Aktualności

Policjantki. Historia w pigułce

02.08.2025 • Daniel Niezdropa

O roli kobiet policjantek, o ich historii, wspaniałej zresztą, przypomina każda rocznica i jubileusz powołania tzw. Policji Kobiecej w Policji Państwowej. Przez 100 lat budowały swoją pozycję, aby dziś na równi z kolegami policjantami realizować te same zadania. Od pierwszego dnia pokazały, że stawiane przed nimi zadania są gotowe wykonać wzorowo. Ich pierwszym dowódcą była także kobieta, odważna funkcjonariuszka Stanisława Filipina Paleolog, dzięki której – zaledwie po kilku latach istnienia – Policję Kobiecą w Polsce oceniono na świecie jako wzorcową. Dalszy rozwój przerwały trudne czasy II wojny światowej, jednak po jej zakończeniu rola kobiet policjantek znowu zaczęła przybierać na znaczeniu, czego przykładem jest pierwsza powojenna milicjantka, pełniąca służbę w Warszawie – Leokadia Krajewska „Lodzia” i wszystkie pozostałe milicjantki, a później policjantki, które swoją służbą przez kolejne dziesięciolecia pokazywały, że w kobietach jest „moc” i są gotowe do największych poświęceń. Przypomnimy zatem trochę historii, przeżyjemy jeszcze raz rozmowę z „Lodzią”, która pięć lat temu odeszła na wieczną wartę i pokażemy, że przez ostatnie 100 lat kobiety policjantki wykonały mnóstwo dobrej policyjnej roboty dla formacji, ale co najważniejsze dla całego społeczeństwa.


Policjantka z izby zatrzymań z dzieckiem na ręku, 1939 r., Referat Policji Kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie, rysunek wykonano w 2018 r.
(Autor rysunku: Marek Szałajski)

WALKA Z NIERZĄDEM I HANDLEM LUDŹMI

Ciemna strona Warszawy lat 20. XX-wieku to gangi sutenerów i domy publiczne, do których trafiały niejednokrotnie młode kobiety, bezrobotne, panny, a nawet młode wdowy, wykorzystywane przez osoby prowadzące tzw. przybytki rozkoszy do świadczenia usług seksualnych. W zdecydowanej większości dla prostytutek to nie był ich świadomy wybór, bo duża część z nich nie trudniła się tym procederem z własnej woli. Często wykorzystywano ich trudne położenie i niską świadomość społeczną, przymuszano, sprzedawano, traktowano jak żywy towar, jak współczesne niewolnice.

Na warszawskim gruncie rozwijała swoje macki organizacja przestępcza „Cwi Migdal” założona w Buenos Aires w latach 90. XIX wieku i mająca swoje „filie” w wielu stolicach europejskich, w tym również Warszawie, skupiająca sutenerów, stręczycieli oraz osoby powiązane z organizowaniem prostytucji. Celem stały się kobiety ze środkowo-wschodniej Europy. Na przełomie XIX i XX wieku Ameryka Południowa, a szczególnie kraje, takie jak Argentyna i Brazylia były zarobkowym rajem dla emigrantów z Europy. Osoby powiązane z „Cwi Migdal” korzystały z różnych wybiegów, aby „rekrutować” kobiety do pracy w domach publicznych. Niektóre z nich trafiały wprost z warszawskich domów rozpusty do ich odpowiedników w Ameryce Łacińskiej, a niektóre skuszone wizją łatwego zarobku wyruszały w podróż za ocean, nie wiedząc, że staną się żywym towarem dla handlarzy ludźmi. To były wyjątkowo ciężkie czasy, a prostytucja była dużym problemem społecznym, z którym ówczesne polskie władze starały się z jednej strony walczyć, z drugiej minimalizować i poddać skutecznej kontroli. Dlatego sama prostytucja, choć przed wojną legalna (zabroniona nigdy nie była), to wymagała od kobiet prostytutek posiadania tzw. czarnych książeczek, potwierdzających regularne poddawanie się badaniom medycznym.

W niepodległej Polsce po 1918 roku praktycznie od podstaw tworzono system prawny, dążono do rozwiązań mających na celu przywrócić ład i porządek w wielu sferach, również w kwestii ograniczania chorób oraz ich nosicielstwa. W kwestii zapanowania nad prostytucją, którą oceniano w kontekście rosnących zagrożeń chorobowych, wprowadzono sanitarną reglamentację, czyli obowiązek rejestracyjny dla wszystkich prostytutek, a kontrolę nad tym zagadnieniem przekazano powołanemu w 1922 roku Urzędowi Sanitarno-Obyczajowemu. W międzyczasie wprowadzono też przepisy prawa karnego mające wspomagać likwidowanie tzw. domów publicznych, spenalizowano sutenerstwo (czerpanie korzyści z nierządu), stręczycielstwo (zmuszanie do prostytucji) oraz kuplerstwo (czyli ułatwianie tego procederu).

Prostytutki znalazły się na cenzurowanym, a przepisy prawa, miały jeszcze bardziej zniechęcać je do „zawodu”. Wprowadzono też zakaz utrzymywania domów publicznych, miejsc, które kojarzyły się ze współczesnym niewolnictwem.

Wspomniane działania władz i państwa skutecznie uderzały w handel ludźmi oraz środowiska przestępcze kontrolujące tę ciemną stronę stolicy i innych polskich miast. Do tego doszły zwiększone kontrole Policji Państwowej, sprawdzanie obowiązku rejestracyjnego i przymusowe dowożenie prostytutek na badania, a później na leczenie. Uderzano równie skutecznie w środowiska sutenerów, co było też zasługą policjantek z Brygady Sanitarno-Obyczajowej kierowanej przez Stanisławę Filipinę Paleolog, która tworzyła pierwszą w Policji Państwowej tzw. Policję Kobiecą. Policjantki były zaskoczeniem dla przestępców. Kobiety przejęły rolę mężczyzn policjantów, którym nie było łatwo dotrzeć do środowisk związanych z prostytucją i skutecznie je infiltrować.


Uliczny patrol Policji Kobiecej na ul. Pankiewicza. W tle budowa Dworca Głównego w Al. Jerozolimskich, 1939 r., Referat Policji Kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

To były kobiety do zadań specjalnych i faktycznie przestępczość, której rozpracowaniem się zajęły oraz równolegle realizowane przez nie zadania związane z kontrolą sanitarną, pozwoliły nie tylko rozpoznawać, ale też zwalczać i przeciwdziałać handlowi ludźmi oraz rozwojowi prostytucji.

Policjantki miały na koncie znaczące sukcesy. W latach 1933-1937 dzięki ich pracy operacyjnej i śledczej zlikwidowano warszawskie salony „rozpusty”, w których „pracowały” nieletnie i młodociane prostytutki. Na celowniku policjantek znalazły się też domy publiczne prowadzone przez „Tygrysicę Starego Miasta”, a także lokale, nad którymi „pieczę” sprawowała pewna hrabina zwana w warszawskim półświatku jako „Madame Renée”.

Tych konkretnych przykładów można by zapewne mnożyć, chociaż w wielu sytuacjach przedwojenne, pierwsze policjantki były tzw. cichymi bohaterkami, które musiały wiele razy ryzykować własnym życiem, wchodząc w środowiska sutenerów i kobiecych oprawców. Dzięki ich dowódczyni Stanisławie Filipinie Paleolog można dokładnie poznać ich losy, opisane w autorskiej publikacji, która w 1957 roku została wydana w Londynie pt. „The Women Police of Poland 1925 to 1939”. Polskie wydanie ukazało się w 2020 roku w 95. rocznicę powołania Policji Kobiecej. Jest to doskonałe źródło informacji o służbie polskich policjantek w okresie międzywojnia,
pokazujące jak doskonale Policja Kobieca była zorganizowana.


Obchody Święta Policji Państwowej w Warszawie. Defilada oddziałów Policji Kobiecej na placu Marszałka Józefa Piłsudskiego, 1935 r.
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

WZORCOWA POLICJA KOBIECA (1925–1939)

Na taką opinię polskie policjantki uczciwie sobie zapracowały, pokazując, że w kobietach siła i że są równie skuteczne, jak mężczyźni, odważne i ofiarne. Struktura, zorganizowanie, sposób działania i kompetencje Policji Kobiecej w Polsce były przedmiotem najlepszych ocen i opinii, które wystawiły naszym funkcjonariuszkom policjantki z Europy, a dokładnie Wielkiej Brytanii, a także ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, niektóre źródła mówią też o Japonii. Podobnie zresztą w latach 30. oceniano całą Policję Państwową, stawiając ją za wzór zorganizowania.

Zanim formalnościom legislacyjnym stało się zadość, w Piśmie Ilustrowanym Tygodniowym Dla Kobiet „Bluszcz” z 21 lutego 1925 roku ukazał się artykuł pt. „Policja Kobieca”. Oto jego treść:

„Po próbach, dokonanych w Londynie i Wiedniu, przychodzi kolej na Warszawę. Władze zamierzają przystąpić do zorganizowania policji kobiecej. Zadaniem jej ma być przede wszystkiem walka z nierządem i jego najbardziej zbrodniczą formą, jaką jest handel żywym towarem. Myśl samą powitać należy z największem uznaniem i radością.

Ten, kto zdaje sobie sprawę z niesłychanych szkód, jakie organizmowi społecznemu zadaje nierząd i związane z nim epidemje najpotworniejszych chorób, ten, kto zarazem docenia całą beznadziejność walki policji męskiej z tą chorobą społeczną, ten tylko wie, jakim olbrzymim krokiem naprzód w tej sprawie byłoby powierzenie tej akcji rękom kobiecym.

W Polsce, już w roku 1922 wydano zakaz utrzymywania domów publicznych i oto zakaz pozostał na papierze. „Przedsiębiorcy” tej branży omijają prawo najrozmaitszemi sposobami i bogacą się na krzewieniu trucizny społecznej. Zbogaceni uprawianiem najpodlejszej ze zbrodni, przenikają wraz z rodzinami swemi do wyższych sfer społeczeństwa jako tego społeczeństwa „śmietanka”. Dzięki im i prowadzonej przez nich agitacji tysiące kobiet ginie w upadku i hańbie! tysiące młodzieńców — w domach obłąkanych, lub po innych specjalnych zakładach! A i inni, na półwyleczeni, wnoszą w życie rodzinne najfatalniejsze dziedzictwa i najgroźniejsze możliwości.

Następstwem jest ogólna degeneracja rasy, mały odsetek wielkich zdolności i przeraźliwe spadanie w dół moralnego poziomu społeczeństwa. Witamy więc z radością myśl stworzenia policji kobiecej.

W Wiedniu funkcjonuje już podobno 400 policjantek. W Londynie zorganizowano na początek oddział, złożony z 50-ciu, a następnie wobec wielkich usług, jakie oddział ten oddawał, powiększono liczbę do stu. U nas ma podobno liczebność kobiecego oddziału policyjnego nie przekraczać dwudziestu.

Obawiamy się, że jest to liczba tak mała, że po prostu utonie w morzu rozpanoszonego i trzymającego się solidarnie, zła. Jak słychać, trudności budżetowe są przyczyną ograniczenia pierwotnego projektu, który ustalał również niedostateczną liczbę, 50 policjantek.

Mamy wrażenie, że na wiele rzeczy, znacznie mniej koniecznych, a nawet zgoła zbytecznych, znajdują się stokroć poważniejsze fundusze państwowe. Przyczyną tego „sknerstwa” jest naprawdę niezrozumienie dotąd potworności samego zjawiska i konieczności jak najintensywniejszej z niem walki.

Pamiętajmy, że Polska jest krajem tranzytowym i że jeżeli inne towary ze wschodu nie idą dotąd przez nasze terytorium, to ten nieszczęsny towar ludzki z pewnością transportowany jest w wielkich ilościach. Były bowiem jeszcze za czasów carskich, ziemie dawnej Rzeczypospolitej, rezerwoarem niewyczerpanym, takiem klasycznem Kongo, z którego białe niewolnice wywożono do odległych portów Ameryki południowej. Z tych czasów pochodzi, że wyraz „Polka” jest tam synonimem prostytutki.

A i dziś, czytamy wszak nieustannie, że tu lub ówdzie wpadła policja na trop bandy niecnych handlarzy: w Gdańsku, w okolicach Zamościa, w Łodzi, w Krakowie.

Tylko, że sprawy te nigdy nie mają epilogów. O ujęciu zbrodniarzy, o stawieniu ich przed sądem, o ukaraniu nie słychać! Natomiast nie ma prawie dnia, by pisma nie donosiły o zaginięciu młodych dziewcząt, dzieci. A przecież to, co transpiruje na zewnątrz — to minimalna cząstka potwornego potoku zbrodni i występku, szumiącego w podziemiach życia.

By do tych podziemi dotrzeć i choć w małej części oczyścić od straszliwych szkodników – ileż doskonale wyrobionych i ideowo traktujących zadanie swoje, sił potrzeba! Czuwanie nad emigracją kobiecą, straż w miastach portowych, zwiedzanie okrętów, hotelów, schronisk emigracyjnych, nie mówiąc o spelunkach samej Warszawy, o targowiskach brudnych miasteczek kresowych, o nierządzie wykwintnym, a najbardziej zbrodniczym: na to wszystko 20 sił policyjnych. Czy nie wygląda to wprost śmiesznie?!

Drugim błędem, który zakrada się pono w powstającą organizację policji kobiecej – to zbyt niskie normy przewidywanych płac. Jeżeli daje się człowiekowi pensję, z której bezwzględnie utrzymać się nie może, popycha się na drogę występku tego, który ma być tarczą dla społeczeństwa przed występkiem. Zbyt niskie pensje policjantek za ich trudną i niebezpieczną służbę – spaczyć mogą cały pomysł i w rezultacie dać haniebne fiasco.

Wreszcie nasuwa się jeszcze jedna uwaga. Dowództwo bezpośrednie oddziału policji kobiecej winno znajdować się w ręku kobiety. W pierwszym bowiem razie, mogłoby dojść do zgoła niepożądanych konfliktów.

Polska znajduje się w tem szczęśliwem położeniu, iż posiada dość liczny element kobiecy, który przeszedł szkolenie wojskowe, znajdował się wiele razy w obliczu niebezpieczeństwa, z powodzeniem pełnił służbę wywiadowczą. Do tego elementu sięgnąć trzeba, wybierając jednostki jak najbardziej ideowe, jak najlepiej pojmujące powagę swego zadania.

Trzeba jednak wynagrodzić je tak, by mogły niepodzielnie oddać się służbie, trzeba też stworzyć im warunki pracy, jak najbardziej odpowiadające celowości tej służby”.

Ileż mądrości, przenikliwości i rozwagi miał w sobie autor tego artykułu, który wprost pochwalił pomysł utworzenia Policji Kobiecej, ale też podjął wiele ważnych aspektów i pytań, czy to ma sens? czy to się sprawdzi? czy nie jest ich za mało? Stwierdził też, że oddziałem powinna dowodzić kobieta, że policjantki muszą dobrze zarabiać i przede wszystkim mieć godne warunki pracy.

Kilka dni po publikacji w „Bluszczu”, 26 lutego 1925 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych Cyryl Ratajski polecił utworzenie Policji Kobiecej. Dopełnieniem tej decyzji było podpisanie przez Komendanta Głównego Policji Państwowej inspektora generalnego Mariana Borzęckiego dokumentów mających zapoczątkować przyjmowanie kobiet do służby w Policji Państwowej.

To wszystko było jednak następstwem wcześniejszych wydarzeń i wniosku, jaki do polskiego rządu skierował Polski Komitet Walki z Handlem Kobietami i Dziećmi. Zgodnie z przekazanym parlamentarzystom założeniem kobieca jednostka miała realizować zadania mające na celu przeciwdziałanie prostytucji oraz zwalczać i zapobiegać negatywnym zjawiskom społecznym i przestępczym, takim jak handel ludźmi, w tym kobietami oraz dziećmi. Komitet wypełnił tym samym zobowiązania, jakie zostały na niego nałożone (także na inne komitety narodowe) podczas VI Międzynarodowego Kongresu Zwalczania Handlu Kobietami i Dziećmi, który odbył się w austriackim Grazu we wrześniu 1924 roku. To właśnie ten kongres był ważnym przyczynkiem do zorganizowania oddziałów Policji Kobiecej w niepodległej Polsce. Podobne oddziały zostały już wcześniej utworzone i sprawdzały się w innych krajach, między innymi od 1880 roku w Stanach Zjednoczonych i 1914 roku w Anglii.

„Nie od razu Rzym zbudowano” – to stare polskie przysłowie mówiące, że wielkie sprawy potrzebują czasu, doskonale tutaj pasuje. Bo ten właśnie czas okazał się istotny, a tempo w jakim rozgrywały się kolejne wydarzenia z historii Policji Kobiecej pokazało, że jej twórcom zależało na stworzeniu solidnych podstaw, które miały być trwałym filarem w policyjnej reformie.

Na dowódcę Policji Kobiecej wyznaczono kobietę z doświadczeniem wojskowym, obrończynię Lwowa, żołnierkę, sanitariuszkę, urzędniczkę, kobietą nie tyle wszechstronną, ile mądrą i odważną, która swoją charyzmą miała na kolejne 14 lat nadać kierunek rozwoju tej formacji. Stanisława Filipina Paleolog, bo o niej mowa, zwana „komendantką” otrzymała bardzo odpowiedzialną misję. Pod jej dowództwem Policja Kobieca wyrosła na formację znaną nie tylko w Europie, ale i na świecie.


Pierwszy kurs wywiadowczyń służby sanitarno-obyczajowej Policji Państwowej w Warszawie, 1925 r.
Fotografia grupowa policjantek z komendantem szkoły podinspektorem Janem Schuchem (siedzi 3. z lewej), podinspektorem Władysławem Sobolewskim (4. z lewej) i starszą przodownik Stanisławą Filipiną Paleolog (siedzi 4. z prawej, w jaśniejszym stroju),
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

„Komendantka” i jej podwładne, w liczbie sumarycznej 30, zostały skierowane na pierwsze szkolenie, które rozpoczęło się w Głównej Szkole Policyjnej w Warszawie 16 kwietnia 1925 roku. Dla kobiet nie było tam taryfy ulgowej, a zakres programowy obejmował takie same przedmioty i zagadnienia, w jakich szkolono mężczyzn policjantów. Policjantki z racji specyfiki przyszłych zadań miały zorganizowane zajęcia dodatkowe z pracy socjalnej oraz przepisów sanitarnych. Po zakończeniu szkolenia nowe funkcjonariuszki skierowano do służby, 23 z nich wraz z Komendant Główną Policji Kobiecej Stanisławą Filipiną Paleolog rozpoczęło służbę w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym w Warszawie (VI Brygada Urzędu Śledczego Miasta Warszawy), a pozostałe 7 trafiło na służbę do Łodzi. W 1939 roku w Policji Państwowej służyło już prawie 300 policjantek.

Pierwsze funkcjonariuszki były wybierane i selekcjonowane przez organizacje społeczne, jednak kolejne dobory odbywały się już w oparciu o konkretne kryteria przyjęcia do służby oraz zasady, jakie miały w tym zakresie obowiązywać. Policjantki musiały wykazać się nieposzlakowaną opinią, pracą społeczną bądź urzędniczą, doświadczenie wojskowe również było mile widziane. Musiały być też starsze niż 25 lat, a wymagane wykształcenie miało być co najmniej ponadpodstawowe.


Zakończenie kursu dla policjantek w Warszawie, 1935 r.
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Późniejsze zasady selekcji do Policji Kobiecej były bardziej restrykcyjne. Policjantką mogła zostać wyłącznie panna albo bezdzietna wdowa w wieku od 25 do 40 lat. Był jeszcze jeden haczyk – kandydatka musiała się zadeklarować, że jej stan cywilny nie ulegnie zmianie przez 7 lat od wstąpienia do służby. To było wyrzeczenie, które sprawiało, że niejedna chętna do podjęcia służby musiała zrezygnować, ale takie były realia i takie zasady wobec kobiet przyjęto. Do tego musiała być dobrego zdrowia i mierzyć co najmniej 164 cm wzrostu. W służbie kobiety też obowiązywały pewne zasady: nie mogły się malować, musiały mieć krótką fryzurę, a włosy mieć upięte zgodnie z regulaminem. Policjantka musiała też być wykształcona. Przepustką do formacji było ukończenie 7 oddziałów szkoły powszechnej albo co najmniej 4 klas szkoły średniej. Nawet wobec mężczyzn, kandydatów na policjantów, nie stosowano aż tak ostrych kryteriów. Policja Kobieca miała być z założenia służbą prestiżową.


Odprawa policjantek, 1935 r., Referat Policji Kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Pierwsze policjantki nie miały jeszcze skonkretyzowanych mundurów, bo w większości realizowały zadania w służbie śledczej. Historyczne przekazy mówią, że w tym czasie funkcjonariuszki do służby ubierały się w bluzy z tzw. szarego drelichu, które były zapinane na męską stronę. Policjantki nosiły też długie i wąskie spódnice, w których zastosowano tzw. kontrafałdę rozpinaną, aby kobiety mogły bez przeszkód biegać, na głowach nosiły berety. Pistolet kobiety nosiły w futerale na pasie po lewej stronie ciała. Dopiero od 1935 roku w związku z wydanym rozporządzeniem zaczął obowiązywać wzór umundurowania przewidziany wyłącznie dla kobiet policjantek. Od tego roku datuje się też rozwój Policji Kobiecej aż do rozpoczęcia wojny w 1939 roku, która niestety zaburzyła jej funkcjonowanie.


Policjantki z chłopcem w drodze do izby zatrzymań, 1939 r., Referat Policji Kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)


Policjantki podczas służby w izbie zatrzymań, 1939 r., Referat Policji Kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie, Referat policji kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)


Policjantka podczas pracy w kancelarii, 1935 r., Referat Policji Kobiecej Centrali Służby Śledczej w Warszawie
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Międzywojnie pokazało, jak sprawnie i efektywnie można budować i tworzyć policyjną formację. Stanisławie Filipinie Paleolog udała się wielka rzecz, bo swoją służbą zarówna ona sama, jak i wszystkie policjantki Policji Państwowej na zawsze odmieniły całą formację, zajmując w niej trwałe miejsce. I choć czas wojny odebrał im możliwości dalszego rozwoju, to filary Policji Kobiecej przetrwały. Dzisiaj bez kobiet policjantek Policja nie byłaby taką, jaką jest. Należy wspomnieć, że w czasach okupacji hitlerowskiej polskie policjantki, w tym ich „komendantka” aktywnie włączały się w działalność konspiracyjną. Stanisława Filipina Paleolog nie odeszła w tym czasie ze służby, równolegle współorganizowała Państwowy Korpus Bezpieczeństwa i aktywnie działała w Armii Krajowej i Związku Walki Zbrojnej. Brała też udział w Powstaniu Warszawskim. Trwale zapisała się w historii Polskiej Policji.

PIERWSZA PO WOJNIE – LEOKADIA KRAJEWSKA „LODZIA”

To była prawdziwa ikona powojennej Policji, czyli Milicji Obywatelskiej, ale czy w tym przypadku nazwa ma dzisiaj znaczenie? Swoją postawą dała prawdziwe świadectwo, że służbę i ludzi traktuje się z szacunkiem, a mundur zakłada po to, aby pomagać i chronić. Mówi się, że to pierwsza powojenna milicjantka, a przynajmniej jedna z pierwszych, którym w niełatwym czasie przyszło pełnić służbę. Leokadia Krajewska była bardzo lubiana i często stawiana za wzór w formacji, również w późniejszej Policji. Pisano o niej wiersze, śpiewano piosenki, była bohaterką filmów i kronik filmowych, ale była przede wszystkim doświadczoną funkcjonariuszką, autorytetem dla wielu koleżanek i kolegów. 9 sierpnia 2020 roku odeszła jednak na wieczną wartę. Podobnie jak twórczyni Policji Kobiecej Stanisława Filipina Paleolog, ona również w policyjnej historii ma swoją zasłużoną kartę.


Leokadia Krajewska (Lodzia Milicjantka) kieruje ruchem w Al. Jerozolimskich przy skrzyżowaniu z ul. Bracką w Warszawie, 1947 r.
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

W marcu 2013 roku w Stołecznym Magazynie Policyjnym ukazał się wywiad z „Lodzią” autorstwa Ewy Szymańskiej. Przypominamy fragmenty tej ciekawej rozmowy.

Była pierwszą milicjantką w powojennej Warszawie. Kierowała ruchem przy największych arteriach stolicy: pl. Trzech Krzyży, pl. Teatralnym, przy skrzyżowaniu ulicy Bednarskiej, przy Krakowskim Przedmieściu, ulicy Żelaznej, a także przy pl. Bankowym. Co by tu nie mówić, Pani Leokadia Krajewska, dzięki pogodzie ducha i nieodpartemu urokowi, podbiła serca nie tylko jako milicjantka, ale również jako kobieta.

- To były ciężkie czasy – wspomina Pani Leokadia – byłam sama w Warszawie. Mama moja znajdowała się w obozie koncentracyjnym, a siostra została wywieziona na roboty do Niemiec. Jeszcze podczas wojny pracowałam u szewca na ulicy Chmielnej. Jak przyszło wyzwolenie Warszawy, trafiłam do Czerwonego Krzyża na Pradze. Miałam siedemnaście lat, kiedy mój sąsiad, który wstąpił do milicji, powiedział „Jesteś wysoka, robią nabór kobiet do milicji, idź, a zobaczysz, przyjmą Cię”. Poszłam i przyjęli. Wieku wtedy nikt nie sprawdzał. Czasy powojenne były dla wszystkich trudne [...].

Los chciał, że trafiłam do ruchu drogowego. Przeszkolenie kierowania ruchem na drodze przeszłam na Targówku, na Ormiańskiej. Pracowały ze mną inne panie, jednak one „wykruszyły się” z różnych powodów. Do moich głównych zadań należało kierowanie ruchem drogowym na największych skrzyżowaniach w Warszawie. Dzięki temu stałam się rozpoznawalna. I tak na przykład, po zakończonej służbie musiałam samodzielnie ze skrzyżowania zabierać na bazę specjalny ciężki podest, na którym stałam przez cały dzień i kierowałam warszawskim ruchem. Pomagali mi w tym przypadkowi ludzie. Pomimo że wystawiałam mandaty, ludzie mnie lubili. Miałam nawet kilku adoratorów. Jeden chciał zostać lekarzem. Przejeżdżał codziennie przez skrzyżowanie, na którym stałam i kierowałam ruchem. W końcu się odkochał. Oj, kochało się we mnie wielu mężczyzn – śmieje się Pani Lodzia. Raz do mnie i do kolegi strzelał jakiś człowiek. Schowaliśmy się wtedy do budki wartowniczej, w której pracował pan, który włączał w Warszawie na tym rondzie światło. Pamiętajmy, to były czasy powojenne, a Warszawa podnosiła się ze zgliszczy. Sam Topolski rysował mnie na skrzyżowaniu. To były dla mnie cenne chwile.


Leokadia Krajewska (Lodzia Milicjantka) na służbie w Warszawie, 1948 r.
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)


Leokadia Krajewska (Lodzia Milicjantka) na służbie w Warszawie, 1948 r.
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Pani Leokadia wspomina, jak w dniu swoich imienin, urodzin przychodzili do niej na skrzyżowanie mieszkańcy Warszawy z kwiatami, balonami. Z okazji imienin śpiewała dla niej 100 lat orkiestra z Chmielnej.

Schowałam się wtedy do pobliskiej kamienicy, było mi niezręcznie – opowiada. – Tak okazywano mi sympatię – śmieje się Pani Leokadia. Wyrazy uznania miałam na każdym kroku – wspomina. Nie ukrywam, cieszyłam się, że ludzie mnie lubią.

Pani Leokadia, piękna i dojrzała kobieta, będąc młodą osobą, musiała przyciągać niejedno męskie spojrzenie. Czy mąż był o nią zazdrosny?

Trochę – uważa nasza bohaterka – miałam 22 lata, kiedy wyszłam za mąż za kolegę po fachu. Zawodowo, każdy z nas robił swoje. Ja przez kilka lat pracowałam w ruchu drogowym. Potem trafiłam do wydziału łączności, inspekcji i szkolenia, byłam też sekretarką, maszynistką, kierownikiem hali maszyn. Poznałam pracę w dochodzeniówce. W tym też czasie przyszły na świat dzieci. Godziłam służbę z byciem mamą i żoną [...]. W 1968 roku dostałam stopień oficerski. W tamtych czasach nie musiałam kończyć dodatkowych szkół. To był rodzaj wyróżnienia.

„Lodzia” odeszła na wieczną wartę 7 lat później, skończywszy 92 lata (wywiadu udzieliła SMP mając 86 lat). W ostatniej drodze towarzyszyli jej policjanci stołecznej drogówki.

POLICJA KOBIETAMI STOI – DZISIAJ I JUTRO

Przez ostatnie 100 lat da się zauważyć jeden ważny trend, kobiet policjantek przybywało i cały czas przybywa. W 1939 roku wyszkolonych policjantek było prawie 300 i stanowiły 1% całej formacji Policji Państwowej. Przed 1990 rokiem kobiety w służbie stanowiły około 8% całej formacji.


Milicjantka rozdaje naszywki. I Szkolne Zawody Młodzieżowych Drużyn Ruchu w Warszawie, 1977 r.
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Po przekształceniu MO w Policję dostrzeżono potrzebę poprawy wizerunku służby, co znalazło odzwierciedlenie w napływie kobiet. W 1990 roku policjantki stanowiły już 9,3% stanu osobowego Policji, a rok później prawie 10%. Obecnie odsetek procentowy policjantek wynosi 21%. Są obecne w każdej służbie: 8 tysięcy w kryminalnej, 11 tysięcy w prewencyjnej, około 1300 w logistyce, mamy też 11 kobiet w służbie kontrterrorystycznej i 4 w lotnictwie policyjnym.

Jak wynika z tegorocznych danych MSWiA, nastąpił znaczny wzrost zainteresowania pełnieniem służby przez kobiety. Stanowiły one ponad 38% wszystkich osób, które podeszły do procedury doboru. Kobiet policjantek w Policji cały czas sukcesywnie przybywa. W 2022 roku było ich 18 759, a w 2024 roku – 20 323. Warto nadmienić, że policyjną służbę wspiera prawie 25 tysięcy pracowników cywilnych, z czego 18 tysięcy to kobiety.


Policjantki z Oddziału Prewencji Policji w Warszawie i Wydziału Doskonalenia Zawodowego Komendy Stołecznej Policji
Zdjęcie: Marek Szałajski

W garnizonie stołecznym kobiety liczą się w policyjnych statystykach kadrowych. Obecnie służbę pełni ponad 1700 policjantek. Najstarsza z nich ma 65 lat i pracuje w Wydziale Administracyjno-Gospodarczym Komendy Stołecznej Policji. Natomiast najstarsza stażem służby policjantka (36 lat w mundurze) pracuje w WRD KSP. Stanowiska kierownicze zajmują 153 policjantki. Są kierownikami, naczelnikami wydziałów, komendantami.

22,9% – taki jest współczynnik zatrudnienia kobiet względem mężczyzn w garnizonie stołecznym.

Kobiety mają w Policji swoje trwałe miejsce, dzięki odwadze, ciężkiej pracy, poświęceniu i przede wszystkim dzięki sobie.