Tradycje świąteczne
28.03.2013 • Michał Całusiński
Święta Wielkiej Nocy – z czym mi się kojarzą te najważniejsze dla chrześcijan Święta? Oczywiście z wiosennym ciepłem, radością, z uroczystym, rodzinnym śniadaniem w Wielką Niedzielę. Na stole koniecznie musi być biały obrus a pośrodku stać święconka. Zanim jednak kolorowy koszyczek wiklinowy zajmie swoje honorowe miejsce na stole, trzeba go odpowiednio przygotować – przystroić bukszpanem i koniecznie wiosennymi kwiatami. Środek wyłożony jest zawsze białą serwetką. Następnie swoje miejsce zajmuje cukrowy baranek, kromka chleba, kawałek kiełbasy, chrzan, mała babka drożdżowa, sól, pieprz i pisanki. Te ostatnie już od rana w Wielką Sobotę „nabierają” odpowiedniego koloru w łupinach cebuli. Wśród tych najważniejszych dla mnie produktów w koszyczku nie może zabraknąć jeszcze jednego – miodu. Mój dziadek, którego hobby było pszczelarstwo, zawsze o nim pamiętał. Z tak przygotowaną święconką najmłodszy w rodzinie maszeruje do kościoła, aby poświęcić wszelkie dobra, które wchodzą w jej skład. Pierwszy dzień Świąt, jak w większości domów, upływa na rodzinnych spotkaniach. Drugi – to oczywiście Lany Poniedziałek – tu pole do popisu ma ten, kto pierwszy wstanie i kto nie zapomni się już wieczorem poprzedniego dnia odpowiednio przygotować do tej mokrej tradycji.
Od najmłodszych lat Święta Wielkanocne były w mojej rodzinie ważnym wydarzeniem. Szczególnie dotyczyło to dzieci. Moi przyjaciele dziwią się zawsze, kiedy opowiadam o moich tradycjach rodzinnych związanych ze Świętami Wielkiej Nocy. Kiedy byłam dzieckiem mieszkałam w domku z rodzicami, rodzeństwem i dziadkami. Miałam to szczęście, że mieliśmy ogród. Po zimie wszystko w nim budziło się do życia. To były piękne czasy. I tak, z soboty na niedzielę wielkanocną do naszego ogrodu przychodził rokrocznie zając. Nigdy go nie widziałam. Tylko moi rodzice mieli to szczęście. Kiedy zaczynał uciekać z ogrodu, rodzice wołali mnie i moje rodzeństwo, żebyśmy wstali z łóżek i biegli go złapać. Wtedy, szybko w piżamach, wybiegaliśmy z ciepłych łóżek i biegliśmy do ogrodu. Tam tropiliśmy zająca po pozostawionych przez niego śladach. Bywało, że rodzice budzili nas bardzo wczesnym rankiem, kiedy jeszcze mgła krążyła nad ziemią. Do tej pory pamiętam zapach rosnącej świeżo trawy. Pamiętam, też że zając pozostawiał po sobie kilka ścieżek ze śladami. Każda z nich usłana była cukierkami i prowadziła do oddzielnych krzaków. Każde z nas zbierało słodkości z wybranej przez siebie ścieżki. Czasami dróżka była ,,ślepa” i trzeba było wypatrzeć nową. Zwieńczeniem szukania były skromne słodkie owocowe prezenty. Potem liczyliśmy, kto co dostał. Liczba słodyczy zawsze dla wszystkich była taka sama. Czasami moje rodzeństwo było szybsze i podbierało mi słodycze spod mojego krzaczka. Następnie z radosnymi buziami szliśmy do domu na uroczyste śniadanie. Tak pamiętam Święta Wielkanocne z lat mojego dzieciństwa. Tę samą tradycję wprowadziłam w swoim domu.