Z życia garnizonu

Chłopcy do bicia - nie do pobicia

02.12.2013 • Dominik Mikołajczyk

Dobrze zorganizowana defensywa i tylko pięć puszczonych bramek w dziewięciu spotkaniach w letniej kolejce zaowocowały przejściem do pierwszej ligi ZINA. Ich rywale nie mieli wtedy wiele do powiedzenia. Beniaminek Ligi Bemowskiej także w kolejce zimowej nie pozostawił nikomu złudzeń, że awans był w pełni zasłużony – obecne rozgrywki kończą jako dziewiąta ekipa. Chłopcy do bicia – bo o nich mowa – to zespół, w skład którego wchodzą prawie sami policjanci. A za ich sukcesami, mimo że to drużyna, stoi jeden człowiek – kapitan Jarek Grzywacz - na co dzień Naczelnik Wydziału ds. Nieletnich i Patologii na warszawskiej „czwórce”.

Jarek jest nie tylko kapitanem i trenerem, ale przede wszystkim osobą, która stworzyła drużynę i wszystko zorganizowała. Nie ma w tym nic dziwnego, bo jak sam mówi, wychował się na grze w piłkę nożną. – Dla chłopaków z mojego rocznika bieganie za piłką, obok gry w kapsle, to była przyjemność i rozrywka. A wiadomo – czym skorupka za młodu nasiąknie …  wspomina. Naturalną koleją rzeczy w dorosłym życiu była myśl o kontynuacji młodzieńczych pasji. Tak oto narodził się zespół o niejednoznacznej nazwie Chłopcy do bicia. 

Po raz pierwszy piłkarski świat usłyszał o nich podczas turnieju rozgrywanego sześć lat temu na warszawskich Jelonkach. Od tego czasu „Chłopcy” nie dają o sobie zapomnieć. Ich nazwa od samego początku budziła duże zainteresowanie. – Szukałem trochę przewrotnej, trochę śmiesznej nazwy, która odzwierciedlałaby nasz charakter – wspomina kapitan. – Myślę, że tak szybko się przyjęła, bo każdy może odbierać ją na własny sposób - szczególnie, kiedy weźmie się  pod uwagę zawód, jaki wykonujemy. Jestem z niej bardzo dumny – dodaje śmiejąc się.

Prawie wszyscy zawodnicy to policjanci. Większość z nich na co dzień pracuje na warszawskiej „czwórce”, ale wśród 19 graczy należących do zespołu są też mundurowi z Wołomina, Śródmieścia, WOPD KSP oraz komendy głównej. W drużynie grają także dwaj zawodowi żołnierze i dwaj cywile. Mimo że Chłopcy do bicia są jedną z wiekowo najstarszych drużyn Ligi Bemowskiej (średnia wynosi 35 lat), młodsi przeciwnicy nie mają co liczyć na taryfę ulgową z ich strony. – Często
z nimi wygrywamy –
mówi Jarek i dodaje – dzieje się tak chyba dlatego, że im człowiek jest starszy, tym bardziej jest odporny psychicznie. Na boisku nie kłócimy się między sobą, a  podczas napiętych sytuacji, bo i takie bywają, potrafimy sobie wszystko poukładać, uspokoić się. Młodszym często tego brakuje. Ich sportowe zachowanie jest doceniane przez innych. Ekipa Jarka już dwukrotnie uznana została za drużynę Fair Play.

Pomarańczowi – bo w takich barwach najczęściej grają zawodnicy – doczekali się też przyśpiewki kibicowskiej. Wymyśliły ją podczas jednego z meczów córki kapitana drużyny. Hasło: „Chłopcy do bicia – nie do pobicia” przylgnęło do nich i chyba najlepiej świadczy o ich waleczności.

Obecnie zespół gra w najsilniejszej, pierwszej Lidze Bemowskiej. Przeciwnicy z boiska chwalą ich za formę, dobrze zorganizowaną grę i konsekwentną defensywę. Ten sukces jest w pełni zasłużony. Nad strategią gry i swoją kondycją zawodnicy pracują w każdą środę na tzw. orliku, zimą trenują na hali. Co tydzień – w sobotę lub w niedzielę – rozgrywany jest mecz ligowy, podczas którego w praktyce mogą sprawdzić swoje piłkarskie umiejętności. – Nie mamy osoby, która zajmowałaby się jedynie naszym treningiem. Sami musimy o to dbać – mówi Jarek. – Zazwyczaj to ja, jako kapitan zespołu, muszę decydować o tym, kto wejdzie lub zejdzie z boiska. Taktyka, jaką przyjął zespół, sprawdza się. W letniej kolejce najlepszym bramkarzem sezonu wybrany został Marcin Stolarski. Doceniona została także gra „stopera” Krzysztofa Mamińskiego i obrońcy Leszka Karczewskiego. Na wyróżnienie zasługuje również Piotrek Świstak. - Popularny „Świru” to tzw. „boiskowy wyrobnik”, czyli zawodnik biegający przez cały mecz  – mówi Jarek -dlatego żartuję sobie,  że „Fizol” to lepszy pseudonim dla niego. Niestety, w tym roku drużyna została osłabiona z powodu kontuzji swojego „snajpera”, Marcina Kolatora, który podczas interwencji skręcił staw skokowy. - Mówiąc po „piłkarsku” Marcin to zawodnik z tzw. „młotkiem” w lewej nodze, co oznacza, że potrafi strzelać bramkę z każdej pozycji – dopowiada Jarek.
- O jego skuteczności najlepiej świadczą dwukrotnie zdobyte przez niego tytuły króla strzelców Ligi Bemowskiej.

Indywidualne sukcesy poszczególnych zawodników idą w parze z tymi drużynowymi. –W tym roku np. wygraliśmy Turniej o Puchar Komendanta Stołecznego Policji. Zdobyliśmy też pierwsze miejsce w rozgrywkach o Puchar Komendanta Rejonowego Policji Warszawa IV – mówi kapitan. Inne może nie mają odzwierciedlenia w wyróżnieniach, które stoją na półkach w pokoju w komendzie na Żytniej, ale za to przynoszą nieporównywalną z niczym satysfakcję. – W październiku, być może jako pierwsi w Warszawie, rozegraliśmy wyjątkowy mecz. Naszymi przeciwnikami byli skazani z aresztu na Kocjana – opowiada Jarek i dodaje – często bierzemy też udział w turniejach charytatywnych oraz organizowanych przez szkoły festynach. Pod koniec wakacji rozegraliśmy mecz z gwiazdami. Zorganizowała go Fundacja Mam Marzenie, w której wolontariuszem jest jeden z naszych kolegów z jednostki.

Każdy mecz niesie ze sobą dużą dawkę emocji. Na szczęście zazwyczaj są one pozytywne. Gra w piłkę jest też odskocznią, która pozwala zapomnieć o codziennych problemach. Dla ekipy wchodzącej w skład Chłopców do bicia to także forma spotkania z innymi osobami, które mają takie same zainteresowania. – Dzięki drużynie, kiedy się spotykamy, rozmawiamy nie tylko o pracy. Żyjemy turniejami, w których bierzemy udział. Ważne jest też to, że możemy na siebie nawzajem liczyć także poza boiskiem – mówi Jarek. Niektóre mecze zapadają szczególnie głęboko w pamięć nie tylko za sprawą odniesionych sukcesów. „Chłopcom”, jak przystało na prawdziwych pasjonatów, nic nie jest w stanie przeszkodzić w zaplanowanych rozgrywkach. – Pamiętam, że kilka lat temu braliśmy udział w turnieju organizowanym na Kole. Podczas jednego z meczów mieliśmy prawdziwe oberwanie chmury – wspomina – z trawy, a dokładniej ze sztucznej nawierzchni, na jakiej graliśmy, pod wpływem zimna zrobił się lód, ale gry nie przerwaliśmy. 

Kapitan drużyny pytany o plany na przyszłość bez chwili zastanowienia mówi: „Grać, grać, grać – gdzie się da i jak najdłużej się da. Po prostu – czerpać z tego radość”.     

Agnieszka Włodarska
foto Piotr Maciejczak