Z życia garnizonu

SAMOBÓJCY - pisarze XXI wieku? rozważania po służbie

04.03.2013 • Michał Całusiński

Kiedyś w czasopiśmie internetowym „Witryna” natknęłam się na felieton, w którym to Jerzy Kosiński (polsko – amerykański pisarz), ludzi piszących listy samobójcze określił jako tych, którzy kończą swoje życie jako pisarze.

Idąc w kierunku myśli Kosińskiego, pisarz jest twórcą dzieła, na które składa się szereg wydarzeń. Mianem samobójcy z kolei określa się człowieka, który świadomie odbiera sobie życie. Do aktu samobójczego nigdy nie dochodzi bez powodu, wyjątkiem jest choroba psychiczna. Najczęstsze motywy samobójcze leżą u podłoża: wszelkiego rodzaju konfliktów rodzinnych, złych warunków ekonomicznych wywołanych problemami finansowymi (często utratą pracy), problemów szkolnych, zawodów miłosnych, utraty osoby bliskiej, nieuleczalnej choroby, depresji, ciężkich przeżyć. Ogólnie rzecz ujmując, na podjęcie decyzji o odebraniu sobie życia, wpływają   zazwyczaj dramatyczne wydarzenia poprzedzające akt samobójczy.

Można więc po części przyznać rację Kosińskiemu, który doszukał się podobieństwa między pisarzami a samobójcami. Różnica w zasadzie jest taka, że pisarz tworzy swoje dzieło w formie pisemnej. Samobójca z kolei, nim zdecyduje się podać ostatni komunikat, którym jest list pożegnalny, stosuje przekaz słowny. Gdy rozpaczliwe wołanie o pomoc nie spotyka się z odzewem, ostatni i często jedyny utwór samobójcy kończy się przesłaniem, które dopiero po jego śmierci zyskuje na znaczeniu. Oczywiście nie każdy samobójca ma w zwyczaju żegnać się, ale ja skupiłam się na „pisarzach Kosińskiego”.

Pracując 7 lat w Pogotowiu Policji 997/112, niejednokrotnie miałam do czynienia z samobójcą. Rozmowy z osobami znajdującymi się w kryzysie emocjonalnym są bardzo trudne. Często taka osoba dodatkowo jest pod wpływem upojenia alkoholowego, nie chce podać adresu, a w tej sytuacji liczy się każda minuta. W większości przypadków tacy ludzie dzwonią po to, by się wyżalić, wypłakać w słuchawkę, podzielić się po prostu swoimi problemami. Łatwiej, jak twierdzą, jest im porozmawiać z kimś obcym. Dzwoniąc na 112 nie muszą patrzeć na rozmówcę, co jest  dla nich dodatkowym komfortem. Nie zmienia to jednak faktu, że w trakcie rozmowy z taką osobą, jest się odpowiedzialnym za jej życie. Trzeba tak prowadzić dialog by kogoś nie zranić. Każde wypowiedziane słowo jest na wagę złota. Nie wolno nikogo oceniać i najważniejsze -  trzeba przede wszystkim wysłuchać.

Samobójcy to często ludzie samotni, opuszczeni przez osoby najbliższe, starcy pozostawieni bez opieki. Są to ludzie, którzy nie radzą sobie finansowo, zalegają z opłatami, nie są w stanie zapewnić dzieciom godnych warunków do normalnego funkcjonowania. Przyczyną takich tragedii jest często alkoholizm jednego z rodziców. Dzwonią też nieszczęśliwie zakochani, alkoholicy oraz narkomani po odwyku, którzy mimo podjętej próby wyjścia z nałogu, dalej z nim sobie nie radzą. Zdarzają się również ludzie wychowani w patologicznych rodzinach, gdzie poszczególne etapy dorastania były prawdziwym piekłem. Osoby te nie doświadczyły miłości, troski, przywiązania, nie wyniosły z domu żadnych wartości. Dziś żyją w strachu, są zagubieni, odczuwają ból istnienia – takie życie stworzyli im wiecznie pijący i awanturujący się rodzice. To są bardzo nieszczęśliwi  ludzie.

Do samobójców najczęściej należą ludzie bardzo inteligentni, którzy swoją wrażliwością przewyższają zwykłego śmiertelnika, stąd ich targnięcie się na życie. Nigdy nie zapomnę młodego chłopaka, który przeżywał zawód miłosny, był pod wpływem alkoholu i oświadczył, że chce skoczyć z mostu. Cholera – z którego mostu? – pomyślałam. Rozmówca był wyjątkowo uparty, nie chciał zdradzić, gdzie się znajduje, ciągle powtarzał tylko, że za chwilę skoczy. Zapytałam go, co widzi przed sobą? Chyba nieświadomie odpowiedział, że „dużą palmę”. Kamień spadł mi z serca, teraz wiedziałam, że chodzi o most znajdujący się przy rondzie Charlesa De Gaullea. W tej sytuacji należy zauważyć, że alkohol dodaje odwagi i tu znowu liczy się każda minuta. Józef K. – tak go nazwałam - przypominał mi głównego bohatera ”Procesu” Kafki - zdążył napisać list pożegnalny, czyli o „mały włos nie skończył jako pisarz Kosińskiego”.

Po kilku dniach zadzwonił ponownie na numer alarmowy. Podziękował mi, że odwiodłam go od czynu, który chciał popełnić. Opowiedział o swoim trudnym dzieciństwie, o śmierci matki oraz ojca, który zapił się na śmierć i o wujku, który teraz przejął nad nim opiekę. W tle dało się słyszeć chrapanie i pojękiwanie owego wujka. Był pijany. Wnioski nasuwają się same – samotność i życie w patologii, do tego jeszcze zawód miłosny - więc skąd tu wziąć siłę by dalej normalnie funkcjonować? Najlepiej uciec od  problemów i za jedyne rozwiązanie przyjąć skok z mostu lub zawiesić linę na szyję, odkręcić gaz, podciąć sobie żyły, nałykać się leków itd. -  jak to bywa w takich przypadkach. Mniej więcej tydzień później mężczyzna ponownie pojawił się na moście, tylko tym razem na innym. Józef K. szukał pomocy na Pogotowiu Policji, gdyż nie było w jego otoczeniu osoby, która chciałaby mu w jakikolwiek sposób pomóc. Podobnie jak bohater „Procesu” chłopak był bardzo zagubiony, samotny, zdezorientowany, nie chciał pogodzić się z otaczającą go rzeczywistością. Początkowo broni się, walczy, szuka wytłumaczenia dla swojej ciężkiej doli aż w końcu przestaje myśleć logicznie, rezygnuje z dalszej walki. Zrezygnowany akceptuje wyrok, przed którym już nie chce uciekać…. Każdy przypadek samobójczy jest niewątpliwie inny, w wielu można dopatrzyć się podobieństw. Trzeba by było przeprowadzić tu psychoanalizę, ale to już zadanie dla psychologów. Większość samobójców zazwyczaj wcześniej woła o pomoc, sygnalizuje swoje problemy, ciężką sytuację, w jakiej się znaleźli. Wiem to z rozmów, które, jak już wspomniałam, niejednokrotnie przeprowadzałam. Przykre jest to, że osoby poinformowane, najzwyczajniej w świecie umywają ręce. Udają, że nic nie słyszą, dyskretnie przechodzą obok problemów takiej osoby, z góry zakładając, że ktoś taki musi mieć co najwyżej zaburzenia osobowości.

Samobójcy swoje historie często ogłaszają światu, ale gdy ten milczy, pozostaje tylko  napisać zakończenie. - „O Jezu! Taki młody, miły chłopak - całe życie miał przed sobą” lub „O Matko! Kto by pomyślał, że taka fajna i ładna dziewczyna się otruje” itd.  Nasuwa się pytanie - co zrobiono by nie doszło do tej tragedii?  Często odpowiedzią jest milczenie. Grono „pisarzy” więc rośnie i  znowu Kosiński ma rację… W życiu prywatnym spotkałam się z podżeganiem do samobójstwa, wręcz prowokowaniem do aktu samobójczego. Pewna kobieta spowodowała wypadek, w którym zginął młody motocyklista. Sprawczyni strasznie to przeżyła, doznała wstrząsu psychicznego i żeby zmierzyć się ze swoją świadomością, na jakiś czas zamknęła się w domu zupełnie izolując od świata. Podczas gdy owa kobieta reanimowała swój dotknięty przeżytą tragedią umysł, miejscowi ludzie, jak również „ukochani” sąsiedzi nie widując jej w ogóle, wymyślili sobie, że targnęła się na swoje życie. Wieści rozeszły się w błyskawicznym tempie, nawet poza granice kraju. Do męża niedoszłej samobójczyni dzwonili życzliwi znajomi, pytając, czy wszystko u nich w porządku. Na dzieci tej kobiety patrzono z litością.

Gdy kobieta dowiedziała się, co o niej mówiono, poczuła się jeszcze gorzej. Zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie nie byłoby lepiej, gdyby odebrała sobie życie – w końcu uciekłaby od problemów, od całego zgiełku wokół tej sprawy, od wymiaru sprawiedliwości, który teraz ją czeka i przede wszystkim od osądów i spojrzeń ludzkich, bo przecież za spowodowanie tak drastycznego w skutkach wypadku powinni ją najlepiej od razu ukamienować. W tym przypadku to ludzie podżegali, wręcz prowokowali do samobójstwa. Spragnieni sensacji, nie zważali na czyjąś tragedię, ważne było, by ich coraz to nowsze opowieści, zawierały kolejny, nowy wątek. Na szczęście owa kobieta podniosła się, miała wsparcie w rodzinie. Dodatkowo wokół niej znalazły się osoby, które obdarzyły ją opieką. Dzięki nim stanęła na nogi. Ojciec zmarłego motocyklisty nigdy nie dał jej odczuć, że jej nienawidzi - w końcu przyczyniła się do śmierci jego syna. Ten wyjątkowy człowiek nie winił jej za to, co się stało. Kiedyś poklepał ją po ramieniu i powiedział, żeby żyła dla swoich dzieci. To właśnie słowa otuchy, opieka tych wszystkich cudownych ludzi sprawiły, że powróciła do świata żywych. Ona chciała żyć - żyć normalnie, pomimo iż już za życia została uśmiercona przez egoistycznych ludzi.

Dziś  jest dwa razy silniejsza i choć żyje z poczuciem winy, nieraz płacze nad grobem motocyklisty, nic i nikt nie jest w stanie jej zniszczyć. Znam ją dobrze – jest moją bratnią duszą… Idąc przez życie, pamiętajmy, że to właśnie ono pisze nam scenariusz. Nigdy nie wiemy, co nas spotka, być może dziś, jutro, za miesiąc, rok będziemy potrzebowali wsparcia i pomocy osób nie tylko najbliższych. Dlatego nie możemy być obojętni na ludzkie problemy. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Każdy problem da się rozwiązać, wystarczy tylko chcieć.

Joanna Zaremba - Kot