Ciasta nie dali...
29.10.2009 • Mariusz Mrozek
Do domu państwa Stanikowskich w Jabłonnej wpadłam z Warszawy jak po ogień. Dwa razy wracałam do samochodu po rzeczy. Jednak nie zraziłam tym domowników. Przy samym wejściu zostałam ochroniona przed biegającymi psami: Tobim - psem mamy Pani Izy oraz pupilką Olgi - sunią Miriam. Pani Iza Stanikowska, policjantka z 20 letnim stażem, pełni służbę w Komendzie Rejonowej Policji Warszawa V. Przywitała mnie bardzo serdecznie.
Usiedliśmy wygodnie na kanapie i w fotelach, w przestronnym salonie o ścianach spokojnego łososiowego koloru. W telewizji leciał serial Detektywi. Po prezentacji, Pani domu zaproponowała herbatkę. Była wyjątkowa, jak jej domownicy. Poznałam głowę rodu Pana Wojtka oraz 21 letnich bliźniaków: Olgę i Bartka. Wyjaśniono mi, że są szczęśliwcami i mają jeszcze starszą córkę Dagmarę, która już usamodzielniła się i od sierpnia planuje być żoną policjanta. Pan Wojtek zadbał o zimne napoje. Zaczął wspominać, jak to żona opiekowała się małymi bliźniakami i starszą córką. Wiedząc, że nikt nie powinien siedzieć w domu dłużej niż 2 lata, sam zainicjował wstąpienie żony do policji. Na początku kariery zawodowej żony, on przejął obowiązki związane z zawożeniem i odbieraniem dzieci z przedszkola. Zmiana stanowiska spowodowała, że mógł być bardziej dyspozycyjny dla rodziny. Pani Iza spoglądając na męża z troską, potwierdziła skinieniem głowy jego wyznania. Sama jako młoda policjantka musiała być w służbie na każde wezwanie. Na początku trafiła do Wydziału Ruchu Drogowego. Tam poznała wspaniałych ludzi. Zaszczepili w niej miłość do munduru i sumienność w obowiązkach służbowych.
Po pierwsze: zaufanie
Potem trafiła do Komisariatu na Radarową. Bartek - zaśmiał się, - że to 13 posterunek. Tu, kierując się matczyną troską, posłała dzieci do przedszkola i następnie do szkoły podstawowej, blisko miejsca pracy. Olga wspomina, że czasami przychodzili z bratem do mamy pracy i rysowali domki. Żeby tego nie robić, od czwartej klasy szkoły podstawowej, wracali sami z Włoch do domu na Tarchomin. Bartek wspomina, że jeszcze nie zdążyli otworzyć drzwi, a już słyszeli kontrolny telefon od mamy, bądź taty. Rodzice zgodnie oświadczają, że ufali im. Tylko z troski potwierdzali ich powrót do domu. Bliźniacy pokiwali przecząco głowami. Twierdząc, że była to wzmożona kontrola. Pani Iza śmieje się i w końcu pasuje. Potwierdza spostrzeżenia dzieciaków. Jednak doskonale pamięta, jaki wpływ miała praca w dochodzeniówce na wychowanie dzieci. Jeździła na wydarzenia, gdzie oglądała takie rzeczy, do których zwykły śmiertelnik nie ma dostępu. Ostrzegała córki Dagmarę i Olgę przed światem pełnym przemocy. Chciała córki i syna ustrzec przed pochopnymi decyzjami, bólem, krzywdą. Pan Wojtek twierdzi, że kiedy posiada się wiedzę to można przewidzieć sytuację. Żona odpala drugiego papierosa. Zawsze opowiadała dzieciom o czyhających niebezpieczeństwach. Ojciec rodziny wspomina jak to mieszkali w wojskowym bokowisku. Tam zawierali pierwsze przyjaźnie. Dzieci do tej pory wracają na Tarchomin. Tam się dobrze czują. Dziś mają przede wszystkim przyjaciół w środowisku wojskowym i policyjnym. Jednak i wśród tego środowiska, - wspomina Bartuś - znaleźli się źli ludzie. Doświadczył kradzieży z rozbojem. Później przestępcy go zastraszali. Do działania wkroczyła mama. Profesjonalnie podeszła do sprawy. Bartek mówi, że stracił wtedy kolegów, jednak zyskał prawdziwych przyjaciół. Nie raz słyszał za sobą cierpkie słowa w stylu - konfident. U Pani Izy wygrał zdrowy policyjny rozsądek. Po latach syn jest jej za to wdzięczny. Sprawca poniósł karę i stał się podobno lepszym człowiekiem.
Przeprowadzka do domu w Jabłonnej nie była dla dzieciaków łatwa, ale teraz są szczęśliwi. Kiedy tylko chcą to odwiedzają znajomych.
Bartek wreszcie dochodzi do głosu i wspomina, jak chciał wstąpić do Policji. Jednak w doborze kadr zniechęcono go. Policjant, z którym rozmawiał kazał wybrać: praca albo nauka. Wybrał to drugie. W chwili obecnej zastanawia się nad sensem służby w Policji. Małe zarobki skutecznie zniechęcają młodych do pracy w formacji. Teraz pracuje, całkiem nieźle zarabia i to, co dla niego najważniejsze - studiuje. Olga nic się nie odzywa. Mama z dumą mówi, że ekonomia jest zamiłowaniem córki, zresztą ma to po niej.
Po drugie: zrozumienie
Pani Iza wspomina, że przed laty starała się tak dopasować służby, aby nie kolidowały z uroczystościami domowymi. Pan Wojtek wiedział, jaki to system pracy. Sam przeszedł w wojsku szkołę życia. Niestety szkolny czas dzieci był jakby napiętnowany służbą żony. Dzieci szybko musiały się usamodzielnić. Pan Wojtek wspomniał jak ostatniej nocy Iza musiała po godzinie powrotu do domu wracać do pracy i była tam do 3 nad ranem. Jak sam mówi, to nie jest powód do napięć w domu. Pełne zrozumienie! Bartek - się śmieje, - że troszkę szkoda mamy, ale sama wybrała. Poza tym, - dodaje mąż - kiedy pracowała w dochodzeniówce przy oszustwach, musiała brać dyżury też w święta. Jak sama mówi ta praca dawała jej wiele satysfakcji. W tej chwili służba na Żoliborzu również przynosi jej wiele zadowolenia. Nie raz słyszy od policjantów cierpkie słowa, ale wie, że swoją pracę wykonuje kompetentnie. Ma na to wpływ dobra atmosfera, która jest więcej warta niż większa pensja. Pan Wojtek z dumą opowiada, kiedy żona musiała kończyć kolejne szkoły w Policji on przejmował jej obowiązki. Sam organizował święta, choć przyznaje, że pomagała mu w tym teściowa. Szyja rodziny pamięta, jak była na szkole podoficerskiej, potem aspiranckiej myślała, że to już koniec jej edukacji. Zdawała sobie sprawę, że na każdy awans musi sobie zapracować. Zapracowała na: oficera policji.
Pan Wojtek twierdzi, że w życiu są takie chwile, kiedy serduszko szybciej bije. W ubiegłym roku w Święto Policji z synem byli na wręczeniu awansu żonie. To właśnie ten dzień. W tygodniu każdy jest zabiegany, zajęty swoimi sprawami. Pani Iza czule spogląda na syna i męża. Małżonkowie mają wspólne hobby, film, kino, teatr. Poza tym w dniu św. Patryka wychodzą na zielone piwo i przedstawienie do teatru ,,Rampa”. Urlopów za bardzo nie planują. Są to raczej spontaniczne kilkudniowe wypady.
Poznali się jak byli młodymi ludźmi. Pani Iza była współpracownikiem mamy Pana Wojtka. Ten zaciekawiony nową pracownicą, postanowił podbić jej serce. Po dwóch latach pobrali się. Wówczas pan domu był już zawodowym żołnierzem. Własne doświadczenie pozwoliło mu patrzeć na sprawy zawodowe żony z większy dystansem. Zdaje sobie sprawę, że mundur powoduje utożsamianie się z organizacją. Nasza rozmowa dobiega końca. Przed odejściem oglądamy rodzinne zdjęcia. Państwo Stanikowscy z dumą pokazują mi gablotę ze starymi rodzinnymi zdjęciami, którą otrzymali w prezencie od dzieci na 30 rocznicę ślubu. Tak, to jest szczęśliwa rodzina.
mł. asp. Ewa Szymańska-Sitkiewicz