie, od samego początku swoją służbą dawały przykład nie tylko kobiecej empatii, ale też skuteczności w tropieniu przestępców.

Od momentu powstania w strukturach policyjnych funkcjonariuszki nie miały żadnej taryfy ulgowej z racji płci, przejmując jako Brygada Sanitarno-Obyczajowa obowiązki policyjnych wywiadowców pracujących w służbie kryminalnej. Zajmowały się, jak na lata 20. ubiegłego wieku, zwalczaniem dość poważnych kategorii przestępstw, których ofiarami były w tamtym czasie kobiety i dzieci tj. handel ludźmi, stręczycielstwo, sutenerstwo, gwałty oraz przestępstwa popełniane przeciwko rodzinie i opiece, a także przestępczość nieletnich.

Stopniowo, dając poznać się jako skuteczne policjantki (wiele z nich było wykształconych i posiadało maturę), w kolejnych dekadach istnienia formacji otrzymywały zadania w innych policyjnych pionach. W zakresie ich obowiązków znalazła się oprócz służby śledczej, również służba patrolowa oraz prewencyjna.

Dzisiaj już nie ma rozgraniczeń, bo mogą podejmować każdy rodzaj służby na równi ze swoimi kolegami policjantami. Składają to samo ślubowanie, realizują te same zadania, są funkcjonariuszami Policji. Wiele z nich gościło już na łamach Stołecznego Magazynu Policyjnego, prawdziwe policjantki z krwi i kości, a do tego z ciekawymi pasjami oraz zainteresowaniami, odważne i ofiarne, nie tylko w służbie, również i poza nią. I wiele z nich jeszcze zagości, bo w tym roku obchodzą szczególną rocznicę – 100 lat w Policji.

Tymczasem w tym wydaniu, zaznaczmy niejubileuszowym tj. poświęconym kobietom, wspomnieliśmy po części o historii naszych policjantek, do których zresztą jeszcze wrócimy. Przybliżymy za to szczególnie jedną ze współczesnych garnizonowych funkcjonariuszek – st. sierż. Annę Mojsiej, która dwukrotnie w styczniu tego roku wypełniła rotę policyjnego ślubowania. Ratowała ludzi w służbie i poza nią.

Jako redakcja nie mogliśmy odmówić sobie możliwości nawiązania z nią kontaktu i porozmawiania o służbie. Anna Mojsiej zgodziła się na wywiad, a przy okazji przekazała nam, że zawsze chciała zostać policjantką i do tego dzielnicową. Ujęła nas w niej jeszcze jedna ważna rzecz, że „lubi pomagać ludziom”. Oprócz zawodowego zaangażowania w służbę ma też bardzo ciekawe pasje, o których nam więcej opowie.


Zdjęcie: Marek Szałajski

„LUBIĘ POMAGAĆ” – ROZMOWA Z DZIELNICOWĄ

Aniu opowiedz nam o tym – jak zostałaś policjantką, czy tak bardzo chciałaś nią być? Czy faktycznie od samego początku tylko dzielnicową i dlaczego? Czym podyktowany był Twój wybór, tradycjami rodzinnymi, zainteresowaniami, a może kierunkiem kształcenia np. wstąpienie do służby po ukończeniu profilu mundurowego? Niektórzy Policją interesują się niemalże od dziecka, mają swoich idoli, oglądają seriale filmowe, trenują sztuki walki. Jak było w Twoim przypadku?

Policjantką zostałam, bo wewnętrznie czułam, że to jest to, czym zawsze chciałam się zajmować. Już jako dziecko, będąc jeszcze małym brzdącem, miałam styczność ze środowiskiem mundurowym. I to bardzo blisko, bo w rodzinie, rodzony brat mojego taty był policjantem. Pamiętam, jak jeździliśmy z rodzicami i bratem do dziadków na drugi koniec Polski i zawsze, gdy widziałam mojego wujka w mundurze, to patrzyłam na niego z wielkim podziwem. Pamiętam też, jak opowiadał o tym, co robi na służbie, jak pomaga ludziom – właśnie jako dzielnicowy. Kiedy miałam prawie 10 lat, to ciągle powtarzałam, że zostanę policjantką tak jak mój chrzestny. I jak na takie małe dziecko, to mówiłam o tym całkiem poważnie i z wielkim przekonaniem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w przyszłości spełnię swoje marzenie i podtrzymam tradycje rodzinne dzielnicowych (śmiech).

Może niektórym trudno byłoby w to uwierzyć, ale byłam bardzo pewna swojego zawodowego wyboru, uparcie wszystkim powtarzając, że i tak policjantką zostanę. Chciałam nosić z dumą granatowy mundur i być wśród ludzi. Tylko jako młody człowiek nie wiedziałam jeszcze do końca, w jakim kierunku podążę, ale jednego była wtedy pewna, chcę pomagać i wychodzić naprzeciw potrzebującym, ale też przeciwstawiać się tym, którzy nie przestrzegają prawa i je łamią. Zapomniałabym jeszcze dodać, że jako dziecko miałam też moje wymarzone miejsce w Policji. Być dzielnicowym jak mój wujek (śmiech). Osobiście myślę, że większość dzieciaków, jak mówią o tym, że zostaną policjantami, to raczej nie precyzują, co będą robić. Zwykle padają stwierdzenia, że będą łapać złodziei. A tu taka mała Ania (ja) mówiła konkretnie – dzielnicowym i nikim więcej (śmiech).

W moim dziecięcym wyborze, aby zostać w przyszłości dzielnicową, utwierdziłam się w momencie, gdy „liznęłam” trochę prawdziwego życia. Tak naprawdę musiałam zdobyć wiele życiowego doświadczenia, które nie zawsze bywa usłane różami, pamiętajmy to tylko życie, raz sukcesy, raz porażki. To wszystko jednak w pełni świadomie i odpowiedzialnie pomogło mi podjąć decyzję – czym w Policji chciałabym się zajmować. Dzisiaj jestem bardzo szczęśliwa i wiem, że trzeba dążyć do wytyczonego w życiu celu, nie poddawać się, nawet jeżeli dostaje się od niego w kość. Z każdej trudnej sytuacji można znaleźć wyjście, trzeba po prostu tego chcieć i wyznaczyć sobie swoje życiowe priorytety, wybrać miłość, dobro, a złu podziękować i odsunąć je od siebie. Do tego trzeba wielkiej wewnętrznej siły, a czasami też czyjejś pomocnej dłoni. Myślę, że to wszystko bardzo pomaga mi dzisiaj w służbie i dzięki swoim życiowym doświadczeniom – bardziej też rozumiem ludzi.

Wrócę jednak do tego, jak zostałam policjantką. Zanim to nastąpiło, zdążyłam wyedukować się w kwestii znajomości prawa rodzinnego, przepisów opiekuńczych i powiedziałam sobie, że dołożę wszelkich starań i dam z siebie wszystko, aby pomóc wszystkim ludziom, którzy potrzebują pomocy, a czasem boją się o to poprosić, co jest podyktowane zwykłym ludzkim wstydem. Dodam, że takich ludzi trzeba umieć zrozumieć. Postanowiłam, że kiedy zostanę dzielnicową, to pomogę wyjść osobom doświadczającym przemocy domowej właśnie z tego życiowego impasu. Podam im rękę, bo dobrze wiem, jak taka pomocna dłoń jest potrzebna. Szczególnie teraz, kiedy pracuję jako dzielnicowa.

Może to zabrzmi dziwnie, ale jak ksiądz czy lekarz, którzy mogą poczuć powołanie, tak ja czułam, że chcę być policjantką o dobrym sercu, która zawsze poda pomocną dłoń ludziom w potrzebie. Tak to wszystko postrzegałam.

To, że zostałam policjantką, a dzisiaj dzielnicową, to taka życiowa składowa, z jednej strony marzeń, z drugiej życiowego doświadczenia, które myślę, że każdemu pozwala z empatią patrzeć na innych ludzi. To cecha, której według mnie żadnemu policjantowi nie powinno zabraknąć.

Jaki był Twój dotychczasowy przebieg służby?

Rozkaz personalny przyjęcia do służby do Policji podpisałam 21 maja 2019 roku i dostałam swój pierwszy przydział do Wydziału Patrolowo-Interwencyjnego w Białymstoku. W czerwcu tego samego roku rozpoczęłam szkolenie podstawowe w Akademii Policji w Szczytnie, które ukończyłam w styczniu 2020 roku i niemalże na drugi dzień po powrocie z kursu miałam swoją pierwszą służbę w jednostce.

Pierwsze kroki stawiałam pod okiem najlepszych policjantów tegoż wydziału, którzy muszę z przykrością stwierdzić, przebywają już na zasłużonych emeryturach – jednym słowem miałam się od kogo uczyć. Dostałam nawet swojego partnera, któremu zawsze będę dziękować za pokazanie mi wszystkich aspektów policyjnej służby. Mogę śmiało powiedzieć, że nauczył mnie prawdziwej policyjnej roboty i dzięki niemu nabrałam wiele odwagi oraz doświadczenia, które przydało się, bo za jakiś czas sama byłam dowódcą i „nauczycielem”. Za jakiś czas ja również dostałam pod opiekę młodego policjanta, z którym tworzyliśmy załogę patrolową. W czasach, kiedy służyłam w WPI w Białymstoku, każdy miał przydzielonego do siebie drugiego, stałego policjanta, z którym pełnił służbę. Moje ogniwo liczyło kilkudziesięciu funkcjonariuszy i tworzyliśmy świetny zespół pod okiem fantastycznego kierownika. Czasy służby w WPI zawsze będę mile wspominać.

To poniekąd sprawiło, nie mówiąc już o wspaniałej atmosferze pracy, że ciężko było mi odchodzić, gdy dostałam propozycję przeniesienia do Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego w jednym z komisariatów Policji w Białymstoku. Zostałam zauważona przez kierownika Rewiru Dzielnicowych komisariatu, do którego miałam przejść. Ów kierownik zwrócił uwagę na styl pisania moich notatek z interwencji domowych. Były zawsze bardzo dokładne i chyba tą drobiazgowością utorowałam sobie drogę do kolejnego miejsca służby, tym razem zdobywając policyjne szlify w dochodzeniówce. Wracając do moich notatek, to wspomniany kierownik pokazywał je swoim dzielnicowym – jako wzorowo sporządzoną dokumentację służbową. Dlatego, jak jechali na pierwszą wizytę do rodziny objętej procedurą Niebieskiej Karty, to dostawali niemalże gotowca. Tak, uwielbiałam pisać notatki – mój dowódca w patrolówce przynajmniej miał wtedy chwilę oddechu (śmiech). Małymi krokami zmierzałam do tego, aby zostać dzielnicową. Na to jednak musiałam jeszcze kilka lat poczekać.

W styczniu 2022 roku rozpoczęłam swoją „przygodę” w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym. I nie powiem, bo kolejny raz trafiłam rewelacyjnie, ponieważ dostałam pokój ze świetną kobietą, która wprowadziła mnie w tajniki tej roboty, zdecydowanie różniącej się od pracy „na ulicy”. I nie uwierzysz, zgadnij – jaki przydział spraw dostałam? Były to głównie postępowania z art. 207 i 209 Kodeksu karnego, czyli dotyczące znęcania się nad rodziną i niealimentacji, typowo rodzinne, w których miałam już pewne doświadczenie podparte wiedzą prawną oraz służbą w patrolówce. Chyba wtedy jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że służba w Policji jest właśnie tym, co chcę przez całe swoje życie robić. Praca w dochodzeniówce była dla mnie wielkim wyzwaniem i była bardzo rozwijająca. Lubiłam dociekać, szukać dowodów, dedukować, ale też rozmawiać z ludźmi, zresztą w większości z kobietami, bo to one głównie doświadczały przemocy. Pamiętam każdą z nich, może dlatego, że każdą starałam się zrozumieć i nie powiem, ale też okazać im wiele serca i empatii dla ich trudnego położenia. Czułam moją misję i wciąż zmierzałam w dobrym kierunku, aby stać się jeszcze lepszą policjantką, a w przyszłości może – dzielnicową (śmiech). No cóż z marzeń nie wolno rezygnować i ja wciąż z nich nie rezygnowałam.

W styczniu 2023 roku w mojej służbie nastąpił przełom. Przeniosłam się do garnizonu stołecznego do Komendy Powiatowej Policji w Mińsku Mazowieckim. Nie powiem, bardzo ciężko było mi zostawić swoje rodzinne strony i robotę, która bardzo lubiłam i ludzi, z którymi się zżyłam. Potraktowałam to jako kolejną życiową szansę, którą przyniósł mi los, w tym przypadku w bardzo pozytywnym znaczeniu. Skierowano mnie do pełnienia służby w Zespole Patrolowo-Interwencyjnym w Komisariacie Policji w Sulejówku.

Miałam małe zderzenie z rzeczywistością, bo nigdy nie pracowałam w patrolówce w małym komisariacie. Przypomniały mi się czasy służby w WPI w Białymstoku, gdzie nasze jedno ogniwo miało ponad 20 osób, a tutaj była dużo mniejsza komórka. Dość szybko się zaaklimatyzowałam i zostałam bardzo ciepło przyjęta jako nowy policjant i co najważniejsze jako nowa koleżanka. Uświadomiłam sobie wtedy, jak bardzo brakowało mi roboty „na ulicy”, na pierwszej linii. Wróciłam do czasów przeprowadzania wszystkich interwencji, dosłownie. Począwszy od szczekającego psa sąsiada, kończąc na mojej ulubionej dziedzinie – przemocy domowej i wszystkim, co związane jest z prawem rodzinnym i opiekuńczym.

Nasz komendant chyba poznał się na mnie i na mojej robocie, bo starałam się, jak mogłam, ponieważ w marcu 2024 roku dostałam propozycję objęcia rejonu numer XXII w Sulejówku – jako dzielnicowa. To było spełnienie moich marzeń, nie zastanawiałam się nawet sekundy, wiedziałam, że będzie to przeorganizowanie sobie wszystkiego i takie dwa w jednym, ponieważ „dzielnica” wspomaga również patrolówkę. Wiedziałam, że lekko nie będzie, ale ja wieczna marzycielka z moim w końcu spełnionym marzeniem, ja miałabym nie dać rady (śmiech). I tak oto zostałam dzielnicową.


Podczas analizy teczki związanej z procedurą Niebieskiej Karty
Zdjęcie: Marek Szałajski

Służba dzielnicowego nie jest łatwa. To szerokie spektrum zadań w Policji. Jak Ty postrzegasz tę służbę? Jak wygląda Twój dzień na dzielnicy? Czy lubisz kontakt z ludźmi, zatrzymać się, porozmawiać, pomóc?

Czy nie jest łatwa? Na pewno nie jest trudna, trzeba chcieć rozmawiać z ludźmi i umieć się z nimi komunikować. Niektórzy chcą się po prostu wygadać, bo nie mają na co dzień komu, bo wszyscy domownicy są zabiegani. Trzeba też jasno powiedzieć, że my policjanci, dzielnicowi, jakby nie patrzeć jesteśmy dla nich – dla ludzi.

Czasem i sam dzielnicowy może poczuć się zmęczony, ponieważ spływa na niego wszystko – ludzkie żale, bolączki, historie teraźniejsze i przeszłe, ale także wszelkie złe emocje. Niekiedy trzeba być policjantem dobra rada, dobrym wujkiem, gdy trzeba to i przysłowiowym tym „złym”, czyli takim, który powie wprost to, co jest niewłaściwe, pogrozi palcem, a czasami ukarze mandatem, czy sporządzi notatkę do wykroczenia. Najtrudniejsze w roli dzielnicowego jest chyba to, że jest się w samym środku, epicentrum tej przemocy domowej, niebieskich kart. Dzielnicowy to nie robot bez serca i bez emocji i czasami bywa tak, że wszystko to, co usłyszy się na posiedzeniach grupach roboczych związanych z procedurą Niebieskiej Karty, zostaje w głowie. Sztuką jest panować nad emocjami. Być empatycznym, ale z drugiej strony bardzo obiektywnym, czy nawet asertywnym.

Osobiście nie podchodzę do ludzi w sposób schematyczny, każdemu staram się poświęcić czas i uwagę. Zawsze pamiętam ich problemy, sytuacje, które mi przedstawiają, dlatego łatwiej jest mi później z nimi rozmawiać i być przy nich.

Nie ma też schematu na pracę na dzielnicy, bo każda służba i każdy dzień jest inny. Czasami priorytetem staje się uporządkowanie dokumentacji, zrealizowanie pomocy prawnych dla innych jednostek Policji w Polsce oraz różnych uprawnionych instytucji, niekiedy cały dzień spędzam w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Sulejówku. Praca w obchodzie, interwencja, taka policyjna codzienność. Kiedy jestem ludziom potrzebna, to zawsze jestem dla nich. Właśnie to jest najlepsze w tej policyjnej robocie – każdy dzień jest inny i nie ma czasu na nudę.


Doręczenie pisma procesowego w ramach obchodu rejonu służbowego
Zdjęcie: Marek Szałajski

Jak jest Twoja definicja dobrego dzielnicowego?

Nigdy nie posługiwałam się definicjami, bo kojarzy mi się to z pewnym schematem, ustalonym z góry sposobem postępowania. Jednak postaram się na to pytanie odpowiedzieć, bo sama chcę być jak najlepszym dzielnicowym.

Dobry dzielnicowy powinien być też dobrym człowiekiem, kiedy zajdzie potrzeba, to powinien okazać serce, podać pomocną dłoń, ale i „pogrozić palcem”, czy też skorzystać ze środków karnych przewidzianych prawem, gdy wymaga tego sytuacja i wyjaśnić konsekwencje prawne wynikające z niewłaściwego zachowania. Zgadzam się z tym, że mamy być dla ludzi, ale ci, którzy prawo łamią, muszą mieć świadomość tego, że policjant tj. dzielnicowy będzie wtedy zdecydowanie reagował.

Powiedziałaś nam, że „lubisz pomagać”. Skąd wzięła się ta chęć niesienia pomocy innym. Może udzielałaś się w wolontariacie lub organizacji, której celem było pomaganie?

Niestety nie udzielałam się nigdy w żadnym wolontariacie czy organizacji pomocowej. Nie miałam czasu, zostałam młodą mamą, a chwilę później pochłonęła mnie służba w Policji. Skąd wzięła się u mnie chęć pomagania? Wspomniałam już o tym samym początku. Własne koleje losu, zdobywane na życiowej ścieżce doświadczenie, nauczyły mnie patrzeć na świat w sposób dorosły, dostrzegać w nim dobro, dobrych ludzi, a także nieść pomoc innym i jako policjantka dzielnicowa próbować naprawiać świat i walczyć ze złem. Nie jestem alfą i omegą i nigdy się na taką nie kreowałam. Wiem, że w pojedynkę nie uda się rozwiązać wszystkich problemów. Jeżeli jednak mogę pomóc chociaż jednej osobie, to dla mnie jest to już uratowanie całego świata – całego świata uratowanej osoby. To jest dla mnie najważniejsze. Nie potrafię przejść obojętnie obok ludzi, którzy potrzebują pomocy. Mam taki swój wewnętrzny radar, intuicję, że potrafię wyczuć osobę w potrzebie. Mam świadomość, że Policja nie rozwiąże wszystkich ludzkich kłopotów, ale jako dzielnicowa zawsze staram się jak najwięcej przekazać i doradzić, nawet w kwestii podjęcia dodatkowych kroków prawnych, czy też wskazania właściwej do udzielenia pomocy instytucji.

Jako kobieta, mama, musisz mieć w sobie wiele cierpliwości oraz empatii. Sprawy, którymi się zajmujesz, dotyczą często przemocy w rodzinie, a niekiedy przemoc ta dotyka dzieci? Jak starasz się wspierać osoby potrzebujące pomocy? Może miałaś takie sytuacje w swojej służbie, w których pomagałaś, potrzebującym, bezdomnym. Jeżeli tak, to w jaki sposób?

Chyba jako mama to muszę mieć najwięcej cierpliwości (śmiech). A tak poważnie, to sprawy przemocowe jako dzielnicowa rozpoznaję na co dzień. Moi podopieczni mają do mnie numer służbowy, oni wiedzą, że mogą do mnie zadzwonić i nawet się tak po ludzku – wygadać. Nie oczekują ode mnie tego, żebym dała im złoty środek na rozwiązanie problemów, ale żeby ich wysłuchać w trudnych dla nich chwilach. Pomocy potrzebują nie tylko ofiary, ale także domniemani sprawcy tejże przemocy, bywa, że oni także zwracają się do mnie o pomoc. Przemoc wobec dzieci jest najgorsza, ale my nie wymierzamy sprawiedliwości, od tego są przecież sądy. My jako policjanci, dzielnicowi możemy tylko zminimalizować zagrożenia narzędziami i środkami, które mamy do dyspozycji i to właśnie na co dzień zawsze robimy. Minimalizujemy możliwości powstania zagrożenia dla każdej osoby doznającej przemocy domowej.

Bardzo staram się empatyzować kobiety, które są ofiarami przemocy, doskonale rozumiem ich położenie, też jest kobietą i matką. Zawsze im mówię, tym „moim dziewczynom”, aby nie zamykały się z problemem. Dzwońcie do mnie, rozmawiajcie, powtarzam im, że kobiety są silne i siła jest w nich. Mówię też, aby się nie poddawały. Sama bardzo poważnie podchodzę do swojej pracy i zawsze staram się być otwarta na kontakt z ludźmi, którzy pomocy potrzebują.

Zawsze starałam się ludziom pomagać. Pamiętam jeszcze z Białegostoku dwóch takich bezdomnych, do których zawsze przyjeżdżałam na służbie, pogadać, dowiedzieć się, co u nich słychać, czy potrzebują jakiejś pomocy. W zimie spali przeważnie w noclegowni. Byli to mężczyźni bardzo mocno skrzywdzeni przez los. Faktem było, że kiedyś stracili wszystko przez alkohol, jednak gdy próbowali odbić się od dna, było już za późno. Stracili domy, mieszkania, rodziny. Wylądowali na ulicy. Chociaż byli bezdomni, to ujęło mnie w nich to, że mieli wspaniałe pasje. Jeden był bardzo utalentowanym fotografem, a kiedy pokazał mi swoje prace, to byłam dumna, że poznałam tak wartościowego człowieka. Nie oceniałam i nie stygmatyzowałam go jako bezdomnego. Dla mnie był człowiekiem z duszą i sercem, po prostu skrzywdzonym przez los. Pomagałam, jak tylko mogłam, kupowałam im jedzenie, jakieś bułki, kiełbasę, masło, wędlinę, coś słodkiego, coś do picia – kawę/herbatę. Tyle ile mogłam, tyle dawałam od siebie. Nie potrafiłam przejść obok nich obojętnie. I tak mi zostało do dziś, jak mogę, to pomagam ludziom.

Porozmawiajmy teraz o ostatnich interwencjach i tym, że lubisz pomagać? Opowiedz nam o tych sytuacjach, które Ciebie dotychczas spotkały, w służbie i poza nią. Komu pomagałaś? Jakie to były sytuacje? Czy wymagały od Ciebie szybkiego działania, a może umiejętności oraz doświadczenia związanego z udzielaniem pierwszej pomocy? Co czułaś za każdym razem, kiedy pomogłaś?

Bardzo lubię pomagać, traktuję to jako bardzo ludzką cechę, ale też jako obowiązek wynikający ze słów roty ślubowania. Każdy z nas ma obowiązek pomóc osobie potrzebującej i udzielić natychmiastowej pomocy. Poinformowanie służb o zagrożeniu poprzez wybranie numeru 112 to już jest pomoc. Każdy z nas policjantów zna podstawy udzielania pierwszej pomocy – przynajmniej powinien, bo w służbie są różne interwencje i sytuacje. Zrozumiały jest paraliżujący strach i działająca adrenalina u cywili, jednak u nas funkcjonariuszy tego nie ma, a przynajmniej nie powinno być. Nie ma miejsca na działanie poprzedzone strachem, lękiem, złymi emocjami. Nasze działania podczas udzielania pierwszej pomocy muszą być pewne, konkretne i szybkie, ale i przeanalizowane, bo przecież walczymy o ludzkie życie. Czasem od naszej jednej decyzji zależy to, czy uda się uratować komuś życie, czy nie. Jedna sekunda i może być za późno i może nie być już – co ratować.

Tak było pewnej zimy, gdy jeszcze pracowałam w WPI w Białymstoku. Z moim załogantem, a zarazem dowódcą Adrianem patrolowaliśmy podległy nam rejon. W pewnej chwili zauważyliśmy w oddali kłęby dymu unoszące się nad osiedlem domków jednorodzinnych i za chwilę dostaliśmy informację od dyżurnego, że pali się dom. Było to dosłownie parę ulic od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Przybyliśmy na miejsce, zanim jeszcze dotarła tam Straż Pożarna. Przez myśl nawet nam nie przeszło, aby czekać na strażaków. Dom był otwarty. Ze środka wydobywał się dym. Było ciemno, wbiegliśmy do środka – używając tylko naszych latarek. Celowo nie włączaliśmy światła, aby nie doprowadzić do żadnego zwarcia. Pobiegliśmy na górę i dosłownie obudziliśmy dwójkę dorosłych, pomogliśmy im zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i razem z dziećmi wyprowadziliśmy z budynku w bezpieczne miejsce. Pamiętam do dziś płacz jednego z maluchów, że w środku został pies. W oddali słychać było już dźwięki zbliżającego się wozu strażackiego. Jednak my ofiarnie wróciliśmy po zwierzaka, pomimo tego, że przez dach przechodziły już płomienie ognia. Przecież ślubowałam „nawet z narażeniem życia” – i tego dnia rotę przysięgi wypełniliśmy, pomogliśmy ludziom i uratowaliśmy też psa.

Kolejna sytuacja, która wymagała od nas szybkiej reakcji, to pomoc udzielona mężczyźnie, który leżał w zagajniku obok stawu przy jednej z największych galerii handlowych w Białymstoku. Był widoczny z ulicy, jak leżał na ziemi. Gdy go odwróciliśmy, był siny. Rozpoczęliśmy udzielanie pierwszej pomocy i przez dyżurnego wezwaliśmy karetkę. Okazało się, że mężczyzna miał atak padaczki i przybyliśmy w ostatnim odpowiednim momencie, aby mu pomóc. Nie wiadomo, czy przeżyłby, gdyby nasza pomoc nie nadeszła w porę.

Jeszcze ostatnie sytuacje, styczeń 2025 roku. Na jedną dosłownie najechałam w drodze do komisariatu i naprawdę bez chwili zastanowienia zaczęłam działać. Zobaczyłam człowieka leżącego na jezdni, prawdopodobnie potrąconego przez samochód. Zapewniłam bezpieczeństwo sobie i poszkodowanemu, zabezpieczyłam miejsca wypadku, zajęłam się potrąconym, nakryłam go kocem termicznym, w tym samym czasie powiadomiłam dyżurnego, że jestem na miejscu i udzielam pomocy. Zapobiegłam też oddaleniu się domniemanego sprawcy zdarzenia drogowego.

Kolejne ratowanie ludzkiego życia było dwa dni później, już w służbie. Podczas obchodu i sprawdzania terenu wyłączonego z ruchu – z uwagi na remont i budowę tunelu pod torami, w rejonie Parku Glinianki w Sulejówku usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Ruszyliśmy w stronę słyszalnego głosu. Zobaczyliśmy starszego człowieka, który miał problemy z oddychaniem i uskarżał się na ból w klatce piersiowej. Wezwaliśmy pogotowie ratunkowe i udzieliliśmy mężczyźnie pomocy przedmedycznej. W celu zapobieżenia wychłodzeniu okryliśmy go kocem termicznym i utrzymywaliśmy z nim stały kontakt do momentu, kiedy na miejsce przyjechała karetka i zabrała go do szpitala. Bardzo się ucieszyłam, że uratowaliśmy mu życie. Mężczyzna pomylił drogę i wjechał w miejsce, z którego już nie mógł wyjechać. Leczył się kardiologicznie i gdybyśmy nie zauważyli świateł jego auta i nie podążyli za wołaniem o pomoc, to mogłoby się to dla niego skończyć tragicznie. Pomoc na szczęście nadeszła w porę.

Co czułam, gdy pomagałam? Nic. Uwierz mi, że w chwili pomagania nic. Za to później wielką satysfakcję i radość z uratowania ludzkiego życia. W takich sytuacjach staram się mieć w głowie plan działania, schemat – według którego muszę postępować. Nie ma czasu wtedy na uczucia, moje emocje. To przychodzi dopiero później. Gdy osoba, której udzielaliśmy pomocy, jest już w drodze do szpitala, wtedy potrafi przyjść nawet płacz. To są ogromne emocje i każdy może reagować inaczej, nawet policjant, przecież jesteśmy tylko ludźmi i jesteśmy tak samo wrażliwi, jak inni.

Powiedzieliśmy już o tym, że kobiety w Policji to nie jest słaba płeć? Czy zgodzisz się z naszą tezą? Jakie Ty masz zdanie na ten temat? Czy według Ciebie są w Policji miejsca, w których powinno pracować więcej policjantek? Może powinno być więcej kobiet dzielnicowych. Nasze pierwsze policjantki były skierowane do zwalczania tzw. przestępczości obyczajowej? Czy faktycznie kobiety policjantki mogą sobie lepiej radzić w rozwiązywaniu spraw przemocowych?

Słabą płeć można różnie tłumaczyć, bo jednak kobieta to kobieta. Zdecydowanie uważam, że nie każda kobieta nadaje się do pracy w patrolu, ale to wszystko weryfikuje właśnie ulica, inaczej nie da się tego sprawdzić. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Czasem kobiety łagodzą sytuacje np. podczas interwencji, a czasem bywa odwrotnie. Niekiedy kobieta jest w stanie uspokoić największego „mięśniaka”, a czasem może być tak, że ten wścieknie się jej obecnością, bo np. ma do kobiet jakiś uraz. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć takich sytuacji, dlatego uważam, że każda z pań powinna poczuć smak służby patrolowej, aby odnaleźć swoje „zen”, miejsce w Policji.

Na pewno i tu daję pełną rekomendację, że kobieta pracująca na dzielnicy i znajdująca w środowisku, w którym dochodzi do przemocy domowej, jest lepiej postrzegana przez to środowisko niż mężczyźni policjanci. My kobiety inaczej patrzymy na niektóre sytuacje, my inne słowa słyszymy inaczej, pomimo tego, że słyszy je też nasz kolega policjant. My słyszymy i widzimy inny wydźwięk, inny sens, który nie zawsze zauważą mężczyźni.

Aniu, podobny pogląd wyrażano w latach 20. XX wieku, kiedy uznano, że do Policji powinno się przyjmować kobiety, po to, aby rozpoznawały sprawy tzw. obyczajowe, w których przestępczość dotykała najbardziej kobiety i dzieci, a także tam, gdzie diagnozowano różne problemy społeczne. Czy jesteś podobnego zdania?

Tak zgadzam się z tym. Ktoś miał na to dobry pomysł, aby nas kobiety zrobić policjantkami. Co nie znaczy, że mężczyźni policjanci sobie z tym nie poradzą. Po prostu przy sprawach przemocowych kobieta kobiecie może szybciej zaufać.

Dlatego uważam, że kobiety powinny przebywać w środowiskach takich, gdzie lepiej poradzą sobie w rozwiązywaniu spraw przemocowych. Kobiety, a szczególnie matki mają w sobie wiele empatii, zrozumienia, ciepła, dobroci, takiej matczynej i kobiecej. Za to mężczyźni lepiej radzą sobie z obezwładnianiem osób stwarzających zagrożenie i niereagujących na polecenia policjanta. To są jednak tylko moje rozważania. Tu nie ma jasnej i jednej odpowiedzi, kto się nadaje, a kto nie. Służba w Policji wszystko zweryfikuje i jest najlepszym testem, zarówno na odwagę, jak i na wrażliwość.

Jako kobiecie policjantce, jak Tobie pracuje się z mężczyznami?

Bardzo dobrze. Zawsze obracałam się w towarzystwie mężczyzn i z nimi pracowałam. Gdy studiowałam, to też większą część moich znajomych stanowili mężczyźni. Nie narzekam na płeć męską, dobrze mi się z nimi współpracuje. I myślę, że im ze mną też. W policyjnej robocie musimy na sobie polegać w różnych sytuacjach, a w tych trudnych staram się im pomagać i pokazywać, że ze mnie jest „twarda baba” (śmiech). W środku oczywiście niewiasta o gołębim sercu, czyli taka dobra dusza. Reasumując, lubię pracować z mężczyznami, tak samo, jak lubię pracować z kobietami.

Powiedziałaś nam o swojej pasji związanej ze śpiewaniem? Opowiedz nam o tym, o początkach śpiewania, a może występach? Czy uczysz się zawodowo śpiewu? Jak masz plany związane ze swoją pasją? Czy to jedyne Twoje, tak szerokie zainteresowanie? Czy masz jeszcze inne równie ciekawe?

Jestem duszą artysty i mam kilka pasji. Pierwszą, którą zaszczepił we mnie mój tato i zaczęła się, gdy miałam naście lat – była fotografia. Na 18 urodziny dostałam od taty mój pierwszy profesjonalny aparat, z którym chodziłam dosłownie wszędzie. Robiłam zdjęcia naturze, krajobrazom, rodzinie. Do tej pory uwieczniam piękne chwile w kadrach, aby móc je później umieścić na ścianie albo w albumie.

Druga pasja to śpiew. Zauroczyła mnie nim moja mama, która odkąd pamiętam – miała głos jak anioł, potrafiła i potrafi do dziś tak pięknie śpiewać, że człowiek czuje ciarki na ciele. Jak miałam 5 lat, to zgłosiła mnie na eliminacje do programu telewizyjnego „Od przedszkola do Opola” razem z bratem, który miał wtedy 8 lat – śpiewaliśmy piosenkę „W dzień gorącego lata” zespołu Big Day.

Śpiewanie wróciło do mojego życia, kiedy we wrześniu 2024 roku poznałam niesamowitą osobę, wokalistkę, nauczycielkę śpiewu i kompozytorkę Malwinę, która uczy mnie śpiewu oraz tworzy muzykę do moich piosenek. Dokładnie tak, jestem autorką 7 piosenek, które powoli powstają, aby ujrzeć światło dzienne. Są to moje prywatne teksty, napisane przeze mnie. To także moja idealna forma autoterapii i odskoczni od codziennej służby. Taki konstruktywny sposób na stres.

Zawsze lubiłam pisać, nie tylko teksty piosenek. W wieku 14/15 lat napisałam nawet pierwszą „książkę” składającą się z 33 rozdziałów, ot takie romansidło nastolatki (śmiech). Leży sobie w szufladzie i czeka na swoją kolej. Od lat nastoletnich pisanie sprawiało mi wielką radość, dawało mi oddech w trudnych chwilach. Nigdy nie uciekałam w żadne używki, aby stłumić i zwalczyć emocje, tylko siadałam i pisałam, co czuję i co myślę. Była to zawsze moja forma wyciszenia.

Jestem także w trakcie pisania bajek dla dzieci o tematyce bezpieczeństwa, różnych zachowań ludzi w świecie dzieci. Moim marzeniem jest ich wydanie i chciałabym jako dzielnicowa zorganizować powszechną akcję czytania przedszkolakom właśnie tej książki – bajek dla dzieci.

Nigdy nie uczyłam się zawodowo śpiewania, ale mogę potwierdzić, że moja nauczycielka śpiewu właśnie to robi ze mną – uczy mnie zawodowego śpiewu i mam cichą nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Gdy tylko uda nam się nagrać wszystkie piosenki, to wierzę, że pójdę one w świat.

Śpiewanie moich własnych tekstów daje mi ogromną satysfakcję, ponieważ pomimo tego, że są to moje słowa, gdy je śpiewam, to czuję je bardziej niż wtedy, gdy je pisałam. Czasem musimy przerwać śpiewanie, bo głos mi się łamie, takie targają mną emocje. Wtedy też zapominam o trudach codziennej służby. Chciałabym kontynuować i oddawać się w pełni swoim pasjom i mam nadzieję, że będę miała na nie tyle czasu, ile bym tylko chciała.

Cały czas staram się to wszystko pogodzić, bycie najlepszą mamą, żoną i dzielnicową, co z całego serca pomaga ludziom.


Zdjęcie: Marek Szałajski

Czy bycie dzielnicowym to Twój pomysł na najbliższe lata służby? Czy może chciałabyś podjąć jeszcze inne wyzwania? Jeżeli tak, to jakie?

Obecnie jest mi dobrze, tu gdzie jestem. Kocham to, co robię i kocham to, kim jestem. Może kiedyś, jak mój syn podrośnie na tyle, że nie będzie potrzebował mamy na co dzień, to zmienię zdanie i pójdę w jakimś innym kierunku. Obecnie spełniam się jako dzielnicowa i nie zamieniłabym się z nikim na nic innego. Będąc dzielnicową – mogę osiągnąć wiele, a co najważniejsze jestem dla ludzi.

Ja kiedyś mała Ania z głową pełną marzeń i tym jednym, najważniejszym, żeby zostać dzielnicową, a dzisiaj już duża Anna, powiem, że jestem bardzo spełniona i szczęśliwa i oby tak pozostało, jak najdłużej. A może kiedyś napiszę o tym wszystkim książkę, a może nawet zaśpiewam piosenkę…

Dziękuję za rozmowę.